Władca hulajnóg. Jak Zbigniew Zaborowski sprawił, że łodzianie radośnie pędzą po ulicach
24-letni łodzianin rzucił wyzwanie amerykańskim gigantom i stworzył w mieście system wypożyczania elektrycznych hulajnóg Volt Scooters. Chce dalej rozwijać mikromobilność. Rynek tego typu usług nie jest łatwy, ale szybko się rozwija.
Łódzki start-up Volt Scooters prowadzony przez 24-letniego Zbigniewa Zabo-rowskiego znalazł dla siebie miejsce na rynku elektrycznych hulajnóg na minuty, zdominowanym przez działające na całym świecie amerykańskie giganty. Biznes hulajnogowy nie jest łatwy, ale przynosi ogromną satysfakcję. I naprawdę nie wiadomo, jak ten rynek będzie wyglądał na rok czy dwa.
Pan od bułeczek
24-latek w poważnym biznesie to w Polsce nadal rzadkość. Ale Zbigniew Zaborowski, właściciel sieci elektrycznych hulajnóg wypożyczanych w Łodzi na minuty Volt Scooters, nie jest biznesowym nowicjuszem. Pierwsze doświadczenia w biznesie Zaborowski zdobywał w... handlu i gastronomii.
Trzy lata temu zaczął prowadzić sieć sklepików szkolnych. Na ten pomysł wpadł już w liceum. Ale po maturze, tak jak wielu jego rówieśników, zaczął studia dotyczące marketingu na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego. Tam na jednych z zajęć usłyszał jednak, że... do tego zawodu się nie nadaje. Postanowił więc rzucić uczelnię, a wiedzę i doświadczenie zdobywać we własnym zakresie.
Zaczął rozwijać sieć szkolnych sklepików. Początkowo nie było łatwo, bo dyrekcje szkół - przyzwyczajone raczej do patrzenia na młodzież z góry - nie brały młodego człowieka i jego wizji na poważnie. Jednak biznes się rozwijał. Liczba punktów się zmieniała, osiągając maksymalnie aż 11. Wtedy Zaborowski wpadł na pomysł prowadzenia centralnej produkcji kanapek i przekąsek.
- Ekonomicznie nie wyszło to najlepiej, bo kuchnia używana była tylko od poniedziałku do piątku przez trzy godziny dziennie - mówi Zaborowski. Lokal zamienił w pizzerię, która działa do dziś.
Pomysł, by zabrać się za biznes z hulajnogami, narodził się, gdy kolega pokazał Zaborow-skiemu zdjęcie stosu takich urządzeń leżących gdzieś San Francisco.
- Wtedy zapaliła mi się lampka w głowie, że skoro w Stanach Zjednoczonych hulajnóg jest za dużo, to musi być to dobry biznes - mówi Zaborowski.
Ten biznes też nie ruszył z kopyta. Największym problemem było... zdobycie kontaktu do producenta specjalistycznych hulajnóg w Chinach. Znalezienie go zajęło Zaborowskiemu dwa miesiące.
- Hulajnogi do wypożyczeń mają trochę mniej skomplikowaną budowę i twardsze części. Dzięki temu są w stanie więcej wytrzymać. O prywatne hulajnogi właściciel bardziej dba - mówi Zaborowski. Wartość jednej hulajnogi przemysłowej to około 3,5 tys. zł.
Co trzeba mieć, by stworzyć sieć elektrycznych hulajnóg? Przede wszystkim same hulajnogi. Do tego dochodzi zaplecze logistyczne: dwa lub trzy samochody, kilka rowerów cargo, miejsce do ładowania. Użytkownicy pożyczają sprzęt sami, znajdując go za pomocą aplikacji, a później skanując kod QR. Opłaty za uruchomienie (2 zł) i za każdą minutę jazdy (50 gr) pobierane są automatycznie z zasilonego wcześniej konta.
- Było to duże przedsięwzięcie zwłaszcza od strony informatycznej - przyznaje Zaborowski. W zamian za przygotowanie aplikacji i systemu obsługi hulajnóg firma informatyczna zyskała część udziałów w przedsięwzięciu.
