Witaj w rodzinie K. Tu szef pyta, po co ci wolne i jak sprawy z żoną
- Gdy po raz pierwszy poprosiłem o 5-dniowy urlop, mój przełożony zapytał, co będę przez ten długi czas robić - mówi Piotr Milewski, opolanin, autor książki „Planeta K.”, w której opisuje pięć lat pracy w japońskiej korporacji.
Jak trafiłeś do Japonii?
Po raz pierwszy w 1999 roku. Byłem wtedy biednym studentem, który postanowił spełnić swoje marzenie. To wtedy przekonałem się o wielkiej gościnności Japończyków. Poznany podczas stażu w Monachium Japończyk zaprosił mnie na Wyspy, a ja skorzystałem z jego zaproszenia. Dotrzymał słowa. Odebrał mnie z lotniska i zawiózł do skromnego domku w jednej z dzielnic japońskiej stolicy, w którym mogłem spędzić kolejne trzy miesiące. Miałem dach nad głową i przyjaciela. Doskonały start. Choć jeszcze wtedy nie wiedziałem, że powstanie o tym książka - „Dzienniki japońskie”.
Co cię wtedy najbardziej uderzyło?
Gościnność, serdeczność i bezinteresowność Japończyków wobec gości. To był naprawdę wspaniały czas. Wiele przyjaźni, które wtedy zawarłem, utrzymało się do dziś. Dwadzieścia jeden lat! Pojechałem do Japonii z otwartą głową, bez oczekiwań, zresztą zawsze staram się tak podróżować. A tym, co mnie wtedy uderzyło było to, jak bardzo różni się Japonia wielkich metropolii od prowincji. To wtedy postanowiłem, że wrócę na Wyspy, by je lepiej poznać, a być może nawet spróbować zrozumieć.
Jak zostałeś pracownikiem tytułowej korporacji?
To był już mój trzeci pobyt w tym kraju. Przyjechałem wtedy na półtoraroczny staż badawczy na uniwersytecie na północnej wyspie Hokkaido. Kiedy dobiegł końca, pomyślałem, że wciąż jeszcze nie znam Japonii tak dobrze, jak bym chciał i postanowiłem zostać dłużej. Przez rok pracowałem jako wolny strzelec - pisałem reportaże do japońskich gazet i magazynów, tłumaczyłem teksty, prowadziłem prelekcje o Polsce i Europie. To był bardzo ciekawy i intensywny okres, choć bez stabilnych zarobków. I to właśnie z tego powodu, gdy miała mi się powiększyć rodzina, postanowiłem - za „namową” żony - poszukać stałej pracy. Mieszkaliśmy wtedy w mieście Sapporo na Hokkaido, gdzie trudno było o pracę dla mnie. Wysłałem więc swój życiorys do kilku pośredników i pojechałem do Tokio. Jeden z nich odezwał się z propozycją pracy. Zanim trafiłem na „Planetę K.”, odbyłem rozmowę kwalifikacyjną w restauracji oraz dwie wizyty w centrali przedsiębiorstwa.
Jaką miałeś rolę w korporacji?
Pracowałem w dziale handlowym. Początkowo, zgodnie z umową, zajmowałem się klientami z Europy oraz wspierałem kolegów obsługujących rynek północnoamerykański. Prowadziłem negocjacje, nadzorowałem projekty, które przeznaczone były na wspomniane rynki, przyjmowałem klientów, którzy przyjeżdżali, by sfinalizować transakcje lub na testy maszyn. Wraz z nastaniem kryzysu z 2010 roku, gdy spadła liczba zamówień z Europy, włączono mnie do zespołu, który zajmował się Azją. Pod koniec koordynowałem projekty, w których projektowanie odbywało się w Japonii, produkcja w Chinach, a klientem były korporacje z Indii. To było bardzo duże wyzwanie ze względu na różnice kulturowe, a także... czasowe związane ze strefami geograficznymi.
- W Japonii pracodawca wciąż jeszcze najczęściej zatrudnia „na całe życie”, a pracownik obiecuje w zamian lojalność do emerytury
- Grupa jest najważniejsza, czy jest to naród, firma, szkoła, sąsiedztwo. Indywidualizm jest dopuszczalny tylko, gdy nie staje na przeszkodzie interesom zbiorowości
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień