Wojciech Młynarski nie żyje. "Nostalgia za PRL to idiotyzm". Wybitny artysta zmarł w wieku 76 lat
Wojciech Młynarski nie żyje. Zmarł w środę 15 marca 2017 roku. Odszedł słynny wykonawca piosenki autorskiej i satyryk, poeta i artysta kabaretowy, reżyser i autor tekstów. Wojciech Młynarski miał 76 lat. Od dłuższego czasu poważnie chorował. Poniżej prezentujemy wywiad z Wojciechem Młynarskim, którego udzielił Dziennikowi Zachodniemu.
Wojciech Młynarski nie żyje. Miał 76 lat. Wojciech Młynarski od dłuższego czasu zmagał się z chorobą. O śmierci legendarnego artysty poinformowała Paulina Młynarska na portalu społecznościowym Facebook:
W wieku 76 lat zmarł Wojciech Młynarski - wielki artysta, autor tekstów piosenek, satyryk i poeta.
Wojciech Młynarski znany był przede wszystkim ze swoich autorskich recitali. Niewiele osób wie, że w latach 70' nazwisko Wojciecha Młynarskiego znalazło się na specjalnej liście, na której umieszczono autorów pod szczególnym nadzorem peerelowskiej cenzury. Po upadku PRL Młynarski zasłynął stworzeniem nowej formy artystycznej zwanej "felietonem śpiewanym".
Wojciech Młynarski to filolog, poeta, satyryk, artysta kabaretowy, konferansjer, dramaturg, scenarzysta, librecista, tłumacz, felietonista, kompozytor, reżyser teatralny i wykonawca, autor ponad 2000 tekstów piosenek. Współpracował z kabaretami Dudek, Owca i Dreszczowiec. Przez wiele lat był związany ze sceną Teatru Ateneum, na której stworzył legendarne spektakle „Brel”, „Wysocki” „Hemar – piosenki i wiersze” „Młynarski- recital” .
Wojciech Młynarski odznaczony był też francuskim Orderem Sztuki i Literatury [WIĘCEJ]
***
Przeczytajcie wywiad z Wojciechem Młynarskim, jakiego udzielił Dziennikowi Zachodniemu w 2005 roku:
Dziennik Zachodni: Czy dzisiaj łatwiej jest „robić swoje” niż w PRL–u, kiedy powstała piosenka „Róbmy swoje”?
Wojciech Młynarski: Zależy, co kto pod tym rozumie. Dla mnie robić swoje, to po prostu porządnie robić coś, co się umie. Autor satyryczny niech tworzy porządną satyrę, a nie komercyjną. A szewc niech robi dobre buty.
Dziennik Zachodni: Ale czy w czasach wszechwładnej komercji takim autorom jak pan nie jest trudniej?
Wojciech Młynarski: Mnie zawsze było trudno. Nie tylko z powodu cenzury. Pisanie tekstów to trudny zawód. Siadam rano po szóstej i pracuję, bo jestem człowiek poranny.
Dziennik Zachodni: Podobno z tego powodu popołudniami bywa pan nieprzyjemny?
Wojciech Młynarski: Podobno... (śmiech)
Dziennik Zachodni: W jednej z piosenek, pod koniec lat 50., napisał pan: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle głośno, byle na chama, byle głupio”. Nie był pan wtedy za surowy?
Wojciech Młynarski: To piosenka z czasów mojej działalności w warszawskim klubie studenckim „Hybrydy”, w którym zrobiliśmy kabaret m.in. z Janem Pietrzakiem i Stefanem Friedmanem. Miałem wtedy 22 lata, a młodość jest zawsze buntownicza. To prawda, że dziś te słowa są jeszcze bardziej aktualne niż wówczas.
Dziennik Zachodni: Fachu uczył się pan w „Hybrydach”?
