Wspomnień czar: Jak Górnik Zabrze i Roma pisały historię polskiej piłki [WIDEO]
Dramatyczny trójmecz z rzymianami doprowadził Górnika Zabrze do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. To największy sukces w historii polskiej piłki klubowej. Właśnie mija 50. rocznica tych wydarzeń.
Kwiecień w 1970 roku był miesiącem, który rozgrzał do czerwoności nie tylko ówczesnych kibiców Górnika Zabrze, ale fanów futbolu w całej Polsce. Nigdy przedtem, ani nigdy potem, czegoś takiego nie było. Górnik w Pucharze Zdobywców Pucharów dotarł do półfinału. Drużyna prowadzona przez trenera Michała Matyasa trafiła na słynny klub AS Roma.
Trenerem zespołu ze stolicy Włoch był wielki "mag" futbolu Helenio Herrera. Był on tak pewny "wysadzenia" Górnika, że będąc w Zabrzu na obserwacji polskiej drużyny nie dotrwał nawet do końca meczu, twierdząc, że szybko rozszyfrował rywali. Srogo za to potem zapłacił. Pierwszy mecz rozegrany w Rzymie 1 kwietnia był sygnałem ostrzegawczym dla Romy.
W Kotle Czarownic wrzało
Remis 1:1 (bramkę dla Górnika zdobył Jan Banaś) stawiał zabrzan korzystnej sytuacji. Nic dziwnego, że 15 kwietnia na Stadionie Śląskim w Chorzowie zjawiło się 100 tysięcy kibiców. Wśród lasu transparentów rzucał się w oczy jeden: "Tako Roma momy doma".
Na parkingu przed stadionem można było zauważyć autobusy z najodleglejszych miast Polski: Białegostoku, Szczecina, Poznania, Gdańska. Śląski kocioł kipiał już na długo przed pierwszym gwizdkiem hiszpańskiego arbitra Ortiza de Mendebila. Niektórzy kibice, zmęczeni zapewne długą podróżą i pewnymi trunkami, smacznie spali i obudzili się już po meczu. Warto wspomnieć o tym, że wtedy nie było tak drobiazgowych kontroli przed wejściem na stadion, jak teraz. Ale nie było też żadnych burd. Była za to wyjątkowa atmosfera wyjątkowego spotkania.
Już w 9. minucie Fabio Capello zdobył bramkę dla Romy z rzutu karnego. Zaczarowany dla Górnika wynik 0:1 widniał na tablicy do 90. minuty. Wtedy sędzia przyznał "jedenastkę" zabrzanom za faul na Jerzym Gorgoniu. Stadion zamarł. Do piłki ustawionej na "wapnie" podszedł Włodzimierz Lubański i fantastycznym strzałem zdołał wyrównać.
W Kotle Czarownic znowu zawrzało. Mecz zaczął się od nowa. Ci kibice, którzy wcześniej opuścili stadion, słysząc ogromny krzyk radości, zaczęli wracać na sektory. Po krótkiej przerwie oba zespoły znowu stanęły naprzeciwko siebie, aby przez 30 minut walczyć o zwycięstwo.
Na początku dogrywki Lubański zdobył drugą bramkę, ale w ostatniej minucie zdołał wyrównać Francesco Scaratti. Mecz zakończył się remisem 2:2. Na stadionie zaległa cisza. Wszyscy myśleli, że to już koniec, przypuszczając, że bramki zdobyte na wyjeździe liczą się podwójnie, a zatem niezwykle silny i precyzyjny strzał Scarattiego z dużej odległości zapewnił Romie awans do finału. Przekonany też był o tym spiker, który pożegnał kibiców mniej więcej takimi słowami: "Dziękujemy za wspaniały doping, do zobaczenia za rok".
[promo]1893;1;Bądź na bieżąco i obserwuj [/promo]
W szatni Górnika panował minorowy nastrój do momentu, kiedy wpadł do niej Henryk Loska i triumfująco oznajmił, że gramy dalej, że będzie trzeci mecz. Okazało się, że bramki zdobyte na wyjeździe nie liczą się podwójnie.
Szczęście sprzyja lepszym
Trzeci mecz o wejście do finału rozegrano 22 kwietnia w Strasburgu. Jego kulisy mogłyby posłużyć do napisania filmowego scenariusza mrożącego krew w żyłach. Organizatorzy udostępnili obu drużynom jeden autokar, który miał ich zawieźć na stadion. Najpierw pojechali Włosi. Kierowca ponoć zapomniał wrócić do hotelu po piłkarzy Górnika. Tymczasem oni czekali na wyjazd. Czas szybko mijał, a autokar nie pojawiał się. Zaczęli się denerwować. W końcu na stadion udali się taksówkami. Niektórzy z nich weszli do szatni na pół godziny, a nawet na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem spotkania przez francuskiego sędziego Rogera Machina. O normalnej rozgrzewce nie było mowy. Na tym jednak nie koniec.
W trakcie meczu dwukrotnie zgasło światło. Delegat UEFA stwierdził, że jeżeli stanie się to po raz trzeci, mecz zostanie przerwany.
Górnik w pierwszej połowie grał bardzo dobrze. W 40. minucie bramkę zdobył Włodzimierz Lubański. Do przerwy prowadziliśmy 1:0.
Kibice w całej Polsce zgromadzeni przed telewizorami, zadawali sobie pytanie, czy zabrzanie utrzymają ten wynik do końca. Nie dali rady. W 56.minucie sędzia Machin za problematyczny faul podyktował rzut karny dla Romy. Wykorzystał go Fabio Capello i było 1:1. Takim wynikiem zakończył się mecz. Podobnie jak w Chorzowie znowu potrzebna była dogrywka. Żadnej z drużyn nie udało się zdobyć bramki. Wynik 1:1 utrzymał się. Po trzech meczach i dwóch dogrywkach o awansie do finału miało zadecydować losowanie. Sędzia Machin wezwał do siebie kapitanów drużyn: Fabio Capello i Stanisława Oślizłę.
- Sędzia pokazał nam duży żeton. Z jednej strony zielony, z drugiej czerwony. Nie powiedział, kto ma pierwszy wybrać kolor. Jako pierwszy odruchowo wskazałem na zielony. Arbiter mając żeton w ręce pstryknął palcami, podrzucając go w górę. Wstrzymałem oddech. Spadł na ziemię zielonym kolorem do góry. To było coś fantastycznego. Uniosłem triumfalnie ręce do góry. Byliśmy w finale - wspomina Stanisław Oślizło.
Prowadzący telewizyjną transmisję redaktor Jan Ciszewski krzyknął z całych sił: "Polska, Górnik , sprawiedliwości stało się zadość". Moment losowania na stadionie w Strasburgu obserwował z zawodników Górnika tylko Stefan Floreński. Reszta siedziała w szatni z zapartym tchem, czekając na wieści z murawy. Kiedy w drzwiach pojawił się rozpromieniony Staszek Oślizło wiadomo było kto awansował. Nie jest trudno sobie wyobrazić co działo się w tym pomieszczeniu: wielka radość, euforia. Nikt nie czuł potwornego zmęczenia, wszyscy byli przekonani, że dokonali czegoś wielkiego w historii polskiego futbolu.
Czasu na świętowanie nie było jednak wcale. Po powrocie do Zabrza piłkarze musieli zacząć przygotowania do finałowego meczu z Manchesterem City na Praterze w Wiedniu. Choć przegrali tam 1:2 (bramkę dla Górnika zdobył Oślizło) w całych tych rozgrywkach dokonali rzeczy wielkiej. Przeszli do historii.