Wojciech Makowiecki: Byliśmy przekonani, że świat stoi otworem
Z Wojciechem Makowieckim, pomysłodawcą i redaktorem książki "Szczelbaczechowa 2", rozmawiamy o życiu kulturalnym Poznania w latach 90.
"Szczelbaczechowa 2" wypaliła po dwóch latach po raz drugi. Tym razem obejmuje lata 90., czas przemian.
Tak, okres po ustrojowej transformacji, w której decydujące okazały się demokratyzacja życia i wolny rynek. Podtytuł „ Lata 90. Tak zmieniali kulturę w Poznaniu” to rozmowy z szefami instytucji, fundacji, galerii ukazujące zakres i skalę przeobrażeń w kulturze, których byliśmy uczestnikami. Dzisiaj już nie pamiętamy wielu inicjatyw i ówczesnych dokonań, mimo że z wielu korzystamy. To wtedy sprywatyzowano media, które dzisiaj oglądamy, słuchamy i czytamy. Nie byłoby setek wspaniałych tytułów bez powstałych w l. 90. prywatnych drukarni i wydawnictw, opowiadają o tym Tomasz Szponder, Marek Przybylski i Sergiusz Sterna-Wachowiak. Nie wyobrażamy chyba sobie Poznania bez Festiwalu Malta, którego ciekawe początki przedstawia Michał Merczyński lub Poznania bez festiwali jazzowych /!?/, o których rozmawiają Stefan Drajewski z Tomkiem Janasem.
Lata 90. to także czas ekspansji kultury komercyjnej. Co zmieniła ona w porównaniu z latami 80.?
Wszystko. Nagle kultura znalazła się na wolnym rynku i twórcy musieli radzić sobie sami. Nastąpił upadek prestiżu artysty, twórcy utracili wiele przywilejów, które w PRL-u otrzymywali „z urzędu”. To czas przewartościowań, jak określił go Grzegorz Dziamski, dotychczasowe hierarchie utraciły znaczenie. Odtąd kulturalny wizerunek miasta budowały nie tylko instytucje miejskie i państwowe, ale z dużym powodzeniem tworzyły go również nowe struktury, działające według własnych zasad, dotyczyło to szczególnie nowo powstających z udziałem kapitału prywatnego. To Jerzy Gumny stworzył jedno z najważniejszych miejsc życia kulturalnego i towarzyskiego powołując Art&Buisness Club, to Alek Kuca czasopismem o rynku sztuki próbował zrewidować mit tylko czystej sztuki, to wreszcie Grażyna Kulczyk zakładając galerię w Salonie Volkswagena wprowadziła zamieszanie w środowiskach plastyków i galerzystów.
To były zupełnie inne miejsca od tych, które opisujecie w poprzedniej Szczelbieczechowa?
One, tak jak i my w młodości, żyły w innym czasie. W latach 90. powstało wiele nowych miejsc, ale czy miały taki artystowski klimat jak tamte? Wątpię, i takie zapytanie będzie udziałem wielu osób z pokolenia, które o tych czasach opowiadają w poprzedniej książce.
Te nowe miejsca, które pojawiają się w tej książce to...?
Wspomniany już Art&Buisness Club, w którym miało miejsce w czasie piętnastoletniej działalności kilkadziesiąt imprez z udziałem pierwszoplanowych postaci życia politycznego i kulturalnego. Do dziś uczestnicy wspominają z rozrzewnieniem szczególnie jedno, które miało miejsce w 1997 roku po koncercie Nigela Kennedy’ego w Filharmonii. Artysta pojawił się w Klubie ok.23-ciej na kolację, po której zachęcony przez dwóch jazzujących muzyków na scence zaczął grać. Po chwili dołączyli do niego Krzesimir Dębski i Hanna Banaszak, koncert trwał do 4-tej rano. Nikt nie wyszedł. Równie pożądanym i cieszącym się popularnością miejscem była „galeria w garażu” nazywana tak początkowo przez niektórych plastyków Galeria Grażyny Kulczyk na św. Marcinie. Na wernisażach bywał tam tzw. cały Poznań, stąd „Głos” nazywał to Salonem towarzyskim Poznania. Jak mówi w rozmowie Grażyna Kulczyk „po latach szarzyzny i komuny to było pierwsze miejsce w Poznaniu, które pokazywało, że można żyć inaczej”.
A inne, mniej prestiżowe miejsca?
Na początku dekady Przemek Generowicz prowadził najpierw Klub SARP na Starym Rynku, później Garp na rogu ul. Kramarskiej i Woźnej. Te miejsca były okupowane przez studentów i młodą inteligencję; miały swój klimat i różniły się od późniejszych nijakich pubów. Marek Przybylski wspomnina Cafe Głos w dawnym MPiKu, gdzie spotykało się starsze towarzystwo pamiętające dawne, dobre czasy Klubu. Pod koniec dziesięciolecia zaczął działać Blue Note Leszka Łuczaka, który do dzisiaj jest miejscem kultowym dla środowiska muzycznego miasta. W tym samym 1998 roku powstał Klub u Stula w podziemiach Teatru Polskiego prowadzony przez Basię i Marka Ornochów. Bywało tam średnie i starsze towarzystwo aktorów, dziennikarzy, plastyków, m.in. prof. Andrzej Kurzawski czy poeta Ryszard Danecki, pamiętające jeszcze postać Stulka Hebanowskiego. Niestety Klub został po dwóch latach zamknięty przez nowych dyrektorów Teatru.
Pojawiły się jakieś nowe miejsca, które pełniłyby podobną rolę jak niezapomniany „Smakosz”?
Powstawało dużo nowych restauracji, szybko jednak znikały. W pewnym sensie miejscem podobnym do „Smakosza” stała się „Kresowa”, powstała w miejsce dawnego Klubu Plastyka w Arsenale. Ojcem założycielem lokalu z przednią kuchnią kresową był Jurek Garniewicz, który znał w Poznaniu wszystkich, a bywali tam artyści, politycy, mecenasi, biznesmeni…Atmosfera była prawie domowa, a grono stałych bywalców uczestniczyło w spotkaniach ze znanymi ludźmi czy wieczorkach tanecznych, na których brylował Jurek. Przez przeszło dziesięć lat była „Kresowa” jedynym takim miejscem bohemy, o którym mówiło się nie tylko w Poznaniu.
Książka opowiada także o przeobrażeniach w „starych” instytucjach kultury, finansowanych przez miasto lub państwo, które starały się zmieniać dotychczasowy wizerunek. Udawało im się to?
Konkurencja ze strony nowo powstałych prywatnych miejsc zmuszała niejako do budowania atrakcyjnego programu. I to się udawało. O zmianach czy nowych inicjatywach opowiada m.in. Sterna-Wachowiak, który z Milanem Kwiatkowskim prowadził interesującą Scenę Verbum w Teatrze Nowym, a w BWA współtworzył i redagował „Gazetę Malarzy i Poetów”. Z kolei Joanna Bryl i Grzegorz Dziamski podnoszą znaczącą zmianę w programie wystaw i nowego podejścia do wystawiennictwa, które dokonały się w czasie dziesięcioletniej dyrekcji profesora Konstantego Kalinowskiego w Muzeum Narodowym. Marek Marian Przybylski opowiada o zaangażowaniu i zrozumieniu przez współpracowników z „Głosu Wielkopolskiego” zmian dokonywanych w samej gazecie, przy organizacji Obiadów, które gościły wybitne postacie ze świata politycznego i artystycznego oraz tworzeniu Galerii. Nie wszędzie zmiany odbywały się bezproblemowo. Zbigniew Theus opowiada jak z Jackiem Jaroszykiem zmieniali diametralnie formułę działania Pałacu Kultury i nazwę na Centrum Kultury Zamek. Spotkało się to z opozycją załogi. Doszło do poważnych konfliktów, także z władzami miasta. Konsekwentnie przebudowali program Zamku kierując go w większym stopniu do mieszkańców Poznania, ale dyrektor Theus nusiał pożegnać się ze stanowiskiem.
Na zakończenie pytanie o najważniejsze wydarzenia kulturalne wymieniane przez rozmówców.
Sądzę, że większość czytelników zgodziłaby się z ich propozycjami. I tak Piotr Frydryszek wskazuje na wybory ludzi z zewnątrz, z którymi się zresztą zgadza. Dla nich synonimem nowej jakości w poznańskiej kulturze było pojawienie się Festiwalu Teatralnego Malta. Utożsamiają również naszą kulturę tamtego czasu z Teatrem Ósmego Dnia, Teatrem Biuro Podróży i Teatrem Strefa Ciszy. Dla Sterny-Wachowiaka cenne były inicjatywy literackie, seria tomów poetyckich, „Gazeta Malarzy i Poetów”, wizyta Czesława Miłosza w Poznaniu. Tomasz Szponder mówi o „szaleństwach” czytelników na spotkaniach z Wiliamem Whartonem czy wizycie Mario Vargasa Llosy. Tomasz Janas i Stefan Drajewski nazywają rzecz po imieniu: „Poznań miastem jazzu”. Dodają do tego obecność gwiazd innego rodzaju muzyki, np. Deep Purple czy B.B.Kinga i doceniają powstawanie agencji muzycznych i powołanie koncertów charytatywnych. Dla Katarzyny Jankowiak-Gumny i Jerzego Gumnego wydarzeniem, poza koncertem Nigela Kenndy’ego był występ Krystyny Jandy jako Marii Callas i show wokół tego wydarzenia. Michał Merczyński do dziś wspomina teatry uliczne z początku Festiwalu i koncert Bregovica nad jeziorem, a Alka Kucę cieszy, że rynek sztuki stał się faktem.
Będzie „Szczelbaczechowa 3”?
Pomysł jest. więc może...