Wściekły, zraniony. Zbrodniarz jak Otello
Łukasz udusił narzeczoną apaszką, bo chciała od niego odejść. Kazimierz zacisnął ręce na szyi żony, która miała już dość jego agresji i chorej zazdrości. Zapraszamy do kryminalnego cyklu, w którym przypominamy głośne zbrodnie z miłością w tle
Miłość jest najważniejsza w życiu każdego człowieka, my bardzo się kochamy i chcemy być ze sobą całe życie... - tak napisali o sobie Dorota i Łukasz w 2014 roku w zgłoszeniu do plebiscytu Kuriera Lubelskiego dla najszczęśliwszych par.
Nie chciałem jej zabić, tylko zatrzymać przy sobie
Mowa o Łukaszu K. i Dorocie Z. On 25-latek, ona o rok starsza. Byli ze sobą już od dawna. W 2015 r. obchodzili piątą rocznicę związku i poważnie myśleli o ślubie. Jednak młoda para z Lublina nie miała pieniędzy na organizację wesela. Dlatego rok wcześniej wzięła udział w konkursie w naszej gazecie, gdzie nagrodą była pomoc finansowa w przygotowaniu tego ważnego dla kochających się ludzi przyjęcia.
Niestety. Łukasz i Dorota nie wygrali plebiscytu. Nie wiadomo, czy pieniądze, a raczej ich brak, stały się potem powodem coraz to częstszych kłótni. Jednak Łukasz nie poddawał się. Przecież kochał swoją narzeczoną i starał się jak mógł, by Dorocie niczego nie brakowało. Poszedł do pracy i na dwie zmiany harował w jednej z lubelskich piekarni.
Chłopak nie pił i nie szlajał się z kolegami z pracy, jednak jego narzeczona powoli traciła zapał i jej uczucie zaczęło się wypalać. Mieszkańcy kamienicy przy 1 Maja, gdzie młodzi mieszkali, nieraz widzieli zapłakaną sąsiadkę.
W końcu 26-latka postanowiła poważnie porozmawiać z chłopakiem. Młodzi usiedli na wersalce. W tym miejscu, gdzie para przeżywała wiele chwil uniesień, miał za chwilę rozegrać się prawdziwy dramat. Łukasz nie spodziewał się tego, co Dorota chce mu powiedzieć. Myślał, że rozmowa będzie dotyczyć zbliżających się świąt. W końcu był już Wielki Czwartek, a uroczyste potrawy nie były jeszcze gotowe.
Kodeks karny mówi, że: kto zabija człowieka, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 8, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności.
Jednak to, co stało się za chwilę, wstrząsnęło młodym mężczyzną. - Nie mogę już tak żyć. Odchodzę od ciebie - wyłkała Dorota. Chłopak siedział jak wmurowany, nie rozumiał tego, co się właśnie wydarzyło. Prosił dziewczynę, by go nie zostawiała. Ta roztrzęsiona chciała wstać i spakować swoje rzeczy. Nie zdążyła.
Łukasz opętany rozpaczą i złością, nie chciał pozwolić jej odejść. Przecież mieli się pobrać, a Dorota tak po prostu go zostawia? Nie zgodził się na to, więc mocno chwycił Dorotę za szyję, na której zawiązana była modna materiałowa apaszka. Ścisnął ją z całej siły kilkakrotnie. Dorota nie mogła złapać powietrza, a jej oczy powoli się zamykały. Gdy zamknęły się już ostatecznie, Łukasz oprzytomniał. W popłochu zaczął kręcić się po mieszkaniu. Nie wiedząc, co zrobić, chciał nawet popełnić samobójstwo.
Odkręcił kurki z gazem, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił. Otworzył wersalkę i wsadził do niej ciało ukochanej, po czym wyszedł z domu i więcej do niego nie wrócił. Dzień później zaniepokojeni rodzice Doroty tym, że córka nie odbiera telefonu, postanowili przyjść do mieszkania przy 1 Maja. Drzwi nie były zamknięte, jednak w lokalu nie było żywej duszy... Po chwili konsternacji rodzice dokonali makabrycznego odkrycia. W łóżku znaleźli ciało ukochanej córki.
Niebawem Łukasz K. znalazł się w rękach policjantów. Przyznał się do winy.
- Nie chciałem jej zabić, a jedynie zatrzymać przy sobie - zeznawał śledczym młody piekarz, który trafił do aresztu. Kilka miesięcy później ruszył jego proces. Łukasz K. za zabójstwo narzeczonej został skazany na karę 10 lat więzienia.
Udusił żonę i wmówił wszystkim, że zmarła na serce
Koszmar Ewy trwał od wielu lat. Mąż Kazimierz znęcał się nad nią od dawna. Gdy z ich domu w jednej ze wsi pod Krasnymstawem wyprowadziły się dorosłe dzieci państwa K., Kazimierz stał się chorobliwie zazdrosny. Wciąż wszczynał awantury i bił żonę. Ewa nie mogła tego wytrzymać, chciała uwolnić się od męża i poinformowała o gehennie policjantów. Kazimierz trafił do szpitala psychiatrycznego, gdy wyszedł miał tylko jeden cel - zniszczyć życie Ewie.
Zespół Otella objawia się urojeniami niewierności małżeńskiej, w których „dowody” zdrady są co najmniej niewystarczające lub wręcz absurdalne.
Był 2010 rok, ciepła czerwcowa noc. Ewa zasnęła, a jej mąż postanowił sprawić, by więcej się nie obudziła. Zacisnął jej ręce wokół szyi i z zimną krwią zamordował. Potem wezwał karetkę, a lekarzowi powiedział, że żona chorowała na serce, źle się poczuła, straciła przytomność i zmarła. Medyk uwierzył w tę historię i wypisał akt zgonu. Pech chciał, że miejscowy proboszcz, mimo usilnych próśb starszego mężczyzny, nie chciał kolejnego dnia przeprowadzić pogrzebu. Ewa miała zostać pochowana dopiero za trzy dni.
W tym czasie rodzina ofiary postanowiła pojechać do Krasnegostawu. Tamtejsi śledczy usłyszeli o tajemniczym zgonie i wcześniejszej udręce Ewy. Dlatego do pogrzebu nie doszło. Prokuratura zleciła sekcje zwłok, a przeprowadzone badania wykazały, że to mąż zabił swoją żonę.
Z zazdrości śledził żonę z lornetką w ręku
Monika Semczuk-Sołek z Ośrodka Psychoterapii Integratywnej w Zamościu uważa, że obie sprawy są typowymi przypadkami zaburzenia psychicznego zwanego zespołem Otella.
- Chory charakteryzuje się podejrzliwością i dociekliwością w szukaniu dowodów na zdradę. Jest przekonany o tym, że jest bezustannie oszukiwany. Żaden argument, nawet najbardziej racjonalny, nie jest w stanie przekonać go do tego, że druga osoba go nie zdradza - opisuje Semczuk-Sołek.
W takim przypadku zazdrość może doprowadzić nawet do morderstwa, a uleczenie zaburzenia jest praktycznie niemożliwe. - Rokowania w takich przypadkach są bardzo niepomyślne. Jedynie ostra kuracja farmakologiczna może zahamować objawy zaburzenia. Wszystko dlatego, że w mózgu chorego dochodzi do nieodwracalnych zmian i powstają u niego urojenia spowodowane zazdrością - tłumaczy pani psycholog z Zamościa.
W swojej pracy zawodowej Monika Semczuk-Sołek miała do czynienia z jednym bardzo poważnym przypadkiem zazdrości. Psycholog opowiada nam, że kiedyś zgłosiła się do niej jedna z mieszkanek województwa lubelskiego, która nawet przed pójściem do zsypu na śmieci obserwowała uważnie okolice, czy ktoś nie kręci się w pobliżu. Miała bowiem tak zazdrosnego męża, który, gdy tylko wychodziła wyrzucić śmieci, stawał w oknie z lornetką w ręku i obserwował, czy żaden z sąsiadów się do niej nie zbliża, na przykład, by powiedzieć „dzień dobry”.
Każdy kontakt żony z innym mężczyzną uważał za formę zdrady. - Myślał, że w czasie rozmowy kobieta na pewno zdążyła się już umówić z kimś na randkę. Jednak na szczęście w tym przypadku sprawa nie zakończyła się tragedią - dodaje Semczuk--Sołek.