Dlaczego wybory nie odbyły się w przewidzianym konstytucją terminie? Dlaczego nie odbyły się w maju? Przyczyny można podzielić na dwie kategorie: zdrowotne, związane z pandemią koronawirusa oraz polityczne.
Pierwsze wszyscy znamy, bo chociaż zaraza nie rozwija się tak, jak to przewidywali pesymiści, to wciąż trwa i nie wiadomo czy nie nastąpi jej ponowny atak.
Pandemia sprawiła jednak, że Prawo i Sprawiedliwość zdecydowało się na zastosowanie wariantu korespondencyjnego, zapewniającego bezpieczeństwo zarówno wyborcom, jak i członkom komisji. Oczywiste trudności organizacyjne były do przezwyciężenia, ale totalna opozycja, dysponująca słabymi kandydatami, usiłowała je odwlec w czasie tak daleko jak tylko to możliwe.
Przyczyn politycznych było kilka. Należała do nich obstrukcja w Senacie, w którym minimalna opozycyjna większość wykorzystała możliwość przetrzymania ustawy o wyborach przez 30 dni, co bardzo skracało okres koniecznych przygotowań. To jednak było do przewidzenia i zapobiegliwy medyk ze Szczecina wykonał ściśle partyjne polecenia.
Poważniejszym problemem okazał się bunt części samorządów, opanowanych przez opozycję, które odmówiły współpracy przy organizacji wyborów. Przodowało tu kilka dużych miast, których prezydenci poczuli się udzielnymi książętami i uznali, że są na tyle silni, że mogą sobie pozwolić na ostentacyjne łamanie prawa.
Przodowali politycy opozycji w rodzaju prezydenta Warszawy, sfrustrowanego odsunięciem go na boczny, samorządowy tor; prezydenta Poznania, na którego narzekają politycy Platformy, że dezawuuje zdolności i kompetencje Kidawy-Błońskiej, bo sam ma ambicje wystartować na prezydenta Polski; czy prezydent Gdańska, która czuje się dobrze w nawiązywaniu do niemieckiej tradycji Wolnego Miasta Gdańska.
Opozycyjne samorządy uznały się za państwo w państwie i wypowiedziały posłuszeństwo rządowi, od którego równocześnie - opływając we wszelkie dostatki - nieustannie domagają się budżetowych dotacji. Ta lekcja opozycyjnej buty nie powinna zostać pozostawiona bez przykrych dla buntowników konsekwencji.
Opozycyjny płacz i zgrzytanie zębów, spowodowany spadkiem społecznego poparcia i tragikomicznym zestawem jej liderów i kandydatów, trwa nadal, nawet po przesunięciu terminu wyborów prezydenckich na koniec czerwca. Dla „totalnych” kandydatów demokracja ma rację bytu tylko wtedy, gdy daje im poważne szanse na zwycięstwo.
Gdy takich szans nie ma, a wyborcy nie zamierzają zmienić zdania, pozostaje powrót do strategii „ulica i zagranica”, ulicznych burd i nawoływania do przemocy. Wybory jednak muszą się odbyć, prezydent będzie wybrany, stabilizacja po zarazie zostanie przywrócona, a opozycja na kolejną demokratyczną szansę poczeka przez najbliższe trzy lata.