Wojna o umysły. Rosja wygrywa
Cel - odzyskanie wpływów w krajach, które Rosja „utraciła”. Środek do celu - podkopanie autorytetu Unii Europejskiej, NATO i porządku demokratycznego w tych państwach.
Część Amerykanów nie może ukryć wściekłości, że dwóch rosyjskich hakerów wygrało ostatnie wybory prezydenckie w USA. Włamali się do rządowych amerykańskich systemów informatycznych i serwerów Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej, światowej opinii publicznej ujawnili niekorzystne dla demokratów dane i poparcie dla Hillary Clinton zaczęło pikować w dół.
Gdzie dziś jest Edward Snowden, który ujawnił kilkaset tysięcy poufnych i ściśle tajnych dokumentów NSA? W Rosji jest. I nie jest to dziełem przypadku. Niedawno rosyjscy hakerzy włamali się do serwerów polskiego MSZ. Przypadki rosyjskich ataków w cyberprzestrzeni odkrywają służby specjalne państw bałtyckich. Może kolejne baterie wyrzutni rakiet robią wrażenie, może manewry poligonowe są prężeniem muskułów, ale prawdziwa wojna toczy się po cichu, codziennie i toczy się o informacje. Po to, by za pomocą informacji toczyć jeszcze intensywniejszą wojnę. Wojnę o umysły.
Rosja prowadzi wojnę już od dawna
W grudniu 2016 roku rząd czeski powołał specjalny zespół do przeciwdziałania rosyjskiej kampanii dezinformacji i ofensywie propagandowej. To była decyzja czeskiego rządu pod wpływem alarmistycznych doniesień czeskiego kontrwywiadu, który udowadniał, że Rosja dysponuje w Czechach potężną siecią tzw. agentów opinii, których zadaniem jest oczernianie Unii Europejskiej, Ukrainy i NATO. Podkreślić należy, że rzecz się dzieje w Czechach, które trudno posądzać o „genetyczną antyrosyjskość”.
Na próby destabilizacji wybranych krajów metodami informacyjnymi zwracały niedawno uwagę Amerykańskie Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CIS) oraz bułgarskie Centrum Badań nad Demokracją. Cel - odzyskanie wpływów w krajach, które Rosja „utraciła”. Środek do celu: podkopanie autorytetu Unii Europejskiej, NATO i porządku demokratycznego w tych państwach. Środkiem do celu są także łapówki, propaganda, dezinformacja, nawet zastraszanie i zamachy, jakie rosyjskie służby specjalne podejmują wobec krytyków Kremla. Wyjątkowo skutecznym narzędziem okazuje się Internet, za pomocą którego można dyskredytować przeciwników. Świat dopiero odkrywa nowe oblicze wojny globalnej, Rosja prowadzi ją od dawna.
„Wyzwoliciele“ z Rosji
Przekaz z zajmowanego przez „zielone ludziki” Krymu do obywateli Rosji i świata był jasny: mieszkańcy Krymu nie chcą „banderowskich ukraińskich faszystów”, którzy zawładnęli rządem ukraińskim po Majdanie. Mieszkańcy Krymu z radością witają „wyzwolicieli” z Rosji i „powrót do macierzy”.
Rosja tak długo forsowała w świecie przekaz, że Krym od zawsze był rosyjski i do Rosji powinien wrócić, że nawet przedstawiciele rządu brytyjskiego tę wersję kupili. Mimo że historia temu przeczy. Kod językowy o „banderowcach” i „ukraińskich faszystach” trafił też do części społeczeństwa polskiego, które trudno podejrzewać o prorosyjskie sympatie. Pod każdą publikacją w polskich mediach, dotyczącą Ukrainy, zaczęły się pojawiać posty o „banderlandii”, „mordercach z Wołynia”, „czarnych podniebieniach” i „swołoczy”. Pierwszy odruch gremialnej sympatii do Ukraińców po krwawych wydarzeniach na Majdanie zaczął ustępować niechęci, wręcz nienawiści. Wystarczyło jeszcze zniszczyć pomnik ukraiński w Polsce albo zniszczyć cmentarz polski na Ukrainie. Sprawców tych działań nie wykryto, ale efekt był - nasilenie opinii antypolskich na Ukrainie i antyukraińskich w Polsce. Wysadzenie pomnika ku czci pomordowanych Polaków w Hucie Pieniackiej wstrząsnęło polską opinią publiczną, sprawstwo natychmiast przypisano Ukraińcom. Niewiele pomogły apele szefa ukraińskiego odpowiednika Instytutu Pamięci Narodowej.
- To prowokacja, której celem jest zaostrzenie stosunków polsko-ukraińskich - ocenił Wołodymyr Wiatrowycz.
Przed dwoma laty na Facebooku powstała strona „Wileńska Republika Ludowa”, która apelowała: „Żądamy wprowadzenia polskich „zielonych ludzików” na Wileńszczyznę i przeprowadzenia tam referendum wśród autochtonicznej ludności”. Nic bardziej nie mogło rozwścieczyć Litwinów. Polscy internauci zorientowali się, że to rosyjski trolling i zażądali od Facebooka zamknięcia strony.
Wtedy pojawiła się kolejna strona: „Lwowska Republika Ludowa” apelowała o polskie „zielone ludziki” na zachodzie Ukrainy. Już wcześniej Kreml zastosował podobny manewr: od rosyjskiego deputowanego Władimira Żirinowskiego popłynęła w mediach Europy sugestia: Ukraina to państwo upadłe, trzeba ratować ludność, niech zachodnią Ukrainą zaopiekują się Polacy, wschodnią - Rosja, część Zakarpacia powinna wrócić do Węgier.
Ilu Polakom spodobała się koncepcja „powrót Lwowa do macierzy”. Zapewne wielu, jak wynikało z postów internetowych. Tylko pisanych w Polsce czy na trzecim piętrze budynku w Petersburgu? Tymczasem na Ukrainie część internautów zaczęła obawiać się polskiego rewizjonizmu i zagrożenia rozbiorem Ukrainy. Kiedy sugestia z Moskwy znalazła oddźwięk w Europie, Siergiej Ławrow, szef rosyjskiego MSZ, apelował:
- Nie wolno pozwolić, by Ukrainę rozrywano na kawałki, a takie głosy rozlegają się w krajach Europy, które w wyniku II wojny światowej odstąpiły część swoich terytoriów obecnemu państwu ukraińskiemu.
Niszczenie pomników i cmentarzy po obu stronach Bugu cieszy tylko Moskwę.
- Eksperci już dawno przewidzieli nasilenie takich działań, tylko nikt ich nie słuchał - twierdzi Adam Lelonek z Portalu Polsko-Ukraińskiego.
Bogumiła Berdychowska z „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi” uważa, że rosyjska narracja wobec Ukrainy jest profilowana.
- Do jednych odbiorców trafiają argumenty o „państwie upadłym”, do innych: faszyści opanowali władze ukraińskie, do Polaków trafia - zbrodniarze z Wołynia - wyliczała podczas Forum Europa - Ukraina, które odbyło się w styczniu w podrzeszowskiej Jasionce.
Przekaz - manipulacja
Z niemal takim samym powodzeniem rosyjska propaganda rozgrywa resentymenty węgiersko-słowackie, polsko-litewskie, rumuńsko-węgierskie, bułgarsko-greckie, chorwacko-serbskie.
Andreas Umland, niemiecki politolog, ekspert ds. wschodnich, podaje na to przykład: rosyjski przekaz o uprowadzeniu i zbiorowym zgwałceniu przez uchodźców 13-letniej Lizy, jaki rzekomo miał miejsce w Berlinie, podawany był przez rosyjski Kanał Pierwszy telewizji i dla obywateli Rosji. Oto zaginęła „nasza Liza”, Rosjanka, która od 12 lat mieszka w Niemczech. Porwana i zgwałcona przez uchodźców w Berlinie. W proteście przeciwko rządowi Angeli Merkel, policji niemieckiej, przeciwko uchodźcom i „polityce otwartych drzwi” wylegli na ulice stolicy Niemiec nie tylko tzw. Russlanddeutsche, czyli obywatele z podwójnym paszportem, ale etniczni Niemcy. Liza odnalazła się po 30 godzinach cała i zdrowa. Okazało się, że uciekła z domu. Niemieccy dziennikarze przeanalizowali materiał Kanału Pierwszego i dowiedli, że była to jaskrawa manipulacja. Jednak wirus kłamstwa rozlał się po Niemczech, spadło poparcie dla kanclerz Merkel, nasiliły się nastroje antyimigracyjne, spadło zaufanie do policji.
- Przekaz rosyjski manipuluje samymi Rosjanami w znacznie większym stopniu niż społecznościami zachodnimi - uczulał podczas Forum Europa - Ukraina Andreas Umland. - I jest to przekaz jasny: światem rządzi antyrosyjski spisek, wszyscy są przeciwko nam, musimy być jednością, żeby przetrwać, a kto myśli inaczej, ten jest zdrajcą. Ludzie, którzy lata temu wyjechali z Rosji i mieszkają w Niemczech, też dają się uwieść temu przekazowi.
Szczepionki na wirus kłamstwa
- My w krajach bałtyckich znacznie łatwiej rozpoznajemy propagandę rosyjską - stwierdził podczas forum były premier Litwy Arkadius Kubilius. - Na Litwie sami obywatele, blogerzy, informatycy, tworzą organizacje, które rozpoznają przypadki takiej propagandy, wymieniają się informacjami o atakach i przekłamaniach rosyjskich „trolli”. A czasem wyłączamy jakieś rosyjskie kanały, kiedy propaganda staje się zbyt nachalna.
W łotewskiej Rydze internetową gazetę Meduza stworzyli byli dziennikarze rosyjskiego portalu Lenta.ru. Ci zajmują się nie tylko ściganiem rosyjskiej propagandy, przeznaczonej na użytek ościennych państw, ale także propagandą Kremla dla Rosjan. W naszym kraju działa portal Rosyjska V Kolumna w Polsce. Wyłapuje nieformalne powiązania, monitoruje zjawiska, które wspierają kremlowski przekaz polityczny. To jednak działania na ogół prywatne i spontaniczne.
I wszyscy oni mają przeciwko sobie znakomicie działającą machinę. Associated Press opisał, co dzieje się w czterokondygnacyjnym budynku w Petersburgu. Setki ludzi 24 godziny na dobę w dwunastogodzinnych zmianach wali w klawiatury komputerów, śląc w Internet kremlowską wizję świata. W kilku językach. Nawet sami siebie nazywają „kremlowskimi trollami”. To stałe wojska moskiewskiej armii propagandystów, ale Kreml kupuje także wojska zaciężne. Bo w Darknecie trolli można kupić, też będą pisać posty na portalach, fabrykować prowokacje informacyjne, zgodnie z instrukcjami Moskwy. Potęgą jest Russia Today, wzorowana na BBC i Al Dżazira. Wspierają ją LifeNews i Russia24, w Polsce - Sputnik.
Przestraszona siłą rażenia rosyjskiej propagandy Unia Europejska zdecydowała się powołać East StratCom Team, zespół promujący wartości unijne, ale próbujący też przeciwdziałać kremlowskiej propagandzie. Na razie Kreml jednak wygrywa.
- Nie mam złudzeń, że w najbliższym czasie uda nam się zlikwidować zagrożenia rosyjską propagandą, bo o ile jesteśmy coraz lepsi w jego identyfikacji, to Rosja stale pracuje nad nowymi sposobami walki ideologicznej - studzi entuzjazm Adam Lelonek.
Dlatego jeszcze długo w necie będziemy czytać o „banderlandii”, „siepaczach z Wołynia”, „pomiotach psa” i „czarnych podniebieniach”. Ku radości Moskwy.