Wszyscy czują się oszukani. Stracili pieniądze i pracę
Policja ustala, czy właściciel zakładów mięsnych Jan Netter oszukał hodowców z gminy Bakałarzewo. Wziął od nich tuczniki i nie zapłacił. - Straciliśmy około stu tysięcy złotych - szacuje Jan Kosiński ze wsi Stary Skazdub. - Dla nas są to ogromne pieniądze. Pretensje do przedsiębiorcy mają też pracownicy zakładu, bo pensje zaczęli dostawać w ratach i nie wiedzą, co ich dalej czeka.
Problemy finansowe zakładów mięsnych nie wzięły się z dnia na dzień - uważają rolnicy z Suwalszczyzny. - Właściciel od dawna musiał wiedzieć, że grozi mu plajta. A jeśli tak, to po co brał od nas towar? Liczył na cud, czy po prostu chciał oszukać? Ludzie zapowiadają, że należnych im pieniędzy będą dochodzić na drodze sądowej. Jeden pozew już jest przygotowywany.
- Dowodowo sprawa jest prosta, ponieważ posiadamy faktury - dodają hodowcy. - Inna rzecz, czy przedsiębiorca dysponuje jeszcze jakimś majątkiem. Mamy nadzieję, że ustalą to właściwe służby.
Telefon milczał, a właściciela nie było
Jan Kosiński mieszka w Starym Skazdubie i od ćwierć wieku hoduje trzodę chlewną. Najpierw współpracował z białostockimi zakładami mięsnymi, a gdy te popadły w finansowe tarapaty, pięć lat temu porozumiał się z Netterem.
- Współpracowało mi się bardzo dobrze - opowiada Kosiński. - Tuczniki były odbierane systematycznie, co dwa, trzy tygodnie i zaraz po tym przychodziły pieniądze na konto. Owszem, zdarzały się kilkudniowe poślizgi w płatnościach, ale generalnie nie miałem żadnych zastrzeżeń. Tak było do wiosny tego roku.
W pierwszej połowie marca przedstawiciel Nettera, jak zwykle, przyjechał do wsi, aby odebrać trzodę chlewną. Wtedy nikomu nie przyszło do głowy, aby w środku nocy zagadnąć kierowcę ciężarówki o kondycję finansową zakładów. Choćby dlatego, że funkcjonowały od lat i były znane jako porządna marka. Poza tym, kierowca i tak pewnie nie powiedziałby prawdy.
- Inna rzecz, że do tej pory nikt nas nie oszukał, więc straciliśmy czujność - przyznają rolnicy z okolic Bakałarzewa.
Tuczniki zostały odebrane, a pieniądze... nie przyszły. Kilka dni później hodowcy zaczęli się niepokoić.
- Docierały do nas niepokojące informacje z powiatów sejneńskiego, bielskiego i białostockiego, a także z Lubelszczyzny, że firma ma problemy finansowe i nie reguluje swoich zobowiązań - dodaje Kosiński. - Uznaliśmy, że nie ma co czekać i trzeba upominać się o swoje.
Ale to nie było takie proste. Telefon w zakładzie mięsnym albo milczał, albo pracownicy pocieszali telefonujących, że lada dzień przelewy powinny być dokonane. A właściciel fabryki był dla rolników nieuchwytny.
- Obiecano mi, że dostanę pieniądze 27 marca - opowiada Tomasz Iwanowski, również wieloletni hodowca trzody chlewnej z podbakałarzewskiej Wólki Folwark, który także od pięciu lat współpracował z zakładami mięsnymi Nettera. - Oczywiście, termin nie został dotrzymany. Mało tego, zakłady nie rozliczyły się ze mną do dzisiaj.
Rolnik szacuje, że przedsiębiorca winny jest pięciu hodowcom działającym na terenie gminy około 100 tysięcy złotych. Oczywiście bez karnych odsetek.
- To nie jest zysk, który miał trafić na lokatę, czy do szuflady. Były to pieniądze naprowadzenie gospodarstw, czyli zakup paszy, paliwa, nawozów. Szczególnie potrzebne wiosną każdego roku, gdy trzeba iść w pole - zauważają rozmówcy. - Tymczasem zostaliśmy ich pozbawieni. Trzeba było zapożyczyć się, aby gospodarstwa nie podupadły.
Rolnicy zarzucają kierownictwu zakładów mięsnych złą wolę. Twierdzą, że w końcu marca tego roku mieli telefon w sprawie kolejnej dostawy trzody chlewnej, choć poprzednia nie była jeszcze rozliczona. Podobno był już nawet zamówiony samochód, który miał zebrać tuczniki w regionie.
- Na szczęście, zapaliła nam się czerwona lampka i odmówiliśmy sprzedaży - dodaje Iwanowski. - Gdyby nie to, straty byłby podwojone.
Pomór padł na zakład? Rolnicy w to nie wierzą
W naszym regionie funkcjonują dwa zakłady mięsne Netter: w Bielsku Podlaskim i Czyżewie. W minionym tygodniu, podczas spotkania z pracownikami, prezes firmy Jan Netter mówił, że kłopoty finansowe pojawiły się trzy lata temu, wraz z afrykańskim pomorem świń. Gdy sprawa została nagłośniona, zagraniczni kontrahenci rzekomo nie chcieli już z fabryką współpracować, a polscy domagali się cen niższych od kosztów produkcji. A w minionym roku przez dwa miesiące zakład miał zakaz uboju i sprzedaży mięsa, co zupełnie go pogrążyło. Tak przynajmniej utrzymuje prezes.
Na początku tego roku zobowiązania Nettera sięgały 16 mln złotych i każdego dnia wzrastają o kolejne 100 tysięcy złotych. Ale poszkodowani rolnicy z Su-walszczyzny w wyjaśnienia przedsiębiorcy wierzyć nie chcą.
