Wszyscy ludzie prezydenta. RIO ujawnia sekrety magistratu
Kilkutysięczne dodatki specjalne dla najbliższych współpracowników za wykonywanie podstawowych obowiązków. Do tego przyznane niezgodnie z przepisami. Obraz urzędu miejskiego, który wyłania się po kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej burzy mit działań Tadeusza Truskolaskiego. A te miały być oparte wyłącznie na prawie.
Kontrola Regionalnej Izby Obrachunkowej ujawniła zbyt wiele nieprawidłowości, by władze miasta przeszły nad nimi do porządku dziennego. Tymczasem zachowują się w myśl przyśpiewki „białostoczanie, nic się nie stało, nic się nie stało, białostoczanie nic się nie stało”.
- Gospodarka finansowa miasta prowadzona jest właściwie i efektywnie - przekonuje Tadeusz Truskolaski.
Ale nie dla opozycji, która w trwającej od początku tej kadencji wojnie podjazdowej z prezydentem, dostała potężny oręż. Z pewnością nie zawaha się go użyć.
Przypomnijmy. W poniedziałek „Poranny” napisał o wynikach kontroli w białostockim magistracie, które RIO opublikowało na swojej stronie internetowej. Prezydent miał ten dokument od grudnia zeszłego roku. O to, że nie podzielił się nim z opinią publiczną mają teraz pretensję radni PiS. Władze ripostują, że kontrola to normalna rzecz i nie ma przepisów zobowiązujących prezydenta do informowania o jej wynikach.
Może jednak, gdyby władze w grudniu zorganizowały konferencję prasową i przyznały, że RIO ma sporo zarzutów, białostoczanom łatwiej byłoby to przełknąć. Prezydent mógłby nawet wykorzystać to na swoją korzyść głosząc np., że RIO zaatakowała go, bo boi się PiS-u. Wszak są ku temu podstawy. Rząd zapowiada zmianę przepisów, dzięki której politycy zyskają większy wpływ niż dotychczas na obsadę prezesów izb obrachunkowych.
Z drugiej strony trudno uwierzyć, że prezydent myślał, że wyniki kontroli nie ujrzą światła dziennego. A są one dla niego miażdżące. Biorąc nawet pod uwagę to, co mówił na naszych łamach we wtorek radny PO Maciej Biernacki, że „ciała dał nie prezydent, ale dział kadr”, trzeba mieć świadomość, że Tadeusz Truskolaski ponosi odpowiedzialność polityczną.
Najcięższy zarzut RIO dotyczy przyznania dodatków specjalnych dla najważniejszych urzędników. Sekretarz i skarbnik pobierają z tego tytułu 2,8 tys. zł miesięcznie od połowy 2008 roku. Tak samo jak prezydenccy zastępcy, tyle że od stycznia 2015 r. Jeden z nich miał nawet więcej, bo ponad 3 tys. zł. Dodatki specjalne ze swej natury przyznaje się na czas określony i na wykonanie jakiegoś dodatkowego zadania, które nie mieści się w codziennym zakresie obowiązków. RIO stwierdziło, że w białostockim magistracie tak nie było.
Urzędnicy pobierali pieniądze, a nie wykonywali żadnych specjalnych zadań. Dodatki na czas nieokreślony owszem mogły być przyznawane, ale do 1 kwietnia 2009 roku. Wtedy to weszły w życie przepisy zakazujące takich praktyk. Urząd funkcjonował więc na podstawie nieaktualnego prawa. Dopiero teraz zmodyfikowano zapisy w zakresach obowiązków i pobieranie dodatków jest zgodne z prawem.
- Do regulaminu wynagradzania wprowadziliśmy zalecenia RIO odnoszące się do przyznawania dodatków specjalnych. Podstawy do ich przyznania są teraz bardziej precyzyjnie określone - tłumaczy rzeczniczka prezydenta Urszula Mirończuk.
Oczywiście zaprzestanie wypłacania takich superwypłat nie wchodzi w grę.
