WOŚP. Zawsze jest potrzebny ktoś, kto potrzyma za rękę
Magdalena Juchnowicz od lat organizuje białostockie finały WOŚP, która pomaga małym dzieciom i starszym ludziom. Niech ludzka życzliwość trwa dłużej - mówi. I zbiera wolontariuszy, którzy dotrzymają towarzystwa schorowanym ludziom w szpitalu
Czytam sobie, bo syn czasopisma przynosi. I sam mi opowiada, co się w świecie dzieje – mówi pan Wiera. Ma już 85 lat. Choruje od dawna. Na kręgosłup. A przez to cierpi na niedowład rąk i nóg. Póki jeszcze dawała sobie sama radę – mieszkała z synem. Gdy choroba zaczęła postępować – nie była w stanie już poradzić sobie sama. – Co chwilę padałam i nie dawałam już rady – opowiada pani Wiera. A syn – przecież musi chodzić do pracy. Pieniądze do życia są potrzebne. Nie był więc w stanie zapewnić pani Wierze tak dużej pomocy, jakiej nagle zaczęła potrzebować. Trzeba jej było szukać gdzie indziej. – Przyszłam więc tu – mówi pani Wiera. Tu – czyli do zakładu pielęgnacyjno-opiekuńczego, który działa w ramach białostockiego szpitala wojewódzkiego.
Takich osób jak pani Wiera jest tu ponad 70. Nie wszyscy w podeszłym wieku – ale wszyscy tak schorowani, że potrzebują nieustannej pomocy, nieustannej opieki.
Pomoc i opiekę dostają od pracowników zakładu. Kontynuują terapię, dostają posiłki i pomoc w ich spożyciu. Ci, którzy nie są w stanie sami się poruszać, są kąpani, przebierani, karmieni. – A tych, którzy mają do tego warunki, których można wyciągnąć z łóżka, zawozimy na salę gimnastyczną, żeby sobie troszkę pokręcili na rowerach – mówi Grażyna Andrzejewska, pielęgniarka koordynująca ZOP. – Mamy wspaniałą terapeutkę zajęciową, która organizuje im czas wolny: śpiewają, rozwiązują krzyżówki, żeby troszkę pracę mózgu usprawnić. Czasami przychodzi do nas jakaś ekipa teatralna z przedstawieniem czy zespół pośpiewać piosenki.
Bo ludziom, którzy na co dzień przebywają w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym, takie niewielkie rozrywki są niezwykle potrzebne. Przecież to tu toczy się ich całe życie. Najczęściej – już do ostatnich dni. Trudno spędzać czas tylko leżąc i rozmyślając. Oczywiście – są i ludzie, z którymi praktycznie nie ma już kontaktu, tak są schorowani. Ale i oni przecież potrzebują, by czasem potrzymać ich za rękę, pomówić do nich, poczytać książkę. Tak, żeby poczuli obok siebie obecność drugiego człowieka.
– Gdyby mnie nikt nie odwiedzał, kompletnie bym się załamała – przyznaje pani Helena. Jest kobietą w sile wieku, po nieudanej operacji. Przez rok była w prywatnym domu opieki. Dziś wspomina to jako koszmar. Faszerowana lekami nie mówiła, nie chodziła, nie było z nią kontaktu. Na szczęście zainterweniowały córki – przeniosły mamę do Białegostoku. – I teraz, proszę! – pani Helena nie może nie pokazać, jak bardzo jest szczęśliwa. Bo tu – dzięki rehabilitacji, zaczęła i mówić, i samodzielnie jeść, z trudem – ale się porusza. Gdy tylko może – ćwiczy. I mówi, mówi, mówi... To nic, że niewyraźnie, że z trudem, że jest jej ciężko. Chwyta życie. – Tu jest mi jak w niebie – deklaruje. – Tu odżyłam.
Jest tu już dwa lata. Opowiada o opiece pielęgniarek, opiekunek medycznych. Nie może się ich nachwalić. Zawsze – mimo że personelu jest mało, a pacjentów tak dużo – znajdą czas, by chwilę porozmawiać. Ale pani Helena ma szczęście. Co i rusz ktoś ją odwiedza: – Jedna córka, uczy się w ogólniaku, jest u mnie codziennie. Druga mieszka w Belgii, ale przylatuje do mnie co miesiąc – opowiada. Jest też dalsza rodzina, mnóstwo znajomych. – Odwiedzają... To bardzo pomaga wziąć się w garść...
Do pani Ireny, 90-latki, przychodzi siostrzenica. Z rodziny została już tylko ona. – Co sobotę u mnie jest – mówi staruszka. – Częściej nie może, ma przecież swoje obowiązki, swoje życie. Ale zawsze przenosi mi owoce. I pyta, co lubię, czego potrzebuję... Taka ona miła...
To ważne, by ktoś znalazł czas, by porozmawiać, chwilę pobyć razem. Towarzystwo tak wiele może zdziałać
Grażyna Andrzejewska przyznaje, że większość pacjentów ma kontakt z rodziną. Ale są i tacy, do których rzadko kiedy ktoś przychodzi. Chorzy, samotni... Mimo że często wydaje się, że nie ma już z nimi kontaktu – na pewno czują się opuszczeni. Bo w takich sytuacjach, gdy medycyna już niewiele może zdziałać, najważniejszy jest przecież kontakt z drugim człowiekiem, poczucie, że jesteśmy dla kogoś choć trochę ważni, że warto poświęcić nam choć chwilę uwagi.
– Moja babcia tu jest – mówi Magdalena Juchnowicz, która od lat organizuje w Białymstoku kolejne finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Codziennie ktoś z rodziny ją odwiedza. Pomagają w opiece nad nią. Ale nie tylko. – Czytamy babci bajki. Bardzo to lubi – uśmiecha się Magdalena Juchnowicz. I przyznaje, że to właśnie babcia natchnęła ją, by ideę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Białymstoku rozszerzyć o coś więcej niż tylko zbiórka pieniędzy. Tym bardziej, że przecież kolejny już rok, wspierając Orkiestrę, pomagamy nie tylko chorym dzieciom, ale też starszym, potrzebującym, schorowanym ludziom.
– To jest coś, czego Fundacja WOŚP kupić nie zdoła, a tego właśnie najbardziej na oddziałach geriatrycznych i w domach opieki brak. To ludzka życzliwość. To uścisk dłoni, to spędzony razem czas – mówi. I opowiada, jak chciałaby tę lukę wypełnić: – Wierzę, że są w tym mieście ludzie, którzy chcieliby oddać odrobinę swego wolnego czasu komuś, kto bardzo tego potrzebuje. Tu nie trzeba żadnych funduszy, tylko zwykłej empatii. Dla ludzi, którzy spędzają samotnie, często resztę swojego życia, zwykła rozmowa, drobna pomoc czy choćby przeczytany fragment książki znaczy bardzo wiele.
Chce zebrać ekipę białostockich wolontariuszy. Takich właśnie z empatią, z otwartymi sercami. Gotowych na chwilę się zatrzymać... Właśnie tylko po to, by potrzymać kogoś za rękę. – Chętni przejdą specjalne szkolenia, które przygotują ich do pracy z seniorami, by nie czuli się zagubieni – mówi. Siostra oddziałowa z zakładu pielęgnacyjno-opiekuńczego obiecała w tym pomóc. Bo sama wie, jak bardzo towarzystwo dla jej podopiecznych jest potrzebne.
– Na pewno są w naszym mieście tacy, którym ten temat gdzieś w sercu zagra. A jeśli zagra, niech pisze czym prędzej: jakgdyby.fundacja@gmail.com – zaprasza Magdalena Juchnowicz.
WOŚP zagra już w niedzielę
25. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Białymstoku rozpocznie się w samo południe. Scena koncertowa zostanie rozstawiona na placu przy ratuszu. Zagrają:
Stary Port Białystok, Cassel, Kapiszony, BRO KRASZA BCZ, Imperium, Studio Accantus, Ostrov. O godz. 19 wystąpi gwiazda wieczoru – KSU. A potem, o 20 czeka nas tradycyjne światełko do nieba – czyli pokaz fajerwerków. Następnie zagrają jeszcze: Klezmafour, RH+ oraz Waldwick.
Dodatkowo przy Astorii staną dwa krwiobusy z RCKiK i stanowisko DKMS do rejestracji w bazie potencjalnych dawców krwi. A nieopodal – namiot Stowarzyszenia Młoda Krew, w którym będzie można sobie m.in. postrzelać z replik ASG do tarcz.
Będzie też wiele innych atrakcji, m.in. Briks4Kidz, przy ul. Krętej 2 w Białymstoku za dowolny datek na rzecz WOŚP zaprasza w niedzielę na zajęcia: Mama/Tata i Ja (2-3 lata), Przedszkolaki Legolaki (3-5 lat), Buduję i wiem (5 -7 lat), Robotyka dla juniora (7-9 lat), Młody Robotyk (9-12 lat). Godziny zajęć i szczegóły pod numerem tel. 690 338 383 i na poranny.pl