Władze firmy mleczarskiej były szantażowane filmem o rzekomym fałszowaniu dat jej produktów? Poznańska prokuratura wyjaśnia oba wątki
Władze dużej firmy mleczarskiej zawiadomiły prokuraturę, że były szantażowane przez kancelarię prawną z Leszna. Ponoć kancelaria chciała 4 milionów w zamian za nieujawnienie filmów rzekomo przedstawiających proceder fałszowania dat ważności produktów mleczarskich. Tymczasem kancelaria prawna z Leszna przekonuje, że żadnego szantażu nie było, a filmy, które dotyczą firmy mleczarskiej i jej wielkopolskiej hurtowni, pokazują, w jaki sposób fałszowano daty ważności serów czy masła.
- Najpierw, we wrześniu, zawiadomienie złożył pełnomocnik firmy mleczarskiej, wskazując, że władze firmy padły ofiarą szantażu i gróźb ze strony kancelarii prawnej z Leszna. Ale pojawiły się też zastrzeżenia drugiej strony, że w firmie dochodziło do antydatowania ważności produktów spożywczych i są na to filmy. Śledztwo trwa, badamy oba wątki. Bierzemy pod uwagę różne scenariusze i sprawdzamy również wiarygodność filmów – zaznacza prokurator Michał Smętkowski, rzecznik poznańskiej Prokuratury Okręgowej.
CZYTAJ TEŻ: Afera solna: Prokuratura umarza sprawę soli drogowej, którą mieli spożywać ludzie
Niedawno poznańscy śledczy zabezpieczyli telefony i komputery tych osób, które mogą mieć wiedzę o różnych wątkach tej sprawy.
- Chcemy wyjaśnić każdy wątek tej historii, stąd przeszukania i przesłuchania różnych osób. Do tej pory nikt nie usłyszał zarzutów
– podkreśla prokurator Michał Smętkowski.
Kancelaria prawna z Leszna: Wartość wyjaśnień zadecyduje o dalszych działaniach
Ta historia zaczęła się od listu, jaki przedstawiciel kancelarii prawnej z Leszna wysłał do firmy mleczarskiej. Kancelarię reprezentują dwaj mężczyźni, którzy latem tego roku nie byli jeszcze magistrami prawa. Przygotowywali się, jak mówi nam jeden z nich, do obrony dyplomu. Nie są ani adwokatami, ani radcami prawnymi. Świadczą usługi prawne. Jak mówi jeden z nich, 37-latek, pozwalają im na to przepisy.
ZOBACZ: Prawnicy założyli kontrowersyjne Towarzystwo Lexus i ścigają firmy transportowe
W liście do firmy z lipca tego roku napisano, że z usług kancelarii z Leszna skorzystały dwie osoby, które zarzucają firmie mleczarskiej fałszowanie m.in. dat ważności produktów spożywczych. Potwierdzeniem tego ma kilkadziesiąt filmów. Kancelaria zaznaczyła, że wolą jej klientów jest zawiadomienie różnych organów oraz mediów o tym, że do placówek oświatowych, szpitali, wojska, marketów trafiają produkty ze zmienioną datą żywności.
SPRAWDŹ: Afera w Spółdzielni Mleczarskiej w Gostyniu: Mleko rozcieńczali wodą
Jednocześnie w lipcowym liście wskazano, że firma mleczarska ma kilkadziesiąt godzin na wyjaśnienia, „które mogą zapobiec ogólnopolskiej i międzynarodowej aferze”. Z listu wynika również, że „wartość tych wyjaśnień zadecyduje o dalszych działaniach”.
Zadzwoniliśmy do 37-letniego mężczyzny, który reprezentuje kancelarię z Leszna. Początkowo pozwolił na ujawnienie w artykule swoich danych osobowych, bo jak zaznaczył, nie ma nic do ukrycia. Potem jednak zażądał anonimowości. Stwierdził, że nie wie, po której stronie stoimy i czy nie przedstawimy tej historii w nieprawdziwy sposób.
- Słowa o wartości wyjaśnień są wyjęte z kontekstu. Wezwaliśmy firmę do wyjaśnień, wskazaliśmy, że mamy nagrania pokazujące antydatowanie i fałszowanie etykiet przy pomocy między innymi zmywacza do paznokci. W odpowiedzi firma zaczęła twierdzić, że ją szantażowaliśmy i domagaliśmy się 4 milionów. To jest wyłącznie świeca dymna tejże spółki, by przykryć niewygodne dla niej fakty – przekonuje nas przedstawiciel kancelarii z Leszna. - Niedawno przyszli do nas funkcjonariusze CBŚP z Poznania. Zabezpieczyli nam komputery. Oddaliśmy je bez problemu, bo nie mamy w sprawie nic do ukrycia. Mimo braku postanowienia o przesłuchaniu, zostaliśmy także przesłuchani. Odrębną kwestią pozostaje sama forma czynności, według nas przeprowadzonych z naruszeniem prawa, co zostało już zaskarżone. Nośniki oddalibyśmy sami. Sprawa związana z rzekomym szantażem to historia zmyślona przez firmę, kiedy spostrzegli, że ich były pracownik nie podpisze z nimi zaproponowanej przez nich ugody – przekonuje przedstawiciel kancelarii.
Kancelaria prawna z Leszna: Nagrania są od pracownika wielkopolskiej hurtowni
Skąd kancelaria ma nagrania wskazujące na rzekome nieprawidłowości w firmie mleczarskiej?
- Ten proceder był nagrywany przez kamery przemysłowe hurtowni w Wielkopolsce. Na filmie widać brygadzistkę, który zarządzała antydatowaniem etykiet. Jeden z pracowników, jak to określił, „na czarną godzinę” zaczął filmować swoim telefonem obraz z kamer przemysłowych. Nie miał dobrych relacji z tą brygadzistką, bo nie zgadzał się na antydatowanie. Gdy firma się o tym dowiedziała, zwolniła go dyscyplinarnie, twierdząc, że fałszował dowody mające świadczyć o nieprawidłowościach w tej spółce. A on jedynie nagrał to, co się działo w hurtowni. Teraz nasza kancelaria reprezentuje w sądzie tego pracownika. Domaga się 20 tys. zł odszkodowania od firmy za niesłuszne zwolnienie i naruszenie jego dóbr osobistych. Firma początkowo chciała mu zapłacić tę kwotę pod warunkiem, że odda jej wszystkie nagrania. Przesłała nam ugodę. On się nie zgodził
– zaznacza przedstawiciel kancelarii prawnej z Leszna.
Firma mleczarska: Padliśmy ofiarą szantażu. U nas nie było żadnych nieprawidłowości
Tymczasem wersja firmy jest zupełnie inna. Gdy na początku października poznańska prokuratura poinformowała media o prowadzonym śledztwie, firma wydała oświadczenie do mediów. Stwierdziła w nim, że „od lipca zorganizowana grupa przestępcza próbowała wyłudzić od spółdzielni mleczarskiej 4 mln” (w oświadczeniu nie podano w jakiej walucie).
- Nasza firma padła ofiarą szantażu
– mówi nam Adrianna Sapińska, rzecznik firmy. - Podczas spotkania z kancelarią z Leszna, w którym uczestniczyłam, z jej strony padło żądanie zapłaty przez nas kwoty 4 mln. Mamy na to dowody, ale z uwagi na dobro śledztwa nie powiem, czy jest to nagranie. Kancelaria twierdziła, że posiada film wskazujący na antydatowanie dat produktów żywnościowych w naszej hurtowni w Wielkopolsce. To całkowita nieprawda, że w naszej firmie doszło do jakichkolwiek nieprawidłowości. O całej sprawie i domaganiu się zapłaty olbrzymiej kwoty pieniędzy zawiadomiliśmy prokuraturę, która obecnie prowadzi postępowanie.
Dziennikarz pytał firmę, ale artykułu nie napisał. Na wniosek mleczarni sąd zakazał mu publikacji
Sprawą od lata tego roku interesował się pewien dziennikarz spoza Wielkopolski związany z prawicowym tytułem. I dziennikarz, podobnie zresztą jak jego znajoma kancelaria z Leszna oraz firma mleczarska ostrzega, że jeśli coś napiszemy „nie tak”, poda nas do sądu. I on najpierw dał zgodę na podanie danych, ale potem stwierdził, że jeśli nie podamy nazwy mleczarni, on wycofa swoje nazwisko z artykułu.
Dziennikarz jest znajomym ze studiów przedstawicieli kancelarii prawnej z Leszna. I od nich miał dostać temat. W lipcu zaczął szczegółowo pytać spółdzielnię mleczarską o rzekome poważne nieprawidłowości w firmie. Na swoim twitterze publikował wpisy na ten temat. Zapowiadał ujawnienie afery. Ale artykułu nie opublikował i na razie tego nie zrobi. Powód?
- Dziennikarz publikował na nasz temat różne treści w internecie, które godziły w wizerunek naszej firmy. Na nasz wniosek, sąd zakazał mu publikacji w tej sprawie
– mówi nam Adrianna Sapińska, rzecznik firmy.
1 października sąd w Warszawie rzeczywiście zakazał dziennikarzowi przez rok pisać na temat firmy w kontekście rzekomego przerabiania dat, antydatowania produktów, sprzedaży przeterminowanych produktów. Sąd stwierdził w swoim postanowieniu, że firma obszernie odnosiła się do pytań dziennikarza, zapraszała go na spotkania, chciała pokazać dokumenty. Sąd uznał, że on odrzucał propozycje spotkań, dalej pytał, ale nie wskazywał konkretnych przypadków uchybień. Miał kierować do firmy zapowiedzi wystąpień do organów kontrolnych oraz do prokuratury, ale tego nie robił. Sąd odniósł się także do jego aktywności na twitterze, gdzie publikował posty o rzekomych nieprawidłowościach w dużej firmie. Zdaniem sądu firma ma interes w tym, by powstrzymać publikację artykułu zarzucającego jej nieprawidłowości. Bo uprawdopodobniła, że w sposób właściwy kontrolowała jakość artykułów spożywczych, a dziennikarz odmawiał się zapoznania z dokumentacją obrazującą tę kontrolę. Firma uprawdopodobniła też, zdaniem sądu, że publikacja mogłaby prowadzić do dezinformacji i szkodzić interesowi publicznemu.
Dziennikarz twierdzi, że firma mleczarska uderzała w nutę patriotyczną
Dziennikarz nie zgadza się z postanowieniem i argumentami sądu. Twierdzi, że posiada dowody na antydatowanie terminów ważności żywności i zna listę odbiorców wadliwych produktów. Na razie ma jednak związane ręce, bo obowiązuje go roczny zakaz pisania o rzekomych nieprawidłowościach w firmie.
- Nad tą sprawą pracowałem dwa miesiące i to jeden z lepiej udokumentowanych tematów, jakim się zajmowałem
– zapewnia.
Dodaje, że chciał się spotkać z władzami firmy mleczarskiej. Owszem, raz odwołał spotkanie, ale firma, jak przekonuje, robiła to częściej. Działania firmy odbiera jako grę na czas, aby zablokować jego publikację. Ponoć odwodziła go od publikacji, jej władze powoływały się podobno na wspólnych znajomych, zatrudniły agencję pijarowską, uderzały też w nutę patriotyczną, że nie należy szkodzić firmie z polskim kapitałem. Dziennikarz dodaje, że firmie tak bardzo zależało na sprawie, że jej władze osobiście pojechały do kancelarii do Leszna. Nadal liczy, że będzie mógł opublikować artykuł. Złożył już zażalenie na decyzję sądu pierwszej instancji o zakazie publikacji.
Tymczasem władze firmy ostrzegają, że jakiekolwiek stwierdzenia w mediach, że w jej hurtowni fałszowano żywność, spotkają się z reakcją prawną. Rzeczniczka spółki przyznała, że firma najchętniej uzyskałaby sądowy zakaz pisania o tej sprawie dla wszystkich polskich dziennikarzy. Bo spółka czuje się niewinna, ale nie ma możliwości prawnych, by sądy hurtowo zakazały wszystkiom mediom pisania o toczącym się śledztwie.
Do naszej redakcji również trafiło pismo od prawników. Podpisał je warszawski adwokat Maciej Zaborowski, znany m.in. z reprezentowania w sądzie ministra Zbigniewa Ziobro oraz rodziny byłej premier Beaty Szydło. Mecenas Zaborowski, podobnie jak rzeczniczka firmy, ostrzegł nas, że publikowanie jakichkolwiek informacji zagrażających renomie firmy spotka się z reakcją prawną.