- Inne zakłady mięsne, mimo ASF w naszym regionie działają i mają się dobrze - zauważa Kosiński. - Zresztą, trudno temu się dziwić, bo mięso z zagrożonej strefy kosztowało grosze. Zakłady płaciły hodowcom niemal połowę mniej, niż normalnie. Więc o jakich stratach mówimy? Jeśli już to o zyskach.
Rozmówcy przypuszczają, że firma podupadła z innych powodów. W grę mogło wchodzić albo złe zarządzanie, albo jakieś rozliczenia rodzinne, które wymagały wzięcia dużego kredytu, a ten pociągnął działający od lat zakład na dno.
- Podejrzewamy, że właściciel od dawna wiedział o finansowej zapaści - dodaje Iwanowski. - A w takiej sytuacji powinien podjąć zdecydowane kroki. A przede wszystkim nie brać od nas towaru, ponieważ nie był w stanie za niego zapłacić.
Anna Wałecka-Chamiuk z Komendy Miejskiej Policji w Suwałkach informuje, że policja prowadzi postępowanie wyjaśniające w kierunku oszustwa.
- Wszczęte zostało 23 maja i zarzutów jeszcze nikt nie usłyszał - precyzuje rozmówczyni. - Przesłuchujemy świadków oraz hodowców trzody. W tej chwili mamy pięciu pokrzywdzonych. Wszyscy mieszkają w rejonie Bakałarzewa.
Czy będą zgłaszać się kolejni, trudno powiedzieć. Tomasz Krupa, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku informuje, że policjanci nie prowadzą żadnych czynności związanych z zakładami Nettera. Także Bogdan Zieliński, starosta powiatu wysokomazowieckiego, na terenie którego znajdują się zakłady w Czyżewie, o problemach tamtejszych dostawców surowca nic nie słyszał.
- W ogóle niewiele jest informacji w sprawie kondycji zakładów i ich dalszych losów - dodaje. - Ale jeśli przedsiębiorca ma problemy finansowe, to nie wykluczone, że nie rozliczył się też z hodowcami trzody chlewnej.
Z zakładami Nettera współpracowali także niektórzy producenci z powiatu sejneńskiego. - Mnie też Netter nie zapłacił pieniędzy za tuczniki, które zabrał w grudniu tamtego roku - mówi Marek Tyczkowski z gminy Sejny.- Straciłem kilkanaście tysięcy złotych!
Więcej, bo po kilkadziesiąt tysięcy nie otrzymali dwaj inni hodowcy. Pieniędzy niektórzy próbują dochodzić na drodze sądowej.
- Złożyłem pozew do sądu gospodarczego w Białymstoku - dodaje Tyczkowski. - Sprawa została przekazana do wydziału cywilnego i jeszcze się nie rozpoczęła.
Mieszkańcy Sejneńszczyzny również nie wykluczają, że będą składali doniesienia do organów ścigania.
Najpierw były przymusowe urlopy. teraz nie ma pensji
W zakładach mięsnych Nettera pracuje około 300 osób. Sygnały o tym, że w firmie dzieje się źle dochodziły do ludzi od kilku tygodni. Zresztą, nie tylko sygnały. W ubiegłym miesiącu pracownicy byli wysyłani na przymusowe, bezpłatne urlopy. Natomiast miesiąc wcześniej wynagrodzenie otrzymali w ratach. Spodziewali się więc najgorszego i się nie pomylili. Kilka dni temu Jan Netter poinformował pracowników, że dalsze funkcjonowanie zakładu nie jest możliwe, bo wierzyciele zajęli wszystkie konta.
- Nie mam dostępu do pieniędzy - żalił się właściciel.
Nie ukrywał też, że ludzie nie mają już co liczyć na pensje. Pieniądze przypuszczalnie wypłaci im za jakiś czas Fundusz Świadczeń Gwarantowanych.
- Przekazywaliśmy na jego konto mnóstwo pieniędzy - precyzował.
Pracownicy byli rozgoryczeni. Przede wszystkim mieli żal do przedsiębiorcy o to, że nie poinformował ich o wciąż pogarszającej się kondycji zakładu znacznie wcześniej. Tak, aby mogli zacząć szukać sobie nowej pracy.
Jan Netter podczas konferencji prasowych, które odbyły się kilka dni temu w Bielsku Podlaskim, informował, że liczy na wsparcie Ministerstwa Rolnictwa. Zdaniem przedsiębiorcy, Skarb Państwa mógłby zakład wykupić, aby zapewnić stabilizację w regionie. Przedsiębiorca sugerował, że warte ponad 30 mln złotych zakłady mógłby sprzedać o pięć milionów taniej. Tyle tylko, że nikt nie chce z nim rozmawiać. Próbowaliśmy ustalić, czy i jakie plany wobec zakładów mięsnych ma resort, ale jego biuro prasowe nie udzieliło nam odpowiedzi.
Hodowcy tuczników z Suwalszczyzny twierdzą, że - według ich wiedzy - jest kilka podmiotów zainteresowanych prowadzeniem działalności gospodarczej na gruzach Nettera. Tyle tylko, że strony nie mogą porozumieć się finansowo.
- W takiej sytuacji nie powinien się targować, tylko wziąć pieniądze i uczciwie rozliczyć się z kontrahentami - kwituje Jan Kosiński.
Mimo wielokrotnych prób nie udało nam się skontaktować z Janem Netterem. Telefon komórkowy przedsiębiorca miał wyłączony, nie odpisał na e-maila. Także w zakładach mięsnych w Bielsku Podlaskim telefony stacjonarne milczały.