- Urzędnicy pobierają dodatki za ponadstandardowe zadania oraz dyspozycyjność poza godzinami pracy urzędu oraz w dni wolne - podkreśla rzeczniczka.
Wspomina też, że po odejściu z urzędu wiceprezydent Renaty Przygodzkiej w 2015 roku zadania realizowane dotąd przez prezydenta wraz z czterema zastępcami są obecnie dzielone na cztery osoby. Czyli prezydenta Tadeusza Truskolaskiego i trzech zastępców: Rafała Rudnickiego, Adama Polińskiego i Roberta Jóźwiaka.
Renata Przygodzka odeszła z magistratu w czerwcu 2015 roku. Była to konsekwencja tzw. dekalogu zmian prezydenta. Tadeusz Truskolaski obiecał wtedy, że w ramach oszczędności nie będzie dawał nagród swoim zastępcom. Jak to się ma do wypłacania dodatków specjalnych?
- Żadne nowe dodatki nie zostały przyznane, a w szczególności zamiast nagród. W czerwcu 2015 roku prezydent zadeklarował, że zastępcom nie będą przyznawane ani nagrody, ani premie. I ta deklaracja obowiązuje - twierdzi Urszula Mirończuk.
We wtorek na naszych łamach wypowiadał się Tadeusz Arłukowicz, wiceprezydent w latach 2007-11. Stwierdził, że nie przypomina sobie, by za jego czasów były dodatki specjalne. W odpowiedzi Tadeusz Truskolaski napisał na Twitterze, że jego były zastępca ma amnezję. Bo od początku zatrudnienia pobierał od 2,4 do 2,8 tys. zł miesięcznie dodatku.
- Możliwe. Za moich czasów wszystko było jednak zgodnie z prawem, skoro RIO nie miała żadnych wątpliwości. Prezydent powinien zająć się nadzorem nad urzędem, któremu szefuje - mówi Tadeusz Arłukowicz.
Jak to widzi Renata Przygodzka, która odeszła z magistratu prawie dwa lata temu?
- Dodatki rekompensują wymaganie od pracowników pełnej dyspozycyjności. Pamiętam, że trzeba było też na bieżąco rozwiązywać problemy, które pojawiały się nieraz niespodziewanie - mówi.
Jako przedstawicielkę miasta często można ją było spotkać na imprezach kulturalnych. Raz nawet przekazała wiosło artystom występującym na Festiwalu Piosenki Żeglarskiej. Wielka kopyść pewnie była ciężka, ale czy udział w tego typu wydarzeniach to aż tak ciężka praca, by otrzymywać za nią dodatkowe pieniądze?
- Pan też pewnie pracuje w weekendy, więc wie pan, jak to jest. Oczywiście, był czas na urlopy i odpoczynek, ale jak trzeba było pracować to na pełnych obrotach - podkreśla Przygodzka.
I właśnie za pracą w sobotę, niedzielę i święta Tadeusz Truskolaski uzasadniał - już po ukazaniu się naszego artykułu - przyznanie dodatku specjalnego swoim najbliższym współpracownikom.
- Nie lubię takich tłumaczeń. Skoro pracowali nie po 8 godzin, to powinno się im wypłacić nadgodziny i tyle. Mamy w kraju przerost biurokracji, a jeszcze jej nagradzanie to działanie na niekorzyść nas wszystkich - ocenia prof. Jerzy Kopania, białostocki etyk.
Nie ma wątpliwości, że urzędnicy powinni zwrócić pieniądze. W końcu otrzymali je w sposób nie tylko sprzeczny z przepisami, ale i bez wyznaczenia dodatkowych zajęć. Czyli nie zasłużyli na nie.
- Wątpię, by sami z siebie jednak zwrócili pieniądze - mówi prof. Jerzy Kopania.
Obrońca teczki
Przy okazji badania spraw związanych z kompetencjami wiceprezydentów RIO prześwietliło też status dyrektora departamentu prezydenta - Przemysława Tuchlińskiego. To wręcz symboliczna postać w otoczeniu Tadeusza Truskolaskiego. Przez wielu jest określany jako „prawa ręka” prezydenta, lub mniej sympatycznie jako „ten, co nosi teczkę” czy nawet ostatnio „Misiewicz prezydenta Białegostoku”.
Przemysław Tuchliński u boku Tadeusza Truskolaskiego po raz pierwszy pojawił się ponad dekadę temu. Młody, 24 letni student, absolwent białostockiego I ogólniaka, po wygraniu przez swojego pryncypała pierwszych wyborów wszedł do magistratu w roli asystenta prezydenta. Od tamtej chwili podążał za nim jak cień, także w niektórych wyjazdach zagranicznych. I awansował w strukturach magistratu. Najpierw jako zastępca dyrektora departamentu prezydenckiego. Startował też z listy Platformy Obywatelskiej w wyborach do sejmiku w 2010 roku. Z kolei przed głosowaniem w 2014 roku Przemysław Tuchliński został pełnomocnikiem wyborczym Komitetu Tadeusza Truskolaskiego. I bohaterem głośnej akcji teczkowej. W trakcie debaty prezydenckiej na Uniwersytecie w Białymstoku odbił teczkę z materiałami prezydenta zabraną - ponoć przypadkowo - przez Konrada Zielenieckiego, asystenta Jana Dobrzyńskiego, kandydata PiS.
W magistracie, już jako szef departamentu prezydenckiego Przemysław Tuchliński miał zajmować się sprawami reprezentacyjnymi oraz kalendarzem Tadeusza Truskolaskiego. Jednak co dokładnie robił, wykazała to dopiero kontrola RIO.
Wyszło na jaw, że Przemysław Tuchliński miał przysłowiową posadę życia: bez określonego zakresu obowiązków, uprawnień i odpowiedzialności. Za to z comiesięcznym dodatkiem specjalnym do wynagrodzenia w wysokości 1200 zł. Pobierał go od 1 września 2014 roku do 31 sierpnia 2016.
- Zakres obowiązków dyrektora każdego z departamentów wynika jednoznacznie z zadań danego departamentu, określonych w regulaminie organizacyjnym urzędu - twierdzi Urszula Mirończuk.
Prezydent zakres obowiązków Tuchlińskiemu w końcu określił. Zrobił to jednak dopiero 17 stycznia 2017 r, już po otrzymaniu wyników kontroli RIO.
- Formalnościom stało się zadość - mówi Urszula Mirończuk.
I doprecyzowuje, czym zajmuje się dyrektor departamentu. To m.in. obsługa organizacyjna wizyt, spotkań i uroczystości z udziałem prezydenta, prowadzenie spraw dotyczących udzielania zgody na używanie herbu miasta, koordynowanie form komunikowania się prezydenta z kierownikami jednostek organizacyjnych urzędu czy nadzór nad stanem bhp.
W środę próbowaliśmy skontaktować się z Przemysławem Tuchlińskim dzwoniąc do departamentu prezydenckiego. - Szef jest zajęty - usłyszeliśmy od urzędniczki.
Po chwili oddzwoniła Urszula Mirończuk, rzeczniczka prezydenta, z pytaniem, w czym może pomóc...
IPhone 5 zbyty urzędnikowi
Sprawa dodatków to niejedyne zastrzeżenia RIO do polityki finansowej miasta. Kontrolerzy mieli też zarzuty do - jak to ujmuje przewodniczący komisji rewizyjnej Piotr Jankowski z PiS - sztucznego pompowania dochodów. W 2015 roku urząd dwa razy zaksięgował niebagatelną sumę ponad 9 mln zł. W tym samym roku po stronie dochodowej wpisano też pieniądze, które miały być uzyskane ze sprzedaży 55 nieruchomości. Kontrola RIO wykazała, że w przypadku 25 z nich miasto nie podjęło działań związanych ze sprzedażą.
