Wszystkie wzloty i upadki Hanny Gronkiewicz-Waltz
Warszawiacy w większości pozytywnie oceniają prezydenturę Hanny Gronkiewicz-Waltz, chociaż nie udało jej się uniknąć błędów, zwłaszcza w trzeciej kadencji.
Przez ostatnie dwanaście lat Warszawa niewątpliwie się zmieniła. Dostrzegają to sami warszawiacy. Chociaż Hannie Gronkiewicz-Waltz nie udało się oczywiście zrobić wszystkiego, co należy zrobić w stolicy.
To niewątpliwie koniec pewnej epoki. Hanna Gronkiewicz-Waltz rządziła w Warszawie równych 12 lat, nikt przed nią po 1989 roku nie był tak długo gospodarzem w stołecznym ratuszu. W jakiej atmosferze odchodzi z urzędu? Nie da się ukryć, że niezbyt dla siebie przychylnej, oskarżania rzucane pod jej adresem w związku z dziką reprywatyzacją w Warszawie zdają się przysłaniać wszystko inne.
- Moim zdaniem, w pierwszej i drugiej kadencji czuło się siłę Hanny Gronkiewicz-Waltz. W trzeciej było jej ciężko, robiła swoje, ale nieustannie ją atakowano, to już nie była ta sama osoba - przyznaje Małgorzata Kidawa-Błońska, posłanka Platformy Obywatelskiej i rodowita warszawianka.
Pytana o plusy i minusy tej prezydentury Kidawa-Błońska odpowiada: „Hanna Gronkiewicz-Waltz na pewno wiele dobrego zrobiła w kwestii komunikacji miejskiej, w Warszawie powstało wiele skwerów, placów zabaw dla dzieci, szkoły wyglądają pięknie. Problemem jest oczywiście reprywatyzacja, ale to problem całego miasta. Nie może być tak, że tylko ona za nią odpowiada. No i wciąż mamy problem z parkowaniem w stolicy”.
Ale przeciwnicy Hanny Gronkiewicz-Waltz wyciągają ciężkie działa i wyliczają: to ona doprowadziła do tego, iż w warszawskim ratuszu działała grupa przestępcza, za swojej prezydentura była całkowicie oderwana od warszawiaków, potrzeb zwykłych ludzi, traktowała Warszawę jako własny prywatny folwark.
Chociaż sami warszawiacy chyba tak tego nie widzą. Według wrześniowego sondażu IBRIS dla Onetu i „Faktu”, okres rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie aż 60 proc. badanych ocenia pozytywnie. Negatywnie - 21,9 proc. mieszkańców, a 15,1 proc. uważa, że było „raczej źle”.
Sama Hanna Gronkiewicz-Waltz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” tak podsumowała dwanaście lat swoich rządów w stolicy: „Nie jestem Hanną Wielką, ale Warszawa stała się metropolią”.
Krótko, zwięźle, rzeczowo, czy się z tym stwierdzeniem zgadzać, czy nie. Ale taką ją znają wyborcy i partyjni koledzy. Do polityki trafiła na początku lat 90. Lech Wałęsa widział w niej, ekspertce od prawa bankowego z Uniwersytetu Warszawskiego, świetnego kandydata na prezesa Narodowego Banku Polskiego. Objęła to stanowisko dopiero za drugim podejściem, wiosną 1992 roku. Prezesem NBP była przez dwie (choć niepełne) kadencje od 1992 do 2001 oku. Zastąpił ją dopiero Leszek Balcerowicz. To ona najpierw upłynniała kurs złotego, a następnie denominowała naszą walutę.
Potem był Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju - ważny krok w karierze Gronkiewicz-Waltz. Po odejściu z NBP została tam wiceprezesem, odpowiedzialnym za sprawy administracyjne. Tę funkcję pełniła przez trzy lata, do 2004 roku.
Ale wcześniej, bo w 1995 roku, Hanna Gronkiewicz-Waltz zdecydowała się na start w wyborach prezydenckich, była przekonana, że właśnie tego chciał Bóg. Po pielgrzymce Jana Pawła II do Polski przekonywała współpracowników, że z ruchu warg papieża odczytała komunikat: „Hanno, zostaniesz prezydentem”.
Bardziej prozaicznie do sprawy podszedł ówczesny szef ZChN. Ryszard Czarnecki widział w niej kandydatkę obozu Wałęsy na tyle silną, że mogłaby przejąć głosy zniechęconych do niego wyborców.
- To ja byłem autorem pomysłu, by kandydowała. Uważałem, że Lech Wałęsa ma zbyt duży elektorat negatywny, by wygrać tamte wybory - opowiadał nam swego czasu Ryszard Czarnecki. Sytuacja jednak była dynamiczna i na chwilę przed dniem wyborów nie było już żadnych złudzeń, że kandydatka zwyczajnie nie ma szans. Czarnecki zmienił więc zdanie, pojechał do Szczecina, gdzie właśnie prowadziła kampanię, i starał się przekonać ją, by jednak się wycofała. Miała wówczas odpowiedzieć, że sam Duch Święty zapewnił ją o wygranej. Wynik okazał się jednak kompletną porażką, Gronkiewicz-Waltz uzyskała zaledwie 2,76 proc. głosów.
A tak na marginesie, pobożność Hanny Gronkiewicz-Waltz była w Platformie przedmiotem ustawicznych żartów. Według jednej z anegdot, kiedy ktoś z otoczenia Donalda Tuska dzwonił do członków zarządu, by ci stawili się na spotkanie, od pani prezydent miał usłyszeć: „Dziś po południu nie mogę, bo mam rekolekcje, jutro nie mogę, bo mam rekolekcje, pojutrze też. Najwcześniej mogę przyjść za cztery dni”.
Ultrakonserwatywne w latach 90. poglądy Gronkiewicz-Waltz sprzyjały teorii, jakoby ta miała bliskie związki z Opus Dei. W rzeczywistości prezydent Warszawy działa w zupełnie innej kościelnej organizacji - w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym.
W 2005 roku Hanna Gronkiewicz-Waltz wstąpiła do Platformy Obywatelskiej, ale ponoć jej partyjni koledzy za nią nie przepadają. Uchodzi za osobę zarozumiałą i dość chłodną. Może stąd przezwisko „Bufetowa”, o którym jako pierwszy w satyrycznej rubryce, która otwierała tygodnik „Wprost” napisał Robert Mazurek. Sama zainteresowana o „Bufetowej” w jednym z wywiadów mówiła tak: „Początkowo myślałam, że chodzi o to, że źle wyglądam, i to określenie odnosi się do mojej osoby. Ale córka mi wytłumaczyła, że bufetowa wzięła się stąd, że w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie podlegała mi administracja, a więc i stołówki, bufety. I o to tu chodzi”.
Jakby koledzy z Platformy nie nazywali Hanny Gronkiewicz-Waltz jej pozycja w partii rosła, mówiło się o niej, że jest „drugą Ewą Kopacz”. Zresztą, już czerwcu 2006 objęła funkcję wiceprzewodniczącej PO, a 5 października 2013 również przewodniczącej warszawskich struktur partii. Janusz Palikot w książce „Kulisy Platformy” nazwał ją „kobietą Tuska” i nie miał wątpliwości, że to właśnie Donaldowi Tuskowi Hanna Gronkiewicz-Waltz zawdzięczała start i wygraną w wyborach na prezydenta Warszawy.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień