Wreszcie zajrzałem do ucha prezesa...
Słyszałam, że podobno ostatnio wychwalał Pan bardzo gorąco „Ucho prezesa”. A przecież nic szczególnie nowego się tam, w kolejnych odcinkach, nie przydarzyło? Co Pan tam zobaczył, czym się Pan, w końcu wymagający reżyser i aktor, tak zaintrygował?
Tak, ale wreszcie obejrzałem całe „Ucho Prezesa”. Miałem więcej czasu, po kolei zobaczyłem wszystkie odcinki. I mogłem sobie wyrobić zdanie. Dużo się o tym mówi, bo to jest jednak fenomen, polegający na tym, że nagle, szeroka bardzo publiczność zainteresowała się czymś, co nie jest w oficjalnych mediach.
To jest wielka uwaga dla rządzących, wszystkich opcji: nie kładźcie takiego nacisku na propagandę telewizyjną! To się kończy! Są pokolenia, które nie mają już telewizora. Mówię do córki Marianny: no dobrze, ale informacji nawet nie zobaczysz? A ona: tata, o pół godziny później te Fakty są w Internecie.
A to nie tylko moi młodzi nie mają telewizorów, ale to jest coraz popularniejsze i „modne”.
Niech wiedzą politycy, że kończy się pewna epoka propagandy. I to nawet idzie już w wieś! Już wieś jest pod tym względem do-edukowana! U mnie w Skawie są klasy komputerowe w szkole.
Po raz pierwszy stało się tak, że krytyka opcji rządzącej ukazała się ze źródeł niezależnych. Niekontrolowanych i nie do zamknięcia. Nie do likwidacji.
W „Uchu” po raz pierwszy zobaczyłem tak profesjonalnie przygotowaną rzecz poza „obiegiem”. Operatorzy, oświetleniowcy, zawodowe ekipy , kostiumolodzy, scenografowie, rekwizytorzy, na charakteryzatorach kończąc - to wszystko jest profesjonalnie zrobione. Bo dotychczas było próby raczej amatorskie. A tu widać, że są zaangażowane siły, które przyszły pewnie z naszej zasłużonej Wytworni Filmowej, z ulicy Chełmskiej, albo zjawili się ci, którzy zostali wyrzuceni z telewizji.
To jest właśnie godne podkreślenia, że to ma już zupełnie inny wymiar - właśnie przez to zawodowstwo. To jest bardzo dobrze zmontowane, bardzo dobrze wyreżyserowane. To jest moje pierwsze spostrzeżenie i zaskoczenie.
Po drugie: jak o tym tylko słyszałem, albo jak obejrzałem jakiś fragment - to myślałem, no cóż, kolejna „satyra”.
Dopiero, jak widzisz całość, to widać, że oni celują jeszcze w coś więcej: to jest jakby groteskowa metafora. Jak w pewnym momencie ojciec Rydzyk zamienia się w urnę wyborczą, biało-czerwoną, i zamiast Rydzyka na tym fotelu siedzi urna wyborcza, a ponieważ przyszedł po pieniądze do Kaczyńskiego, to Kaczyński zamienia się w bankomat - to już nie jest tylko satyra. To jest inteligentne podniesienie satyry do groteskowego wymiaru rzeczywistości.
To staje się poważne, a jako takie, zaczyna być groźne.
Jak mówi Witkacy w „Matce”: „nagle sytuacja stała się bardzo poważna”. Trzeba też wziąć pod uwagę, że oni mają ambicję wyjścia poza zwykły kabaret satyryczny i mając do tego możliwości techniczne telewizyjne, albo i lepsze, bardzo dobrze je wykorzystują.
Następnie: tu wyraźnie nie chodzi o te afery, które znamy, chodzi o to, że jest uchwycony klimat, który - gdybym miał porównywać - odnaleźć można u Tuwima, w jego genialnym wierszu „Straszni Mieszczanie”. Klimat takiego grajdołu, gnuśnego, zapyziałego, małostkowego, intryżek opisanych w wierszu. To jest ta Polska plotkująca, intrygująca bez celu, nudna, skostniała, zaśniedziała, rozmamłana jednym słowem. O! To jest to!
Pamiętam, jak robiłem „Iwonę księżniczkę Burgunda” we Włoszech, nie dało się przetłumaczyć słowa „rozmamłana”. Nie ma takiego słowa w innych językach! A my wiemy o co chodzi. I o tym jest to „Ucho prezesa”!
Język nawet udało im się odtworzyć. Takiego dziubdziania mieszczańskiego. O niczym. O byle czym. Ciągłego podlizywania się bez celu. To jest sukces tego serialu.
I kolejny sukces artystyczny, ale cios dla rządzących: że naród, suweren, czy jak go tam nazywają, który to ogląda, myśli, że to jest dokument. Że to tak jest „tam”, u władzy. I to jest największy cios, jaki artyści zadają władzy.
Bo to już nie jest satyra, nie jest kabaret, tylko nakłada się „jeden” do „jeden”. Że tak tam widocznie musi być.
Bardzo dobrze prowadzony jest zespół aktorski, to nie są parodie, oni wyłuskują jedną cechę z danej osoby, jedną tylko i ciągną. I język, sformułowania, składnia, to jest bardzo inteligentnie napisane. Wszyscy aktorzy w tym kluczu pracują. Każdy ma jedną cechę.
Płaszczak - genialny, usłużny, tchórzliwy do granic niemożliwości. Adrian - wiecznie w przedpokoju.Fałszywe, śliskie umizgi ministra od wojska. Inni też swietni. Widać, że nad tym ktoś czuwa.
Oni mają fantastyczny słuch na język! Widać, że to są filolodzy. A najlepsze, że każdy dzień przynosi im gotowe scenariusze!