Wkurzona Kanada. "Konwój Wolności 2022" - bezprecedensowy protest zorganizowany przez kierowców ciężarówek
„Konwój Wolności 2022”, bezprecedensowy protest zorganizowany przez kierowców wielkich ciężarówek, dotarł dwa tygodnie temu do Ottawy, stolicy Kanady. Premier Kanady, Justin Trudeau, chyba postanowił pójść w ślady francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który obwieścił, że podejmie kroki celem „wkurzenia” osób, które się nie zaszczepiły przeciwko COVID-19. Kłopot w tym, że Trudeau wkurzył twardego przeciwnika, ludzi, którzy na chleb powszedni zarabiają ciężką pracą, a ponadto stanowią dobrze zorganizowaną grupę zawodową.
Trudeau obwieścił, że niezaszczepieni kierowcy po powrocie z USA muszą odbyć kwarantannę, co oczywiście uniemożliwia ciągłość pracy i ujemnie odbija się na zarobkach. W odpowiedzi setki TIR-ów zablokowały śródmieście Ottawy. Z kierowcami solidaryzują się tysiące zwykłych mieszkańców Kanady, a także Australii i Nowej Zelandii, którzy mają już dość drakońskich obostrzeń.
Na pierwszy rzut oka sprawa wygląda jak konfrontacja „ciemnogrodu”, który z powodu zabobonów obawia się szczepionek, z oświeconymi elitami, które usiłują tych pierwszych uratować od zagłady. Niemniej rzeczywistość jest odmienna. Jak podała Agencja Reutersa, 90% kierowców, których dotyka ten nakaz, jest zaszczepionych (przynajmniej dwie dawki), podczas gdy przeciętna dla Kanady wynosi tylko 79%. O co zatem chodzi?
Chodzi o sprawę podstawową, a która w większości przypadków w ogóle nie pojawia się w rozważaniach na temat pandemii - jaki jest zakres władzy państwa w ograniczaniu swobód obywatelskich? Co władza może nakazać obywatelowi, a czego jej zrobić nie wolno.
„Modele” walki z pandemią
W zwalczaniu pandemii przyjęto dwa modele: chiński, czyli komunistyczny i japońsko-koreański. Pierwszy polega na poddawaniu obywateli niezwykłym ograniczeniom, podczas gdy ten drugi niczego takiego nie wymaga. W przypadku Japonii sprawa była prosta i oczywista, tam władze nie mają prawa poddawania obywateli kwarantannom i takowych nie wprowadzono mimo tego, że na przykład latem zeszłego roku notowano tam ponad 20 tys. przypadków COVID-19 dziennie. Mimo braku obostrzeń, sytuacja w Japonii nie odbiegała od przebiegu pandemii w krajach, które przyjęły komunistyczny model walki z zarazą. Czy to jest przypadek?
Nie, absolutnie nie. Jeden z najlepszych ośrodków analitycznych świata, specjalizujący się także w analizowaniu skutków pandemii, Instytut Ekonomii Stosowanej przy amerykańskim Johns Hopkins University właśnie ogłosił, że metaanaliza kilkudziesięciu naukowych opracowań wykazała, że lockdowny, definiowane jako niefarmakologiczna obowiązkowa interwencja władz, w postaci zamykania szkół i przedsiębiorstw, ograniczenia w podróżowaniu i poruszaniu się, miała w najlepszym razie nikły wpływ na poziom śmiertelności z powodu wirusa. Tym samym zapaść gospodarcza, która została wywołana kwarantannami i ogromny wzrost zadłużenia spowodowany tarczami antykryzysowymi to były pieniądze wyrzucone w błoto.
Oczywiście sprawa nie kończy się na zmarnowanych środkach. O tym, jak wielkie piętno wywarły kwarantanny na młodych ludziach przez miesiące zamkniętych w czterech ścianach, czy też jak ogromny wpływ miały te ograniczenia na poziom przemocy domowej, traktują prace naukowe psychologów i psychiatrów. Nie wolno też zapominać o tych wszystkich, którzy zmarli, ponieważ służba zdrowia zaprzestała czy też ograniczyła działalność profilaktyczną. Raport Instytutu nie pozostawia wątpliwości, ujemne skutki lockdownów daleko przekraczają (w najlepszym przypadku) nikłe pożytki z nich płynące.
Wnioski, które wyciągnęli naukowcy z Johns Hopkins University, nie mogą być żadnym zaskoczeniem, bo już dawno temu znakomici naukowcy przestrzegali przed takim rozwojem sytuacji. Na przykład 4 października 2020 r. troje epidemiologów, dr Martin Kulldorff (profesor medycyny z Uniwersytetu Harvarda), dr Sunetra Gupta (profesor epidemiologii w Uniwersytetu w Oxfordzie) i dr Jay Bhattacharya (profesor medycyny w Uniwersytecie Stanforda) ogłosili deklarację zwaną Deklaracją z Greater Barrington, pod którą niezwłocznie podpisały się dziesiątki innych znakomitości, a dziś ich liczba wynosi tysiące. W odezwie apelowali o zaprzestanie stosowania kwarantann i ostrzegali przed ich ujemnymi skutkami.
Z dużym opóźnieniem świat zaczyna podzielać osąd wyrażony w Great Barrington. Na przykład w końcu września ubiegłego roku Norwegia oficjalnie zakończyła wszelkie ograniczenia, a dziś czyni to Dania. Wlk. Brytania i Australia, państwa, które do niedawna stosowały niezwykle ostre ograniczenia, też je porzucają.
Dobrze się dzieje w państwie duńskim
Szczególnie ciekawy jest przypadek Danii, która jako pierwszy kraj w UE z dniem 1 lutego zniosła wszelkie ograniczenia związane z pandemią. Maski w pomieszczeniach zamkniętych już nie obowiązują, podobnie nie ma żadnych wymogów „paszportowych” dla osób przebywających w restauracjach, barach, na stadionach itp. Nawet nie obowiązuje kwarantanna dla osób, u których stwierdzono zakażenie COVID-19!
O przesłankach tej decyzji i jej szczegółach szerzej mówił Michael Bang Petersen, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Aarhus, w wywiadzie udzielonym amerykańskiemu miesięcznikowi „The Atlantic”.
Na pierwszy rzut oka duńska decyzja wygląda na strzał w kolano, ponieważ w tej chwili liczba przypadków zachorowań z powodu COVID-19 bije wszelkie rekordy - w przeliczeniu na 100 000 mieszkańców gorzej jest tylko na archipelagu Palau na południowym Pacyfiku. Duńskie władze jednak nie skupiły uwagi na liczbie przypadków, tylko na ich wpływie na stan służby zdrowia.
Ministerstwo Zdrowia szybko doszło do wniosku, że wariant Omikron jest dużo mniej groźny od swoich poprzedników i w związku z tym oddziały szpitalne zajmujące się ciężko chorymi nie są przeciążone i z tego powodu pandemia nie stanowi już zagrożenia dla „podstaw funkcjonowania społeczeństwa”. Prof. Petersen podkreślił, że obostrzenia gwałcą swobody obywatelskie i mogą mieć uzasadnienie tylko wówczas, gdy istnieje taka groźba. Co więcej, kwarantanny mają ujemny wpływ na samopoczucie ludzi i ich materialny dobrobyt, a zatem mamy do czynienia z istotnym kosztem lockdownów. Miejmy nadzieję, że także do Polski dotrze chłodne podejście do pandemii i podejmowane decyzje będą pozbawione emocjonalnych czynników.
Prof. Petersen także przytoczył opinię Sørena Brostrøma, naczelnego dyrektora duńskiego Urzędu ds. Zdrowia, podlegającego Ministerstwu Zdrowia, który zdecydowanie wypowiedział się w szczególnie interesującej nas kwestii - obowiązku szczepień. Otóż jego zdaniem taki obowiązek tylko szkodzi sprawie, ponieważ akcja zawsze rodzi reakcję. Obowiązek gwałci prawa jednostki i w przypadku przymusu opór jest większy, niż mamy do czynienia w sytuacji dobrowolności. Tym bardziej, że mamy do czynienia ze skutkami ubocznymi szczepień.
Skutki uboczne szczepień
Centers for Disease Control and Prevention (w skrócie CDC), amerykański federalny urząd, który zajmuje się zbieraniem informacji na temat stanu zdrowia społeczeństwa i analizami z tej dziedziny, właśnie opublikował raport na temat szczepień przeciwko COVID-19. Czytamy w nim, że pomiędzy 14 grudnia 2020 i 31 stycznia 2022 r. w USA zostało podanych 539 mil. dawek szczepionek i „niektórzy ludzie nie odczuli żadnych skutków ubocznych”, natomiast „u wielu osób wystąpiły skutki uboczne, które w większości przypadków miały łagodny i umiarkowany charakter i zanikły w trakcie kilku dni”.
Niemniej, w tym okresie w systemie rejestrującym przypadki niepożądanych odczynów poszczepiennych (vaccine adverse event), zanotowano 11 879 przypadków, które wstępnie zostały zakwalifikowane jako śmierć na skutek przyjęcia szczepionki. Autorzy pocieszają czytelnika, że stanowi to tylko 0.0022% zaszczepionych osób.
Skutki uboczne szczepionek nie muszą być aż tak tragiczne, co nie znaczy, że mogą być nieistotne. Na przykład powszechnie stosowane w USA szczepionki firm Moderna oraz Pfizer i BioNTech mogą powodować zapalenie mięśnia sercowego, szczególnie u osób młodych. Właśnie z tego powodu CDC rozważa zwiększenie odstępu pomiędzy pierwszą i drugą dawką tych szczepionek do 8 tygodni.
Inne studium właśnie opublikowane przez CDC wykazuje, że szczepienia są bardzo skuteczne, praktycznie eliminują zgony u ludzi starszych, czyli najbardziej narażonych na śmierć z powodu zarażenia wirusem. Skoro tak, to osoba zaszczepiona nie ma podstaw do obaw z tego tytułu, że ktoś inny jest niezaszczepiony - „antyszczepionkowiec” nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia. Zatem, jakie mogłoby być usprawiedliwienie dla nakazu szczepień?
Bycie człowiekiem zakłada posiadanie wolnej woli. Każda osoba ma prawo do podjęcia decyzji, czy chce się szczepić, czy nie. To prawo winno obowiązywać, tym bardziej, że badania naukowe wykazały, że osoba zaszczepiona tak samo jak i niezaszczepiona nadal może rozprzestrzeniać COVID-19. Zatem jaka mogłaby być społeczna korzyść z przymusu?
Niemniej, są politycy, którzy wbrew wynikom badań naukowych, widzą korzyści w zmuszaniu rodaków do szczepień, czy też tylko w ich „wkurzaniu”. Niżej podpisany, nawiasem mówiąc zaszczepiony dwiema dawkami, jest zaskoczony takim instrumentalnym traktowaniem bliźnich, tym bardziej, że jak wynika z danych CDC, szczepionka może mieć tragiczne skutki uboczne.
Kontrofensywa władz
Przy wtórze mediów głównego nurtu i czynnej pomocy firm technologicznych władze Kanady wszelkimi sposobami walczą z protestującymi kierowcami. Premier Trudeau nazywa ich „małą grupą o skrajnych poglądach”, szef policji w Ottawie twierdzi, że protestujący kierowcy stanowią zagrożenie dla demokracji i wzniecają „ogólnonarodową insurekcję”, a burmistrz miasta Ottawa wprowadza stan wyjątkowy. W ramach stanu wyjątkowego władze miasta konfiskują paliwo do ciężarówek i zagroziły, że każdy, kto przynosi strajkującym jakiekolwiek produkty, włącznie z żywnością i środkami czystości, może być aresztowany.
