Wisła Kraków. Przypadek Cezarego Wilka, czyli jak pożegnać się z futbolem i nie przestać być szczęśliwym
Wkrótce minie dziesięć lat od ostatniego tytułu mistrza Polski, jaki do tej pory wywalczyła Wisła Kraków. W tamtej drużynie sprzed dekady jednym z piłkarzy, wiodących prym, był Cezary Wilk. Później jego losy różnie się układały. Odszedł z Wisły, trafił do Hiszpanii, gdzie jednak z powodu ciężkich i przewlekłych kontuzji zmuszony został do przedwczesnego zakończenia kariery. Odnalazł jednak nowe pasje - triathlon, kanał w serwisie YouTube. Wciąż żyje również z rodziną w słonecznej scenerii hiszpańskiej Galicji.
WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
- Mieszkamy w La Corunie. To północno-zachodni narożnik Hiszpanii - tłumaczy Cezary Wilk. - Żyje nam się tutaj bardzo spokojnie, wygodnie. To miejsce bardzo rodzinne, ciche, z dala od turystycznego świata. Ktoś, kto lubi życie spokojne, ciche, ze świetną kuchnią i z szumem morskich fal, odnajdzie się tutaj bez problemu. Żona prowadzi firmę, ja od czasu do czasu jej pomagam. Dobrze odnajduje się tutaj również nasz synek Tymoteusz. Ma sześć lat, chodzi drugi rok do hiszpańskiego przedszkola. Synek jest tutaj szczęśliwy, uśmiechnięty. To dla nas jest najważniejsze.
Dekada od największego sukcesu
Dzisiaj Cezary Wilk jest już na piłkarskiej emeryturze, a dziesięć lat temu wspólnie z kolegami szykował się do finiszu sezonu 2010/2011 w ekstraklasie. Finiszu szczególnie radosnego dla Wisły Kraków, która pod kierunkiem holenderskiego trenera Roberta Maaskanta mknęła po swój trzynasty w historii tytuł mistrza Polski.
- To dziesięć lat przeleciało bardzo szybko, człowiekowi wydaje się, jakby to było wczoraj - uśmiecha się Wilk. - Wspominam bardzo pozytywnie tamten czas w moim życiu, bo było to jedyne mistrzostwo, jakie wygrałem w karierze. To był moment, kiedy Wisła była jeszcze wielką drużyną, z wielkimi nazwiskami w szatni. Dla mnie, młodego chłopaka, który wcześniej grał w Koronie Kielce, wejście do takiej drużyny to była wielka sprawa. Od razu przyszły mecze w europejskich pucharach, mistrzostwo i jeszcze więcej meczów w pucharach. Szczególnie to pierwsze 1,5 roku w Wiśle było dla mnie wspaniałe.
Wisła stawiała w tamtych latach mocno na obcokrajowców. Cezary Wilk był jednym z nielicznych Polaków, którzy mogli liczyć na regularną grę. - To był jeszcze taki okres, gdy to zjawisko nie było w Polsce tak powszechne - tłumaczy. - Nie do końca wszystkim się to podobało, ale najważniejsze było to, że w zdecydowanej większości ci obcokrajowcy w Wiśle bronili się swoją jakością. Mnie to nowe doświadczenie później bardzo pomogło, gdy już wyjeżdżałem z Polski. Bo to w Wiśle nauczyłem się funkcjonować w międzynarodowej, wielokulturowej szatni.
Pierwszy sezon, jaki Cezary Wilk spędził w Krakowie rzeczywiście był udany, bo zakończy wspomnianym mistrzostwem Polski. Później przyszły jednak nieudane eliminacje do Ligi Mistrzów. Wisła trafiła w decydującej rundzie na APOEL Nikozja i w niezwykle gorącej atmosferze na Cyprze odpadła z rozgrywek, przegrywając 1:3. Bolało tym bardziej, że jeszcze na kilka minut przed końcem meczu, dzięki bramce właśnie Cezarego Wilka, krakowanie mieli wynik 1:2, dający awans po wcześniejszej wygranej 1:0 w Krakowie. Ta cypryjska porażka sprawiła, że choć „Biała Gwiazda” świetnie radziła sobie w rozgrywkach Ligi Europy, w których wyszła z mocnej grupy, eliminując m.in. angielski Fulham, to sytuacja finansowa klubu zaczęła się pogarszać, a wkrótce klub z ul. Reymonta wpadł już w ogromne tarapaty.