Nie chciał rozstawiać hulajnóg „na dziko” jak robiły to niektóre firmy w innych miastach. Zgłosił się do łódzkiego magistratu. Tam 24-latka z hulajnogami potraktowano bardzo poważnie. Urzędnicy mieli na początku obawy, czy rozrzucone hulajnogi nie będą zaśmiecać miasta. Zastanawiali się też, kto będzie musiał je ładować. Ale ostatecznie zgodzili się, żeby zobaczyć, jak to będzie działało. Okazało się, że nie jest źle.
Marek Marusik z łódzkiej straży miejskiej potwierdza, że na hulajnogi nie ma wielu skarg.
- Czasem ktoś dzwoni, że hulajnoga jest przewrócona, ale my ich nie podnosimy - mówi strażnik. Także policja nie odnotowała żadnych zdarzeń drogowych z ich udziałem.
Hulajnogi to mnóstwo pracy
Flota hulajnóg wymaga opieki 24 godziny na dobę. Urządzenia codziennie muszą być rozwiezione po ulicach Łodzi, wieczorem zbierane, zwiezione do ładowania i poddane drobnym naprawom. Ładowanie hulajnóg odbywa się w kilku miejscach, m.in. w firmowej pizzerii w centrum Łodzi.
Wiele czynności Volt Scooters zleca współpracownikom i firmom zewnętrznym. Ale młody przedsiębiorca sam też zajęty jest od rana do nocy. Tym bardziej że równocześnie ciągnie wcześniejsze przedsięwzięcia. Wcześnie rano rozwozi bułki do sklepików, potem bierze się za hulajnogi. Śpi cztery-pięć godzin na dobę. Czy poleca taką drogę życia innym młodym ludziom? Niekoniecznie.
- Ryzyko studiowania jest dużo mniejsze niż prowadzenia biznesu. Dlatego sugerowałbym jednak skończenie studiów - mówi przedsiębiorca. Nie narzeka, choć przyznaje, że nie wszystko udaje się zgodnie z biznesplanem.
- Biznes hulajnogowy idzie w Łodzi gorzej niż w Warszawie. Ale biorąc pod uwagę, że jeszcze rok temu dowoziłem dzieciom bułeczki, jestem zadowolony - mówi Zaborowski.
Jak podkreśla, widok własnych hulajnóg jeżdżących po łódzkich ulicach sprawia mu ogromną frajdę.
- Czym innym jest sklepik szkolny z kanapką i jabłkiem, a czym innym pożyczanie elektrycznych hulajnóg - mówi Zaborowski. - Niestety dzieci często nie były wdzięczne za dowożenie kanapek. A w przypadku hulajnóg jest zupełnie inaczej. Idę ulicą i widzę człowieka na mojej hulajnodze z gigantycznym bananem na twarzy. To przynosi niesamowitą radość - mówi.
Biznes w branży współdzielonej mikromobi-lności Zaborowski chce rozwijać dalej. W czerwcu Volt Scooters przedstawił prototyp stacji ładująco-dokującej dla hulajnóg. Będą one przyłączane za pomocą zwory elektromagnetycznej. Będzie blokowała hulajnogę i jednocześnie ją ładowała. To pozwoli na rozprawienie się z problemem porzuconych na ulicach hulajnóg. Pierwsze stacje ładująco-dokujące mają się pojawić jeszcze latem w wybranych miejscach w centrum Łodzi.
W planach jest też rozszerzenie systemu o hulajnogi kupowane przez drobnych inwestorów. Na razie właścicielami hulajnóg są osoby zaprzyjaźnione z firmą. Ale niewykluczone, że w przyszłości każdy będzie mógł kupić kilka hulajnóg i wstawić je do systemu Volt Scooters.
Gdy inni nie zauważyli Łodzi
Jak przyznaje Zaborowski w rozpoczęciu biznesu pomogło mu to, że światowe giganty rynku zaczęły podbój Polski od stolicy i innych dużych miast regionu.