Wojciech Młynarski: „Hybrydy” to był okres miły, ale amatorski. Zapamiętałem sobie dobrze słowa mojego mistrza prof. Bardiniego: „Panie Wojciechu, nie jest dobrze, jak pewni ludzie w rubryce zawód mają napisane „młodzież”. Widzi pani dziś takich ludzi: na głowie łysina, po bokach zwisa im trochę długich włosów, a oni ciągle udają młodzieżowców. To jest okropne. Nie chciałem być zawodowym młodzieżowcem, tylko uderzyłem wysoko: do kabaretu „Dudek” Edwarda Dziewońskiego. Tam właśnie nauczyłem się fachu. Pracowali tam szalenie surowi „egzekutorzy” w osobach samego Dziewońskiego, pana Wasowskiego, pani Kwiatkowskiej, Michnikowskiego. Byle tekst nie poszedł. Pan Michnikowski czytał i mówił: „Przepraszam, ale ja tego nie wykonam”...
Dziennik Zachodni: Jak pan to przyjmował?
Wojciech Młynarski: Byłem wściekły, ale potem poprawiałem.
Dziennik Zachodni: Pokazywał pan swoje wiersze mistrzom, pytał ich o radę?
Wojciech Młynarski: Najpierw żonie, a potem profesorom: Zbigniewowi Raszewskiemu, Bogdanowi Korzeniewskiemu, no i Jurkowi Dobrowolskiemu. Ten ostatni zawsze mówił: skróć o połowę. Do dziś mam naturę studenta i potrzebuję profesora. Niestety, moi najwspanialsi profesorowie już zmarli. Teraz, kiedy napiszę tekst, czytam go córkom, Agacie albo Paulinie.
Dziennik Zachodni: Kiedy w 1962 roku skończył pan polonistykę, dostał pan propozycję pracy naukowej, ale zdecydował się pan na kabaret. Wciągnęło pana życie towarzyskie, wódeczka, kolorowe życie?
Wojciech Młynarski: Wpłynął na to dom rodzinny. W naszym domu pod Warszawą, w stylu szwajcarskiej przedwojennej willi, królowała muzyka. Słuchaliśmy płyt z patefonu z piosenkami z „Morskiego Oka”, piosenek Hemara, Jurandota, Ordonki. Pamiętam, jak mama ślicznie śpiewała piosenkę Hemara „Niech ci nie będzie żal, nie wołaj mnie”. W liceum w Pruszkowie pisałem wierszyki do programu kabaretowego. Wtedy po raz pierwszy poczułem smak cenzury. Moim cenzorem był dyrektor. Na studiach, kiedy przeniosłem się z mamą i siostrą do Warszawy, wpadłem w wir kabaretowego życia. Bez przerwy siedziałem w Studenckim Teatrze Satyryków, Stodole, Medyku. Tak polubiłem życie kabaretowe, że potem ani chwili się nie wahałem, by zrezygnować z pracy na uczelni. Rodzina urządziła nade mną sąd, nie taki straszny jak w „Trędowatej”, ale nalegała na asystenturę. Nie ma się co dziwić, gdyż ze strony mamy mam tradycje profesorskie, ale to właśnie mama mnie wybroniła.
Dziennik Zachodni: Z badań wynika, że większość Polaków dobrze ocenia czasy PRL–u. Jaki jest pana osobisty rozrachunek z tamtymi czasami?
Wojciech Młynarski: Nostalgia za PRL to kompletny idiotyzm, ale można zrozumieć, skąd się bierze. Napisałem kiedyś o dwóch facetach. Jeden mówi, że ten socjalizm z lat 60. był z ludzką twarzą. Drugi na to: „To nie była ludzka twarz. To ty miałeś cztery dychy mniej”.
Dziennik Zachodni: Agnieszka Osiecka bała się deklaracji politycznych, bo wiedziała, że przypłaci to zniknięciem z mediów. Pan jednak zdobył się w 1976 roku na podpisanie się pod listem przeciwko Konstytucji PRL, w której deklarowano przyjaźń z ZSRR i przewodnią rolę partii...
WM: Agnieszka miała rację, płaciło się za to represjami. Zabrano mi wtedy paszport na 9 lat. Zszedłem z radiowej anteny, zniknąłem z telewizji. Chcieli zniszczyć moje nagrania w radiu, ale na szczęście tam pracowali ludzie, którzy zapakowali je w pudła i pochowali w szafie. Do więzienia mnie jednak nie wsadzono, więc o co płakać?