Latem 2013 roku po nie tak dawnej chwale zostało jedynie wspomnienie, a piłkarze od wielu miesięcy musieli czekać na zaległe wynagrodzenie. Jednym z tych, który czekać już dłużej nie chciał, był Cezary Wilk. W sprawie jego odejścia, do którego doszło po rozwiązaniu kontraktu z winy klubu, narosło sporo legend. A to, że Wilk nie mógł dogadać się z ówczesnym trenerem Wisły Franciszkiem Smudą, a to że postawił klub pod ścianą. Już wtedy można było jednak usłyszeć i taką wersję, według której piłkarz chciał z Wisłą rozstać się w zgodzie, ale na przeszkodzie stanął upór… Bogusława Cupiała, czyli ówczesnego właściciela „Białej Gwiazdy”. Cezary Wilk do tej pory nie opowiadał szczegółowo o kulisach swojego odejścia z Wisły.
Teraz jednak zdradza: - Na pewno nie odszedłem z Wisły z powodu trenera Smudy. Może nasze relacje nie były wybitne, ale też nie było między nami żadnego konfliktu. Z prezesem Jackiem Bednarzem miałem z kolei bardzo dobre relacje. Było między nami wiele dyskusji, bo bywało, że pełniłem rolę kapitana drużyny i wypowiadałem się również w imieniu kolegów. Nawet jednak, gdy z prezesem mieliśmy inne zdanie, to rozmowa toczyła się w kulturalnej formie. Do odejścia z Wisły dojrzewałem przez wiele miesięcy. Chciałem to załatwić w elegancki sposób, ale każda propozycja ugody była odrzucana. Tak samo jak oferta jednego z portugalskich klubów, gdy Wisła miała szansę na mnie zarobić. W końcu doszedłem do wniosku, że możliwości negocjacji wyczerpały się i złożyłem pismo o rozwiązanie kontraktu z winy klubu, bo zaległości były już naprawdę duże. Jacek Bednarz stwierdził wtedy, że załatwimy sprawę za porozumieniem stron. Tylko, że osoby, czy raczej osoba, która była wyżej w klubowej hierarchii stwierdziła, że nie ma mowy o takim rozwiązaniu i że Wisła wejdzie ze mną w spór prawny. Nawet jednak wtedy chciałem się z klubem dogadać. Już na rozprawie, na której stawiłem się z prawnikiem, a Wisła przysłała swoich, zaproponowałem, że zrezygnuję ze swoich zaległych wypłat, a klub rozwiąże ze mną umowę. Prawnicy Wisły poprosili o krótką przerwę. Wrócili po pięciu minutach z wiadomością, że ich pracodawca takiej oferty nie przyjmuje. Sąd zdecydował zatem o rozwiązaniu umowy z winy klubu, który musiał wypłacić zaległości.
Cóż, to był przykład jak w Wiśle załatwiano wtedy wiele spraw, trwoniąc pieniądze na prawo i lewo… Koniec końców Cezary Wilk w sierpniu 2013 roku stał się wolnym zawodnikiem i wylądował w Hiszpanii, gdzie podpisał kontrakt z Deportivo La Coruna.
Udane początki w Hiszpanii i bolesny koniec kariery
Sezon 2013/2014 zespół „Depor” spędzał na zapleczu Primera Division. Wilk przyszedł m.in. po to, żeby pomóc w awansie do hiszpańskiej elity. Grał dużo i regularnie. Spełniał w ten sposób swoje marzenia, o których dzisiaj mówi:
- