Wojna w ratuszu przybiera na sile, a Jarosław na tym traci

Czytaj dalej
Fot. Kamil Jaworski
Andrzej Plęs

Wojna w ratuszu przybiera na sile, a Jarosław na tym traci

Andrzej Plęs

Jarosław jak pole bitwy: po jednej stronie okopuje się burmistrz Waldemar Paluch, po drugiej działa wytaczają radni. Trwa wojna o rząd dusz. Czyli wyborców.

Sesja budżetowa. Zaczyna się ostrzał na wzajemne oskarżenia: - Wywróciliście mi budżet - oskarża Paluch. - Nie będziemy wydawać milionów na świstki - strzelają radni. - Zamiast ulic chcecie budować pomniki - kontratakuje burmistrz. - Kanalizacji nam trzeba, a nie twoich holistycznych wizji - odpierają radni. Do tej pory były tylko partyzanckie potyczki, ostatnia sesja Rady Miasta to już otwarta wojna. O rząd dusz wyborców w Jarosławiu. Stawką jest wynik wyborów za dwa lata, a może już w tym roku. I przyszłość miasta na znacznie dłużej.

Obcy człowiek znikąd

W poukładanym politycznie Jarosławiu, którym od lat rządzili ci sami, dokonała się rewolucja, bo oto wybory na burmistrza miasta wygrał w 2014 roku Waldemar Paluch. Człowiek bez doświadczenia samorządowego, bez wsparcia lokalnych elit, bez zaplecza politycznego, lekko związany ze środowiskami lokalnego biznesu. A w Radzie Miasta wciąż siedzieli na ogół ci sami, dla których Paluch był elementem obcym, toteż serdeczności od początku nie było po obu stronach. Dziś burmistrz Paluch mówi, że chciał uregulować relacje z radnymi, jakąś koalicję zawiązać, tylko „nie było z kim gadać”. Bo rada zdominowana była przez sympatyków Prawa i Sprawiedliwości, którzy nie mieli lidera, a raczej mieli ich kilku o rozbieżnych interesach. Bo był pełnomocnik powiatowy partii, był pełnomocnik koła miejskiego, swoje wytyczne mieli też parlamentarzyści. A i sam klub PiS w Radzie Miasta nie był monolitem, bo część radnych klubu była członkami partii, a część tylko startowała z listy PiS. To burmistrz Paluch - jak przyznaje - poprosił marszałka Marka Kuchcińskiego, niech uporządkuje jarosławskie podwórko partyjne. Zaczęły się rozmowy z udziałem starosty Tadeusza Chrzana, pełnomocnika powiatowego PiS, i posłanki Anny Schmidt-Rodziewicz. Sprawnie poszło, w dwie godziny uzgodniono porozumienie, którego z gronem radnych przez tygodnie nie udało się ustalić. I wszystko na nic.

- Na podpisanie uzgodnionej umowy koalicyjnej nie przyszła część radnych klubu PiS - opowiada Paluch. - I to już była manifestacja niezgody na to, co było odgórnie uzgadniane, a odgórnie zlecone przez pana Kuchcińskiego.

Uzgodnienia koalicyjne wcale nie sprawiły, że między burmistrzem a większością rady nastała miłość czy choćby chłodny pokój. Po kilku miesiącach wzajemnych „szczypanek” burmistrz Paluch rzucił na stół propozycję likwidacji Straży Miejskiej, którą wcześniej uzgodniono w umowie koalicyjnej. A te przewidywały, że PiS godzi się na likwidację Straży Miejskiej, w zamian za co wiceburmistrzem zostaje Marcin Zaborniak z PiS.

- To było moje „sprawdzam” - tłumaczy. - I test na to, czy koalicja działa. A wcześniej pan Kuchciński kontaktował się z panem Chrzanerm, by ten zrobił wszystko, by tę koalicję utrzymać. A radni miejscy PiS pokazali, że nie będą słuchać ani pełnomocnika powiatowego PiS, ani marszałka Kuchcińskiego, ani pani poseł, nie zgodzili się na likwidację Straży Miejskiej.

Tego samego dnia, w odwecie, Zaborniak wyleciał ze stołka wiceburmistrza, co tylko zaostrzyło konflikt. Niepartyjni, choć z klubu PiS, radni Jarosławia przyłączyli się trójki radnych z klubu Prawica. Na taki przejaw politycznej niesubordynacji marszałek Kuchciński rozwiązał jarosławskie struktury PiS, co niczego nie zmieniło, bo kilkunastu radnych, wciąż pod szyldem PiS, choć od PiS niespecjalnie zależnych, przystąpiło do wojny z Paluchem.

Audyt, czyli trzęsienie ziemi

A burmistrz niewiele miał do stracenia, bo już szło na noże. Zarządził sporządzenie audytu w ratuszu, a ten stwierdzał, że zasiedziali w Radzie Miasta jego oponenci „poustawiali” siebie i członków swoich rodzin. Że na urzędniczych posadach w ratuszu i w spółkach podległych miastu pracują całe rodzinne klany. A zarządził audyt, bo - jak sam tłumaczył - klan urzędniczy w Jarosławiu ogarnęła jakaś niemoc, że jego decyzje były sekowane, polecenia gdzieś ginęły w korytarzach. W ratuszu i miejskich spółkach posypały się głowy, kadry administracji uszczuplono, opozycyjni radni natychmiast podchwycili, że opróżnione z „obcych” stołki w spółkach burmistrz obsadził „swoimi”. Cięcia kadrowe dały budżetowi miasta parę milionów złotych oszczędności, burmistrz „rzucił” do dzielnic po 200 tys. na remont ulic, co adwersarze natychmiast okrzyknęli działaniami propagandowymi. Tę bitwę Paluch wygrał. A kosztowne to było zwycięstwo, bo radni opozycyjni zapomnieć mu tego nie mogli.

Budżet okołowyborczy

Obok wielkich bitew toczyły się też drobne potyczki. Choćby o powołanie Centrum Integracji Społecznej, które miałoby aktywizować jarosławskich bezrobotnych.

- Mieliśmy na to prawie zagwarantowane pieniądze w Urzędzie Wojewódzkim i Urzędzie Marszałkowskim - mówi Paluch. - Około 70 osób znalazłoby pracę przy utrzymaniu miasta, trzy razy kładłem przed radnymi projekt uchwały o powołaniu CIS.

Trzy razy radni się nie zgadzali.

- Powiat takie zadania już realizuje - tłumaczył wtedy takie stanowisko radny Michał Muzyczka. I twierdził, że CIS to nie jest zadanie miasta. - Jesteśmy gotowi dać dotację w wysokości 100 tys. zł na zatrudnienie bezrobotnych z Jarosławia. Nie widzę jednak woli ze strony burmistrza.

Wobec czego burmistrz musiał wycofać z Urzędu Marszałkowskiego wniosek o dofinansowanie projektu. Jeszcze mocniejszą odsłoną konfliktu we władzach miasta stał się projekt tegorocznego budżetu. Burmistrz Paluch podkreśla, że to zebrania z mieszkańcami wszystkich siedmiu dzielnic miasta określiły, na co ratusz ma wydawać pieniądze.

- I sześć na siedem dzielnic ten projekt zaaprobowało - dodaje. - A Rada Miasta kompletnie go wywróciła sześćdziesięcioma poprawkami. W większości trudnymi do zaakceptowania.

A miał swoją wizję: wyprowadzić ruch kołowy z rynku, przebudować główne szlaki komunikacyjne. Tylko do tego trzeba najpierw projektów i na te zarezerwował w budżecie 2,5 mln zł. Straszny pieniądz - uznali radni. W dodatku taki, który pójdzie do zewnętrznych firm projektowych, jarosławianie nic z tego mieć nie będą.

- To pieniądze, które „wyszłyby” z naszego miasta - argumentował radny Michał Muzyczka.

I na „świstki” taki grosz wydawać - zżymali się w kuluarach. Kiedy Jarosławowi trzeba kanalizacji i remontów dróg?

Radni może rzeczywiście projekt budżetu „wywrócili”, ale potrafią wyliczyć dlaczego.

- Argumentem za nieprzyjęciem budżetu, zaproponowanego przez pana burmistrza, było całkowite odrzucenie poprawek radnych - ogłosił w imieniu klubu PiS radny Antoni Lotycz podczas konferencji prasowej. - Pan burmistrz nie ustosunkował się do wszelkich naszych poprawek, wypracowanych na komisjach.

Bo wszystkie poprawki radnych - jak zapewniali - to głos ludu, z potrzeby mieszkańców się wzięły. Jarosławowi potrzeba naprawy tu i teraz, a nie jakichś „holistycznych” wizji przyszłości. To rzucili w swoim projekcie budżetu po trochu na remonty tej i tamtej ulicy. A Paluch się zżyma, że za 30 tysięcy na ulicę to może na projekt remontu wystarczy, ale nie na remont. Że 5 tysięcy, jakie radni przeznaczyli na oświetlenie ulicy, to wystarczy na półtorej latarni. I to jest poważne?

A poważne jest, żeby dziesiątki tysięcy dawać na remont parkietu w hali MOSiR, jak dach na budynku się sypie? - odpowiadają radni. A po Jarosławiu poszło, że radni „uwalili” pieniądze na parkiet, bo MOSiR-em rządzi „człowiek Palucha”.

Zimna wojna przedwyborcza

Od tygodni burmistrz Paluch z radnymi klubu PiS rozmawia za pośrednictwem przekazów medialnych. Burmistrz wyłuszcza swoje argumenty w nagraniach na Facebooku, radni kontratakują konferencjami prasowymi. Burmistrz zapewnia, że jego zwolennicy wśród mieszkańców wpisują się w postach internetowych jako „prawdziwi ludzie z prawdziwych kont”. W przeciwieństwie do przeciwników. A radni opozycyjni mówią, że w ratuszu siedzi „człowiek Palucha i kasuje nieprzychylne posty”.

- Facet nie chce z nami rozmawiać, w ogóle ignoruje radnych - irytuje się radny Jacek Marian Hołub. Taka sama „świeżynka” w Radzie Miasta jak Paluch na stanowisku burmistrza. I zastrzega, że mówi tylko w imieniu własnym, nie całego opozycyjnego klubu. - Jeszcze latem składałem wniosek o remont jednej z ulic, to był postulat mieszkańców, matki do mnie przychodziły i mówiły, że na dziurach dzieci im z wózków wypadają. Trzy razy zgłaszałem, potwierdził, że pieniądze na to w budżecie będą. Okazało się, że w projekcie nie było.

Hołub przyznaje, że od początku między radą a burmistrzem były napięcia.

- Bo on nie był „głosem ludu”, na stanowisko kandydował przy poparciu jakiegoś stowarzyszenia przedsiębiorców - tłumaczy Hołub. - W polityce nigdy nie był, w stowarzyszeniach nie działał, publicznie się nie udzielał. Wygrał, bo PiS olało wybory, poprzedni burmistrz Wyczawski był przekonany, że bez wysiłku wygra trzecią kadencję. I w ten sposób pan Paluch wygrał paroma głosami przy pomocy porywających haseł.

Obie strony od dawna nie rozmawiają. Hołub nie jest „jastrzębiem” wśród opozycjonistów Palucha, wciąż widzi szansę porozumienia.

- Gdyby tak przyszedł do radnych, zapytał, przecież wielu z nich od lat siedzi na tych stołkach, niejeden budżet już „zrobili” - tłumaczy.

Podczas konferencji prasowej zapewniał, że radni nie uczestniczyli w żadnym spotkaniu, które burmistrz Paluch zorganizowałby w swoim biurze. Bo nie dostawali zaproszenia. Do siedziby PiS też nie przychodził, choć był zapraszany. Na taki argument burmistrzem wstrząsa.

- Zapraszałem nieraz - zapewnia. - Usłyszałem, że nie będą przychodzić do mojego „czarnego, ciemnego gabinetu”. A do siedziby radnych PiS zaproszeń nie otrzymywałem.

Burmistrz Paluch ma koncepcję: zamordowanie „jego” budżetu to tylko jaskrawy przejaw tego, co i tak dzieje się od miesięcy. A dzieje się tak, żeby nic się nie działo. Po to radni wycięli mu z projektu budżetu wszystkie pomysły na inwestycje z unijnych pieniędzy. Bo jak nie będzie się działo, to Paluch przed najbliższymi wyborami nie będzie miał się czym pochwalić i wybory przerżnie. Że cała ta obstrukcja ostatnich dwóch lat taki ma cel - interpretuje wydarzenia burmistrz. A on w takiej sytuacji niewiele może i budżet „nic niedziania się” będzie musiał realizować.

- Zgodnie z ustawą jestem tylko wykonawcą decyzji radnych - podkreśla.

Im bliżej wyborów będzie, tym bardziej wojna będzie się nasilać. Już w budżetach miejskich jest tego zapowiedź. W obu: tym burmistrzowskim i tym radnych. Kiedy burmistrz przeznaczył 50 tys. zł na budowę Pomnika Pamięci Narodowej przy parafii Chrystusa Króla, radni natychmiast wprowadzili poprawkę, że od siebie dorzucają jeszcze 30 tysięcy. Wszak nie byle kto inicjował budowę pomnika, bo sam proboszcz parafii, nie bez powodu przez wielu jarosławian określany rzeczywistym władcą miasta. Jego przychylność to może być wiele głosów wyborczych i stąd hojność obu stron. Kiedy w postach internetowych zawrzało, że taki worek publicznych pieniędzy niespecjalnie zasobnego miasta przeznacza się na „najdłuższy pomnik na Podkarpaciu”, radni i burmistrz natychmiast zaczęli przerzucać się odpowiedzialnością za ten pomysł. Burmistrz ma jeszcze jeden argument na przedwyborczy charakter budżetu radnych.

- Chciałem przeznaczyć pieniądze na działalność prospołeczną w taki sposób, by wszystkie organizacje pozarządowe mogły się o nie starać - mówi. - Radni wprowadzili poprawki szczegółowe: na prowadzenie świetlicy w jednej dzielnicy - tyle i tyle. A wiadomo, że świetlicę w dzielnicy prowadzi parafia. Na zajęcia dla młodzieży w dzielnicy innej - tyle i tyle. Tu zajęcia dla młodzieży też prowadzi parafia. I takich przykładów jest wiele.

Burmistrz chyba trochę przesadza, twierdząc, że w Jarosławiu nic się nie będzie działo. Będzie działo się coraz więcej. Może nie będzie więcej chleba, ale igrzysk - na pewno.

Andrzej Plęs

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.