Dziennik Zachodni: Myślał pan kiedyś o wyjeździe z Polski na stałe?
Wojciech Młynarski: Stan wojenny zastał mnie w Szwajcarii. Łaziłem nad Renem, układałem sobie fragmenty tekstów w głowie i czekałem na okazję powrotu. Dostałem propozycję, że mogę mieć od zaraz szwajcarski paszport, a rodzinę można ściągnąć przez Czerwony Krzyż. Miałbym z czego żyć, bo mogłem pracować w paryskiej „Kulturze”. Jednak ani przez sekundę nie miałem wątpliwości, że moje miejsce jest w Polsce. Nie chwalę się, że byłem taki dzielny. To nie ja wybrałem Polskę. To Polska wybrała mnie. Nie mógłbym żyć bez polskiego powietrza.
Dziennik Zachodni: Sądząc po tym, jak ostre teksty puszczała panu cenzura, cenzorzy nie grzeszyli inteligencją. Jak mógł przejść tekst „Po co babcię denerwować” – o staruszce, dla której rodzina drukuje osobne pisemko, żeby nie dowiedziała się prawdy?
Wojciech Młynarski: Pomógł pomysł inscenizacyjny. Tę piosenkę początkowo wykonywały w „Dudku” Anna Seniuk i Anita Dymszówna, ucharakteryzowane na takie straszne dziewczynki. Cenzura zaczęła ingerować dopiero wtedy jak publiczność zaczęła wyć ze śmiechu i Andrzej Szczepkowski powiedział na widowni głośno: „To przecież jest o Gomułce”. Ale Kobuszewski z Gołasem i inni obsiedli cenzora i trzymali go do rana. Rano cenzor w stanie wskazującym na spożycie poszedł do domu. I było po sprawie. Różne były metody na cenzora. To nie jest jednak tak, że wszyscy byli strasznymi głupkami. Stanisław Dygat, z którym byłem serdecznie zaprzyjaźniony, radził mi, że cenzora trzeba sobie wychować. I ja tak robiłem. Bywało, że szli na rękę. To byli na ogół nieszczęśliwi ludzie. Poza paroma gorliwcami, nikt tego nie robił z zamiłowania. Kiedy dobrze wymyto im mózg, szli do pracy w telewizji lub w prasie.
Dziennik Zachodni: Niektórzy twierdzą, że dzięki cenzurze teksty były bardziej finezyjne, bo trzeba było kombinować...
Wojciech Młynarski: Nie uważam, żeby to przynosiło takie korzyści. Gombrowicz, który jest dla mnie ideałem ostrego pisania, twierdził w „Dziennikach”, że literatura jest damą surowych obyczajów i nie lubi, jak jej się zagląda pod spódnicę. Pisarz powinien być dotkliwy. Stąd moja krytyczna ocena tego, co się dziś nazywa satyrą. To nie jest satyra robiona z przesłaniem, żeby coś zmienić, tylko po to, żeby dostać brawa i zainkasować pieniądze. Ale mam też faworytów: łodzianina Andrzeja Poniedzielskiego i Artura Andrusa.
Dziennik Zachodni: Po przełomie 1989 roku pisuje pan w prasie wierszowane felietony, w których nie ukrywa pan swoich poglądów politycznych. Czy to oznacza, że chce pan podryfować w kierunku wielkiej polityki?
Wojciech Młynarski: W żadnym wypadku. Żyjemy w wolnym kraju, ale tyle jest w nim zaszłości zniewolonego umysłu, że potrzeba dwóch, trzech pokoleń, żeby to zmienić. Ja chciałbym to przyspieszyć. Owszem, sympatyzuję z Unią Wolności, bardzo cenię Tadeusza Mazowieckiego. Ale nie zmienia to mojego poglądu, że polityka jest rzeczą obrzydliwą, nieetyczną. Mylił się Jacek Kuroń, z którym często się spotykałem, wierząc w moralność polityki. Jak się spojrzy na świat, to widać, że władza zawsze, w mniejszym czy większym stopniu, deprawuje.