Powyższe oceny zawierają sprzeczności, bo skoro to jest mała skrajna grupa, to dlaczego sam premier ucieka ze swojej siedziby i przebywa w znanym tylko rządowi miejscu i jak taka mała grupka może spowodować ogólnonarodowe powstanie? Albo jakim sposobem pokojowa demonstracja może stanowić zagrożenie dla demokracji? Tymczasem media bezkrytycznie podają do powszechnej wiadomości tę papkę.
Konwój Wolności zorganizował zbiórkę na pokrycie kosztów tego protestu i ta „drobna mniejszość” w krótkim czasie zdołała zebrać ponad 10 mln kanadyjskich dolarów. Aliści, kalifornijska firma, przy pomocy której ta publiczna zbiórka on-line była robiona, GoFundMe, szybko zablokowała wypłacanie #tych pieniędzy. Pretekstem było oskarżenie kilku uczestników blokady o drobne przekroczenie przepisów. Jednym słowem, tak jak podczas kampanii wyborczej w USA w 2020 r. „big tech” uzurpuje sobie prawo do podejmowania decyzji, co jest prawomocne, #a co nie, co należy popierać, a co nie.
Pierwotnie GoFundMe bezczelnie obwieściła, że zablokowane pieniądze przekaże dobroczynnym instytucjom, które ona sama wybierze. Dopiero w wyniku protestów, w tym Elona Muska, prezesa Tesli, który nazwał GoFundMe „profesjonalnym złodziejem”, instytucja ta oświadczyła, że pieniądze bezpośrednio zwróci darczyńcom.
Także komendant policji w Ottawie nie zasypia gruszek w popiele. Stwierdził, że policja podejmie „agresywne” kroki skierowane przeciw wszystkim tym, którzy pomagają finansowo strajkującym.
Podwójna miarka
W USA w szczytowym okresie stosowania lockdownów utraciło pracę, a tym samym środki do życia, ponad 20 milionów ludzi. W trakcie ostatnich dwu lat całe gałęzie przemysłu, w szczególności restauracje, hotele, ośrodki sportowe znalazły się na krawędzi przepaści. Dotyczy to szczególnie małych przedsiębiorstw.
Ten kataklizm nie poraził jednak klasy urzędniczej. Instytucje rządowe nikogo nie zwalniały, jeśli już to zwiększały zatrudnienie, żeby wcielić w życie „tarcze antykryzysowe”, które jak dziś wiemy, były zupełnie zbędne. Takie „bańki urzędnicze” jak Ottawa - sztucznie zbudowane miasto przeznaczone tylko dla władz federalnych - nie zostało poważnie dotknięte pandemią. Zapewne stąd też tak drakońskie ograniczenia, bo decydenci nie odczuwali ich na własnej skórze.
Obostrzenia nie obowiązują elit, czego dowodzą inne przypadki. Szarego obywatela od lat straszy się skutkami zmian klimatu i w związku z tym wymaga się od niego ograniczeń, na przykład w zakresie podróży samolotem. Niemniej, na zeszłoroczną konferencję w Glasgow (COP26) elity przylatywały własnymi odrzutowcami. Naliczono 400 takich lotów, a szacuje się, że w przeliczeniu na pasażera, prywatne samoloty wydalają nawet i 40-krotnie więcej CO2.
O podwójnej miarce stosowanej przez elity najlepiej świadczy przypadek premiera Borisa Johnsona. Podczas gdy większe zgromadzenia były zakazane, w jego siedzibie przy Downing Street bawiono się w najlepsze. Jak się okazuje, imprezy były suto zakrapiane, o żadnych maskach się nie śniło, podobnie i o utrzymywaniu dystansu społecznego.
Anglicy mają nadal poczucie praworządności i rząd został zmuszony do przeprowadzenia śledztwa. Sue Gray, wysokiej rangi urzędnik państwowy podległy premierowi, opublikowała miażdżący dla swego szefa raport na ten temat. Ale poczucie wstydu to nie jest cecha charakteru typowa dla polityków i Boris Johnson ani myśli podać się do dymisji. Dlaczego miałby to zrobić, skoro większość najważniejszych członków Partii Konserwatywnej stoi za nim murem?
Zachowanie brytyjskich elit świadczy o tym, że albo one nie przejmują się ograniczeniami, albo wiedzą więcej niż przekazują swemu wyborcy. Jak uprzednio wspomnieliśmy, wielu znakomitych ekspertów już dawno alarmowało, że kwarantanny są bezużyteczne i szkodliwe i trudno sobie wyobrazić, żeby te opinie były nieznane na najwyższych szczeblach władzy. Zatem, za starożytnymi zapytajmy cui bono fuisset?
Pandemia niczym wojna
Sprawę można rozważyć w kategoriach myśli ekonomicznej zwanej „public choice”. Głosi ona, że politycy i urzędnicy, tak jak i wszyscy inni ludzie, dążą do maksymalizacji poziomu użyteczności (także zwanej satysfakcją albo zadowoleniem). W przypadku polityków i biurokratów maksymalizacja satysfakcji w drodze maksymalizacji dochodów nie jest możliwa, ponieważ oni podlegają nadzorowi wyborców.
Dlatego te grupy usiłują maksymalizować poziom użyteczności w inny sposób, na przykład powiększając zakres swojej władzy, czy też rozmiar swych urzędów i tym samym zwiększając poziom uznania i poważania, jakim się cieszą itp. Zjawisko to jest łatwe do zaobserwowania w postaci udziału sektora publicznego w całkowitych wydatkach danego społeczeństwa. Oczywiście, im większy jest ten udział, tym więcej politycy i urzędnicy mają do powiedzenia. Im większy jest zakres rozdawnictwa, tym więcej decyzji od nich zależy i tym bardziej ważni oni się stają.
Czasy wielkich wyzwań to są okresy, podczas których politycy i biurokraci są w stanie odebrać zwykłym obywatelom ich prawa i majątek. Klasycznym przykładem takich przypadków zawłaszczania władzy i pieniędzy są wojny. Wojna wymaga pełnej mobilizacji społeczeństwa i ten cel może być osiągnięty tylko przez nadanie naczelnym władzom szczególnych uprawnień. Oczywiście, gdy zagrożenie mija, wyborcy usiłują odzyskać utracone swobody, ale zasada dwa kroki do przodu, jeden w tył ma tu pełne zastosowanie - sytuacja nie wraca do pierwotnego stanu.
Dla polityków i urzędników pandemia spowodowana wirusem COVID-19 była wręcz wymarzoną okazją do „wykazania się”. Bez kwarantann tarcze antykryzysowe byłyby zbędne, ale dla polityków nie ma nic bardziej pożytecznego od zabawy w św. Mikołaja. To, że wszystkie te pomysły odbywają się na koszt podatnika, jest drugorzędne, liczą się tylko „słupki”, czyli to czy szanse ponownego wyboru wzrastają, czy nie. Im mniej obywateli ma świadomość tego, że to głównie ich dzieci będą spłacać obecne wydatki, tym szczodrzej można szafować publicznymi środkami.
W Kanadzie w tej chwili spora część społeczeństwa doszła do wniosku, że koszty polityki rządowej są już zbyt wysokie i tysiące zaszczepionych i niezaszczepionych wyległy na ulice i krzyczą, że tak dalej być nie może. W imieniu milionów kierowcy ciężarówek rozpoczęli walkę z panoszącą się władzą i żądają zwrócenia przynależnych im swobód. Natomiast w krajach takich jak Dania, gdzie obywatel już jest praktycznie sługą państwa, dalsze obostrzenia nie są już potrzebne.