- Ale nawet gdyby były tu inne firmy, też działałbym w Łodzi. To moje rodzinne miasto i nie wyobrażam sobie, żebym zaczął biznes gdzie indziej - mówi Zaborowski.
Łódź dołączyła do miast posiadających system elektrycznych hulajnóg stosunkowo późno. Dopiero pod koniec kwietnia Volt Scooters rozstawiła na ulicach Łodzi 150 elektrycznych hulajnóg. W Warszawie czy Wrocławiu te urządzenia pojawiły się już jesienią. Teraz na ich terenach walczy po kilka konkurencyjnych firm. Ale szaleństwo hulajnogowe to nowa moda, która ogarnia świat w szalonym tempie.
Zaledwie dwa lata temu w Stanach Zjednoczonych pojawiły się pierwsze hulajnogi elektryczne na minuty start-upów Bird and Lime.
Lime, który pierwsze hulajnogi udostępnił w czerwcu 2017 roku, w ciągu niecałych dwóch lat objął działalnością ponad sto miast na całym świecie, a jego hulajnogi odbyły ponad 50 mln podróży. Firma zdobywa kolejnych inwestorów. Zaufały jej takie giganty jak Uber czy powiązany z Google holding Alphabet. W pierwszym kwartale tego roku wartość Lime wyceniana była na 2,4 mld dolarów.
Firmy rozszerzają ofertę. Lime ma w swojej flocie rowery miejskie i elektryczne. Bird przedstawił właśnie cruisera - skuter na grubych oponach z siedziskiem, a także możliwość wypożyczenia hulajnóg na stały użytek w miesięcznym abonamencie.
Każdy może włączyć się w ten biznes
Wraz z hulajnogami pojawiła się możliwość zarobku przy ich ładowaniu. Tzw. juicerzy zbierają rozładowane hulajnogi, ładują i rano rozwożą po mieście. Aby zostać juicerem trzeba mieć własny samochód lub rower cargo, a także prowadzić działalność gospodarczą. Za naładowanie i odwiezienie we wskazane miejsce jednej hulajnogi można dostać około 9-15 zł. Koszt zużytego prądu to 40 gr. Od tego należy odjąć podatki i składki, koszt paliwa do samochodu i - jeśli nie mamy własnej firmy - koszty pośrednika.
Firma Blinkee City oferuje już teraz możliwość kupna hulajnóg oraz elektrycznych skuterów i wstawienia ich do systemu. Jak wynika z symulacji przedstawionej na stronie firmy przy zakupie jednej hulajnogi w cenie 2,5 tys. zł planowany przychód miesięczny przed opodatkowaniem wyniesie 760 zł. Dla skuterów cena pojazdu wynosi 10 tys. zł (w hurcie około 9 tys. zł), miesięczny przychód brutto dla właściciela to około 720 zł.
W przyszłości ten model współpracy chce zaoferować łodzianom Volt Scooters. Po kupnie hulajnogi i opłaceniu 10 zł dziennie kosztów obsługi, można by było uzyskać 85 proc. zysków z przeciętnej hulajnogi.
Możliwy jest też model franczyzowy. Franczyzobiorca działa samodzielnie, potrzebuje więc zaplecza. Musi kupić co najmniej 10 skuterów, do tego mieć samochód do ich przewożenia oraz pomieszczenie do przechowywania. Musi też płacić za wymianę baterii i naprawę urządzeń oraz odprowadzać opłatę franczyzową. Według symulacji Blinkee City inwestycja ma się zwrócić w okresie od pięciu miesięcy do roku od zakupu pierwszych skuterów.
Rzucają hulajnogom kłody pod koła
Brzmi wspaniale? Tak, ale rzeczywistość w tym biznesie bywa różna. Wiosną firma Blinkee City wycofała się z Łodzi i Rzeszowa. Jednym z powodów były duże zniszczenia powodowane przez użytkowników skuterów. W czerwcu zapowiedziała jednak powrót do Łodzi, tym razem oprócz skuterów mają też pojawić się elektryczne hulajnogi Blinkee City.
Problem ten dotyczy zresztą wszystkich pojazdów dostępnych do wypożyczenia. Wśród operatorów różnych systemów użytkownicy z Łodzi mają wyjątkowo złą opinię. Przykładowo z tysiąca rowerów publicznych dostępnych dwa lata temu w systemie Łódzkiego Roweru Publicznego operująca nim firma Nextbike musiała w ciągu trzech wiosennych miesięcy dokupić prawie 300. Tyle zostało zniszczonych lub skradzionych.
Także hulajnogi są szybko niszczone. Zdarza się, że nie wytrzymują na ulicach nawet trzech miesięcy, wymaganych, by inwestycja zaczęła się zwracać.
A to nie koniec kłopotów. Część firm nie pytała miast o możliwość rozstawiania hulajnóg. Po serii wypadków z udziałem użytkowników, w tym śmiertelnych, zareagowały one ostro. W Chile i Francji zakazano jazdy hulajnogami po chodnikach. Beverly Hills wprowadziło półroczne embargo na takie urządzenia. A warszawski Zarząd Dróg Miejskich po skargach niewidomych zarekwirował 200 rozrzuconych na ulicach hulajnóg.
W Polsce rynek ma uregulować nowa ustawa o ruchu drogowym i wprowadzenie do nich urządzeń transportu osobistego (UTO). Mają one dopuścić poruszanie się na hulajnogach i innych urządzeniach po drogach rowerowych, a w przypadku ich braku po chodnikach. Hulajnogi mają być dostępne dla osób od 10. roku życia, niepełnoletni będą musieli mieć kartę rowerową. Firmy z branży oceniły te zmiany pozytywnie.
Mieć czy pożyczać? To poważne pytanie, które dziś zadaje ekonomia dzielenia (tzw. sharing economy)
W klasycznej ekonomii po zapłaceniu ceny rynkowej przedmiot zazwyczaj staje się własnością kupującego. Sharing economy, czyli tzw. ekonomia współpracy, zakłada, że dla odbiorcy ważniejsza jest możliwość korzystania z rzeczy niż jej posiadanie. Dostrzega ekonomiczne korzyści z dzielenia się z innymi użytkownikami rzeczą.
Korzyści z dzielenia się rzeczami
Wiele przedmiotów, takich jak kosiarki do trawy, samochody, rowery, używanych jest od czasu do czasu. Dzielenie ich z innymi zmniejsza koszty ich przechowywania, utrzymywania i obciążenie dla środowiska.
Internet umożliwił wiele działań
Współdzielenie i pożyczanie dóbr znane było od zawsze. Istniały biblioteki i wypożyczalnie sprzętu sportowego, a sąsiedzi kupowali na spółkę urządzenia do produkcji bimbru. Jednak odbywało się to na małą skalę. Rozwój internetu pozwolił na znalezienie partnerów, a przez system ocen pozwolił bezpiecznie dzielić się z osobami, których nie zna się osobiście. Pozwolił też konsumentom zmienić się w oferentów dóbr i usług.
Od mieszkań po samochody na minuty
Rozwój ekonomii dzielenia dał duże możliwości rozwoju firmom, które łączą użytkowników lub dostarczają im towary i usługi. Powstały np. portale łączące właścicieli mieszkań z podróżnikami (np. Airbnb), systemy rowerów miejskich i elektrycznych hulajnóg (np. Łódzki Rower Publiczny, Volt Scooters) czy platformy łączące właścicieli samochodów z podróżnymi (Blablacar).
Prawo czasem nie nadąża za przedsięwzięciami
Przepisy prawa często nie nadążają za nowymi przedsięwzięciami tworzonymi w duchu ekonomii dzielenia. Tak jest m.in. w przypadku Ubera, który pozwala kierowcom zarabiać na przewożeniu pasażerów bez spełniania wymagań stawianych przez prawo taksówkarzom.