Dziennik Zachodni: Politycy nie próbowali pozyskać pana w szeregi partyjne?
Wojciech Młynarski: Próbowali, ale nie namówili. Tak samo, jak PZPR chciała mnie skusić mieszkaniem i samochodem. Byłem teraz na spotkaniu założycielskim Partii Demokratycznej. Dobrze znam Frasyniuka i Bujaka, więc mówię im: „Chłopaki, ja się tutaj nie wpiszę, bo nie wpiszę się nigdzie”. Chcę pozostać niezależnym satyrykiem. Satyryk, który przywdziewa barwy partyjne, staje się żałosny.
Dziennik Zachodni: Dlaczego denerwuje się pan, kiedy politycy różnych opcji powtarzają za panem „róbmy swoje”? Przecież te słowa stały się już własnością wszystkich...
Wojciech Młynarski: Nie denerwuję się, ale do słów trzeba mieć twarz, która
Dziennik Zachodni: Dzisiaj mniej pisze pan dla innych wykonawców. Czyżby problemem była przepaść pokoleniowa?
WM: Nie, finansowa. Te wszystkie biedne panienki – Kayah, Steczkowska czy Stankiewicz – same sobie piszą teksty. To skandal, bo to wielki bełkot. Naprawdę, nic z tego nie zostanie. A Piosenki z Kabaretu Starszych Panów pozostaną, może kilka moich, Agnieszki Osieckiej i Jonasza Kofty.
Dziennik Zachodni: Co panu najbardziej udało się w życiu?
Wojciech Młynarski: Takie spektakle jak „Hemar”, „Brel”, „Wysocki” w Ateneum, opera w Łodzi „Henryk VI na łowach”, „Awantura w Recco”, „Dyzma” w Chorzowie. Ale masa rzeczy mi nie wyszła.
Dziennik Zachodni: A w życiu osobistym?
Wojciech Młynarski: Z pierwszą żoną rozstaliśmy się po 29 latach. Była żona napisała o tym książkę. Czy sprawiedliwą? Kobiety nigdy nie są sprawiedliwe. Drugie małżeństwo trwało rok. Jestem ciężkim partnerem w życiu codziennym.
Dziennik Zachodni: „Jeszcze w zielone gramy” to chyba najbardziej optymistyczna piosenka. Czy pan sam potrafi „grać w zielone”?
Wojciech Młynarski: Cały czas gram. Jestem umiarkowanym optymistą. Myślę, że mój 21-letni wnuk, który studiuje psychologię, mój najlepszy kumpel i jego dzieci, będą korzystali z dobrodziejstw zupełnie innego kraju niż ten, w którym teraz żyjemy.
[źródło: wisla.naszemiasto.pl]
***
Wojciech Młynarski (1941-2017) – filolog, poeta, satyryk, artysta kabaretowy, konferansjer, dramaturg, scenarzysta, librecista, tłumacz, felietonista, kompozytor, reżyser teatralny i wykonawca swoich piosenek. Autor ponad 2000 tekstów piosenek.
Współpracował z kabaretami Dudek, Owca i Dreszczowiec. Prze wiele lat był związany ze sceną Teatru Ateneum, na której stworzył legendarne spektakle „Brel”, „Wysocki” „Hemar – piosenki i wiersze” „Młynarski- recital” .
Został odznaczony Złotym Medalem „Gloria Artis”, Złotym Krzyżem Zasługi oraz tytułem Mistrza Mowy Polskiej.
W październiku 2016 Wojciech Młynarski ze swoimi dziećmi: Agatą, Pauliną i Janem utworzyli Fundację im. Wojciecha Młynarskiego, która ma na celu wspieranie i promocję twórczości autorów, kompozytorów i wykonawców utworów muzycznych oraz opieka nad dorobkiem artystycznym Wojciecha Młynarskiego.
W styczniu 2017 r. nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazała się książka „Od oddechu do oddechu” – najpełniejszy zbiór wierszy i piosenek Wojciecha Młynarskiego.
Pieśniobranie z okazji 75 rocznicy urodzin Wojciecha Młynarskiego - zobaczcie wideo: