Wróżki i Cezar w złotej koronie, czyli krakowscy dziwacy kolorowi jak ptacy
Ludzie. Coraz mniej Krakowa w Krakowie. Wróżki i Cezar w złotej koronie. Krudowski - nocna zjawa.
Coraz mniej Krakowa w Krakowie. Przepadły stare apteki z ich wyposażeniem - meblami, porcelanowymi i szklanymi słojami. Znikły malutkie sklepiki - mroczne, pachnące powidłami, świeżym pieczywem i kiszoną kapustą. Znikają stare księgarnie, przepadły zacne antykwariaty. Dawno zniszczono typowe dla miasta kioski-okrąglaki i dopiero po wielu latach zastąpiono je plastikowymi imitacjami. Gdzieś przepadły kawiarenki mojej młodości - „Fafik”, „Kolorowa”, „Mozaika”, „Lili”. Nie ma jadłodajni Polewkowej, nie ma „Szóstki”, wspaniałej winiarni. Wszystko to nasza wina, ale następują też zmiany zgodne z prawami natury. Odchodzą ludzie, także ci, którzy decydowali o kolorycie miasta. Ostatnio zabrakło Dzidzianny Solskiej - wróżki z Rynku Głównego.
Przesiadywała w niszy Sukiennic od strony Brackiej. Kolorowo ubrana, ufryzowana, w upierścienionych dłoniach trzymała talię kart. Była powszechnie znaną postacią. I szanowaną przez rynkową społeczność.
Kiedy się z nią umówiłem w ogródku „Noworola”, kelnerka natychmiast postawiła na stoliku szklankę herbaty - słabej, takiej, jaką pani Dzidzianna lubiła. Co rusz kłaniał się ktoś z rynkowych ludzi, a kiedy zrobiło się już późnawo, przypomniał się ktoś, kto ją codziennie odwoził do domu. Nie taksówkarz, po prostu rynkowy znajomy.
W Krakowie nigdy nie brakowało oryginałów. Ogólnomiejskich, spotykanych wszędzie i dzielnicowych. Na salwatorskiej pętli tramwajowej urzędował Edek Partyzant, o którym pisałem wielokrotnie. Nieopodal, obok budki z piwem, na darmowy kufelek czekał Jasio Krawiec. Przez plac Na Stawach przechodziła Gizia Winiarska, ubrana do przesady elegancko, prowadząca piękne setery - wróżka (jasnowidząca, jak o sobie mówiła) z ulicy Kościuszki.
W białej koszuli ozdobionej różnokolorowymi plamami, ze skrzydłami u ramion, paradował po Rynku Niemczyk, uchodzący za pisarza. Józio Matematyk sępił w „Europejskiej” i w „Noworolu”, oficjalnie zwanym kawiarnią „Sukiennice”. Na rowerze, w czerwonym cylindrze, pomykał Walerek Dąbrowski, schizofrenik i hodowca kur z Pychowic. Tak było kilkadziesiąt lat temu, a wcześniej...
Przed wojną chadzał w złotej koronie wielokrotnie wspominany Cezar, podobno zastrzelony podczas okupacji z powodu obnażonego tyłka wypiętego na maszerujący niemiecki oddział.
Nieco wcześniej charakterystyczną postacią krakowskich ulic był Stanisław Tondos, malarz malutkich jak on sam krakowskich pejzaży. Miał dwa kompleksy - nie umiał malować ludzkich postaci (domalowywał je Kossak) i był niziutki, co narażało go na prześladowanie przez krakowskich andrów. Tondosa Nazywano „Gutaperka”. Podobno końcówka jego słynnej laski pokryta była gutaperką, masą przypominającą gumę. Rozwścieczony malarz ciskał laskę w stronę prześladowców, ta, dzięki gutaperce, odbijała się od ziemi i stąd przezwisko...
A jeszcze pyskata przekupka Kraszeska, jeszcze hrabina Badeni - dziwoląg nad dziwolągi. Kazimierski Manele Szuwer i „Ebe-Ebe” - Tuwimowski Żydek obłąkany. Niejaki Kleniewski, który swoim dzieciom nadawał dziwaczne imiona: Marzanna, Ziemowit, Radegast, Świętopełk. Młodzi Kleniewscy musieli nosić lniane portki i przepasane krajką koszule, do tego słomiane łapcie.
Tacy byli krakowscy dziwacy przed wielu, wielu laty. I można by o nich pisać niemal w nieskończoność, od czasu do czasu przywołując naprawdę niezwykłe postacie. Na przykład Franciszka Krudowskiego, malarza wspominanego przez Boya :
..tajemniczy człowiek, odludek niewidzialny w dzień. Za to w nocy, jakąkolwiek ulicą, o którejkolwiek godzinie się przechodziło, wyrastała nagle z mroku wysoka postać Krudowskiego. Doprawdy, można było podejrzewać, czy on nie ma daru rozszczepiania się (czemu nie?) i czy nie pojawia się naraz w kilku miejscach.