- Nie zaistniało żadne podwójne księgowanie, tylko przyjęto księgowanie metodą brutto. Zastosowana metoda nie wpływa na wynik. Jest bowiem ujmowana po stronie dochodowej i wydatkowej, a deficyt pozostaje bez zmian - twierdzi rzeczniczka prezydenta. - Jeśli chodzi o sprzedaż działek, to podejmowane były czynności poprzedzające, takie jak sprawdzenie stanu prawnego, stanu właścicielskiego. Zwracam uwagę, że zapisy w budżecie mają charakter planu.
Znacznie poważniejszy zarzut RIO odnosił się do działań magistratu wobec firmy Hogan Lovells, która miała zastępstwo procesowe w sporze sądowym miasta z Eiffage (pierwszym wykonawcą Stadionu Miejskiego). Okazuje się, że prawnicy nie mieli określonego wynagrodzenia, jakie dostaną za obronę interesów miasta. Dopiero teraz prezydent oczekuje na pismo z kancelarii, w którym podana będzie kwota. A gdyby Hogan Lovells zażądała np. 10 mln zł? To miasto by zapłaciło?
- W momencie zawarcia umowy nie było możliwe wskazanie, jak długo będzie trwał spór z Eiffage. Nie było np. wiadomo, czy sprawa zostanie przyjęta - jako skarga kasacyjna - do rozpoznania przez Sąd Najwyższy - wyjaśnia Urszula Mirończuk.
W umowie przyjęto jednoznacznie roczny okres rozliczeniowy. - Zapłata jest uzależniona od tego, czy postępowanie przed sądem trwa, a zatem wynagrodzenie wypłacane jest za faktycznie wykonaną pracę. Zapisy umowy są zgodne z prawem zamówień publicznych i prawem o adwokaturze - podkreśla rzeczniczka.
Piotr Jankowski takie tłumaczenie uważa za absurd. - Jak można zawierać umowę nie wiedząc, ile trzeba będzie zapłacić? To kuriozalna sytuacja - mówi.
Oburza się też na - wykryte przez RIO - nieprawidłowości przy sprzedaży pracownikom urzędu iPhonów i iPadów. - Chodzi chociażby o iPhone 5. Skoro prezydent je kupił to po co za chwilę sprzedawał? Tak szybko się popsuły? Nie wierzę - mówi radny.
Urszula Mirończuk odpiera zarzut i tłumaczy, że urząd kupuje w drodze przetargu usługi telekomunikacyjne wraz z aparatami, ponieważ jest to racjonalne z punktu widzenia kosztów.
- W magistracie, podobnie jak w innych instytucjach i firmach, obowiązuje wewnętrzna procedura sprzedaży aparatów na rzecz pracowników, którzy użytkowali sprzęt. Po zakończeniu umowy z danym operatorem, zawarciu nowej umowy i dostarczeniu sprzętu, na podstawie cen rynkowych ustala się aktualną wartość starego sprzętu i na tej podstawie pracownik ma prawo odkupić aparat - tłumaczy rzeczniczka.
Tyle że w tym konkretnym przypadku RIO stwierdziła, że nie udokumentowano faktu podjęcia przez prezydenta decyzji o zbyciu aparatów. Urszula Mirończuk twierdzi, że wymagana dokumentacja została sporządzona przez komisję likwidacyjną. Jednak jedna z osób zasiadających w komisji nie złożyła swojego podpisu ze względu na to, że rozwiązała umowę o pracę i wyjechała za granicę.
Radni dostali diety o 8 zł niższe niż powinni
A propos wyjazdów zagranicznych, w dokumencie pokontrolnym wytknięto prezydentowi uchybienia związane z podróżami służbowymi. Przedstawiciel miasta podczas pobytu w Nowym Jorku i Toronto zapłacił dolarami, po czym już w Polsce otrzymał zawyżony zwrot w złotówkach. O 60 zł. Natomiast bardzo humorystycznie brzmi zarzut RIO co do zaniżenia diet czterem radnym, którzy za wyjazd do Wrocławia w 2015 roku dostali po 45 zamiast 53 zł. Urząd, wyliczając diety oparł się bowiem nie o rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i administracji z 2000 roku jak powinien, ale o rozporządzenie ministra pracy z 2013 roku. Wyłapanie tego typu drobnostek pokazuje, jak szczegółowa była kontrola RIO.
