Bydgoszczanin w dwa i pół tygodnia zamierza pokonać drogę z Rzymu do Polski. To prawie 2 tys. km.
- Samotne wyprawy dają mi wgląd we własną osobę, pozwalają zobaczyć siebie w krzywym zwierciadle - zdradza bydgoszczanin Piotr Wiśniewski. - Gdy wracam z wypraw, na których doświadczam cierpienia fizycznego, to moja rzeczywistość wydaje się inna. Umysł jest tak oczyszczony, że głębiej dostrzegam to, co w życiu najważniejsze - między innymi miłość, szacunek, rodzicielstwo czy tolerancję. Mam wrażenie, że staję się wtedy lepszym człowiekiem.
Setki kilometrów w 17 dni
Piotr Wiśniewski w poniedziałek, 4 lipca, poleciał z Bydgoszczy do Rzymu, korzystając z uruchomionego w ubiegłym miesiącu połączenia. Oprócz dwudziestu kilogramów bagażu zabrał też rower, na którym obecnie wraca do Polski. W ciągu siedemnastu dni ma zamiar pokonać ok. 1800 kilometrów przejeżdżając przez pięć krajów Europy: Włochy, Słowenię, Węgry, Czechy i Słowację. Swoją przygodę planuje zakończyć w Tatrach po przekroczeniu rowerem granicy słowacko-polskiej, skąd do Bydgoszczy zamierza wrócić pociągiem.
Jest to już jego piąta długa rowerowa wyprawa w samotności. - Na początku bałem się jechać sam - przyznaje mężczyna. - Myślenie o tym, co może mnie spotkać po drodze było straszne. Ale pomyślałem, że to przecież jedynie wyobraźnia. Samotna podróż okazała się strzałem w dziesiątkę. Od tamtej pory wyjeżdżam raz w roku w samotności.
Piotr Wiśniewski na co dzień pracuje jako sędzia w Wydziale Karnym w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy. Po całym roku ciężkiej i trudnej pracy, taki wyjazd pozwala mu zdystansować się do świata, inaczej spojrzeć na rzeczywistość, a także odpocząć psychicznie. Jest to dla niego również pewien rodzaj przyjemności oraz egzamin - sprawdzian własnych sił, możliwości i wytrwałości.
- Jest to dla mnie świetny sposób na spędzenie urlopu - dzieli się mężczyzna. - Mam wtedy to, co bardzo lubię - endorfiny, które wydzielają się podczas uprawiania sportu. Do tego niezapomniane widoki i świeże powietrze. Jestem wtedy szczęśliwy i spokojny. A im trudniej jest w drodze, tym większego szczęścia później doświadczam.
Wsparcie jest ważne
Podczas tegorocznej wyprawy Piotr Wiśniewski każdego dnia musi pokonać ponad sto kilometrów. Noce spędza w namiocie. Po drodze spotyka ludzi, którzy dziwią się, że podróżuje sam rowerem na tak długiej trasie. Jak przyznaje, nie tylko podczas tej wyprawy, budzi ludzką ciekawość i zazwyczaj spotyka się z dużą życzliwością i pomocą z ich strony.
- Jestem w Pian del Ponte, w pięknym miejscu na wskroś przypominającym nasze Bieszczady. Jest cudownie, choć upał i górki nie pozwalają mi jechać szybko. Namiot rozbiłem u Włochów, którzy prowadzą agroturystykę. Mam szczęście, bo to już czwarta darmowa noc - poinformował nas bydgoszczanin w piątek wieczorem.
W domu, w Bydgoszczy, na mężczyznę czekają żona i dwójka dzieci. A przed nim jeszcze dziewięć dni ciężkiej jazdy. - Żeby taka wyprawa miała sens, trzeba mieć akceptację partnera, bo jeśli jej nie ma, to nie powinno się decydować na coś takiego - dzieli się Piotr Wiśniewski. - Czuję akceptację i to dodaje mi sił. Żona wspiera mnie, bo wie, że te samotne podróże, to moje marzenia, a wyprawy dodają mi sił. Żona sama się spełnia, poszukuje, więc mnie rozumie. Uważam, że nie trzeba wszystkiego robić wspólnie i zawsze razem spędzać wakacji, by być szczęśliwym.