Wojskowy mundur nosiłem 31 lat. Moje serce wciąż bije na zielono...
– Wychowałem się na serialu „Czterej pancerni i pies”, dzięki któremu w oczach dziecka to wojsko tak dobrze się kojarzyło – przyznaje major Marek Zieliński, który całe swoje wojskowe życie związał z Żaganiem.
Żołnierzem został nie z przymusu, lecz z potrzeby serca. Z szacunku do munduru i podziwu dla służby wobec ojczyzny. – Różne są motywy do założenia munduru, a moja przygoda zaczęła się od fascynacji wojskiem – mówi major Marek Zieliński z Żagania. Jak zaznacza, z jednej strony zachwyt ten wynikał z harcerstwa, a decyzję o tym, że chce służyć w wojsku, podjął już, idąc do liceum. Wtedy postanowił, że po maturze wybierze szkołę oficerską wojsk pancernych w Poznaniu.
– Poza tym wychowałem się na serialu „Czterej pancerni i pies”, dzięki któremu w oczach dziecka to wojsko tak dobrze się kojarzyło – dodaje major. Po wojnie był pierwszym w rodzinie pokoleniem, które zawodowo założyło mundur. – I gdzieś to wojsko człowiek miał jednak w sercu. W czerwonym sercu, które bije na zielono – uśmiecha się Zieliński.
Z miłości do munduru
Zaraz po szkole oficerskiej w 1984 roku trafił do Żagania, z którym związał całe swoje wojskowe życie. – 31 lat nosiłem mundur – mówi z dumą Zieliński. Dopiero w połowie 2011 roku stał się oficerem emerytowanym.
Pierwszą jednostką, w której służył, był nieistniejący już 3. Pułk Czołgów Średnich. Potem przeszedł do 34. Brygady Kawalerii Pancernej. Pracował też w sztabie i dowództwie 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, która od kilku lat umownie nazywana jest Czarną Dywizją. Jedną z jego ostatnich funkcji była rola rzecznika prasowego.4
Zdaniem majora Zielińskiego kiedyś wojsko to była służba. Obowiązywał nienormowany czas pracy. Żołnierze pracowali nawet po 14 godzin dziennie, do tego parę miesięcy przebywało się na poligonach. Letnia, zimowa szkoła oraz szkoła ognia. Pracowało się też w soboty i niedziele na poligonach. Wtedy nikt tych godzin nie liczył, a dziś żołnierze dostają za to dni wolne. – Ale może to i dobrze, żeby ten człowiek po przejściu na emeryturę nie był już całkowitym wrakiem – zastanawia się oficer z Żagania.
Nie dla pieniędzy
Jak zaznacza Zieliński, wojsko musi być organizacją zdyscyplinowanych ludzi, którzy wiedzą, po co tam są. A motywacją na pewno nie powinny być pieniądze. – Bo to wtedy może nie być żołnierz, tylko pomyłka – uważa major. – To po prostu trzeba czuć.
Kiedyś się mówiło, że im dalej od wojny, tym szacunek do żołnierza jest mniejszy– wspomina major
Podczas swojej kilkudziesięcioletniej przygody z wojskiem Zieliński dwukrotnie służył na misjach w Iraku, w 2005 i 2007 roku. – Nasze wyjazdy do Iraku czy Afganistanu to są misje dość kontrowersyjne, bo są kierowane przez polityków – mówi żołnierz. Ale kiedy ojczyzna wzywała, trzeba było jechać. Wiadomo, że takie misje nie należą do bezpiecznych. Ginęli tam nasi żołnierze.
Nie strzelać, pomagać
Podczas pierwszego pobytu na misji w Iraku Zieliński należał do Civil-Military Co-operation, co oznacza współpracę cywilno--wojskową. – Chodziło o to, żeby pokazać, że nie jesteśmy okupantami – mówi major. Żołnierze dbali o pomoc humanitarną, zabezpieczali szpitale, a nawet straż pożarną i tamtejszą policję. – Na misji nie chodzi o to, żeby strzelać do wszystkiego, co się rusza, ale pomagać i próbować to państwo ustabilizować – przekonuje.
Na pomoc dziewczynce
Sytuacja, której nie zapomni do końca życia? Wydarzyła się na misji. W jednym z irackich szpitali polscy żołnierze znaleźli bardzo chorą sześcioletnią dziewczynkę o imieniu Ayatt. – Lekarz iracki nawet nie myślał, żeby jej pomóc, a ja jakoś tak się uparłem i pozwoliłem sobie zadzwonić do Jurka Owsiaka – wspomina Zieliński. Rzecz w tym, że dziewczynka ta miała zniszczone biodro, przez które mogła wdać się infekcja. – W ciągu paru miesięcy groziłaby jej śmierć – kręci głową żołnierz z Żagania.
Reakcja Jurka Owsiaka była błyskawiczna. Od razu wziął się za pomoc, organizując dla dziewczynki operację w Polsce. – Musiał znaleźć zespół kilkunastu lekarzy, którzy – jak mawia Jurek Owsiak – za darmochę przeprowadzą tę operację, ponieważ jego fundacja nie może przeznaczyć ani złotówki na obce dzieci – tłumaczy major. Potrzebne były jednak pilnie zdjęcia rentgenowskie. – I ja te zdjęcia rentgenowskie zrobiłem na oknie, a potem przesłałem mejlem – wspomina rozbawiony. Nie było innego wyjścia, bo polska poczta w Iraku ciężko funkcjonuje, mniej więcej raz na tydzień jakiś samolot leciał z zaopatrzeniem. Dopiero wtedy mógł ewentualnie zabrać korespondencję.
– I udało się! Zorganizowaliśmy jako dywizja przerzut i Jurek Owsiak osobiście po nią przyleciał – opowiada Zieliński. Dziewczynka szczęśliwie trafiła do Otwocka, gdzie była operowana. – Widziałam ją w tym szpitalu, kiedy wróciłem z Iraku. Mała zdrowiała – dodaje szczęśliwy.
Nie zamyka się w koszarach
Święto Wojska Polskiego to dla żołnierza szczególny dzień. Jak zaznacza Zieliński, tym piękniejszy, że akurat 15 sierpnia przypada piękna rocznica zwycięskiej batalii z Rosją Sowiecką, która rozegrała się w 1920 roku. Wtedy Polacy pokonali bolszewicką nawałnicę. – Powstrzymaliśmy ją, żeby ta rewolucja nie rozlała się na zachód Europy – podkreśla nie bez dumy. Przyznaje, że ważne jest też to, aby był taki jeden dzień, który pokazuje, że żołnierze są potrzebni i że powinni być szanowani. – Kiedyś się mówiło, że im dalej od wojny, tym szacunek do żołnierza jest mniejszy – wspomina major.
Ale widać coraz bardziej, że nie tylko z powodu różnych misji ten szacunek został przywrócony. – Bo wojsko nie zamyka się w koszarach – przekonuje Zieliński. Wręcz przeciwnie, wychodzi do ludzi, bierze udział na przykład w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, kiedy włącza się do akcji i pomaga chorym. Żołnierze walczą też z żywiołami, przez co w ostatnich latach zyskali sobie chyba najwięcej szacunku, sympatii i wdzięczności.