I jeszcze jedna ciekawostka. Już podczas poprzedniej kontroli RIO stwierdziło, że osoba, która kupiła od miasta z bonifikatą lokal przy ul. Skłodowskiej, powinna ją zwrócić. Sprzedała bowiem lokal przed upływem ustawowego terminu pięciu lat po kupnie. Miasto jest więc uprawnione do ściągnięcia prawie 80 tys. zł. Tyle że niewiele robi. Tłumaczy się, że nie da się ustalić adresu osoby, która kupiła lokal od gminy, bo przebywa ona w USA. Dopiero w trakcie kontroli (kiedy RIO zażądało dokumentów) urzędnicy wysłali pismo do konsula RP w Los Angeles z prośbą o podanie adresu. RIO stwierdza, że miasto ma co prawda 10 lat na ściągnięcie długu, ale powinno wystąpić o zwrot pieniędzy bez zbędnej zwłoki. Tymczasem urząd nie wpisał nawet wspomnianej nieruchomości przy ul. Skłodowskiej do ksiąg rachunkowych.
RIO prześwietliło 2015 i 2016 rok.
Wyniki kontroli trafiły do urzędu miejskiego pod koniec grudnia. Dokument liczy ok. 40 stron. 23 stycznia prezydent wysłał wyjaśnienia. Zalecenia RIO zostały już nawet wprowadzone w życie.
Kontrolerzy RIO
wzięli pod lupę wsparcie Jagiellonii Białystok przez samorząd. W 2016 roku gmina przekazała 1,7 mln zł w ramach konkursu dla organizacji upowszechniających kulturę fizyczną i sport. Tyle że w statucie spółki zapisano, że Jaga przeznacza pieniądze przede wszystkim, a nie wyłącznie na wspomniane cele.
Rzeczniczka Jagiellonii Agnieszka Syczewska mówi, że spółka zmieniła swój statut, dzięki czemu w przyszłości nie powinno być powodów do takich zarzutów.
RIO wskazuje jednak, że Jaga nie może pobierać dotacji na promocję poprzez sport, bo spółka prowadzi działalność zarobkową. - Od 2012 roku akcjonariusze Jagiellonii zostali pozbawieni prawa do dywidendy. Oznacza to, że klub utracił charakter zarobkowy. Cały ewentualny zysk przeznacza więc na upowszechnianie kultury fizycznej i sportu - zapewnia Agnieszka Syczewska.
Na wczorajszej komisji rewizyjnej sprawę przełożono na 29 marca.
Radni już 7 marca poprosili o protokół z kontroli. Ten ponad 400-stronnicowy dokument prezydent przekazał dopiero przedwczoraj. Komisja chce mieć czas, by się z nim zapoznać. Radny PiS Henryk Dębowski zażądał też od miasta dokumentów, które potwierdzą, w jaki sposób władze wykonały zalecenia RIO. W kuluarach mówił nam, że jeśli chodzi o dodatki specjalne, zastanawia się nad skierowaniem sprawy do prokuratury. - Skoro dodatki były wypłacane bez podstawy prawnej, urzędnicy którzy je dostali powinni je zwrócić. Jeśli tego nie zrobią, warto by zajęły się tym odpowiednie organy - mówił.
RIO w konkluzji swojej kontroli użyło bardzo mocnego stwierdzenia.
W dokumencie czytamy mianowicie, że: „Stwierdzone w trakcie kontroli nieprawidłowości i uchybienia były wynikiem nieprzestrzegania przepisów prawnych dotyczących gospodarki finansowej i rachunkowości gminy, a także nienależytego funkcjonowania i zorganizowania kontroli zarządczej”.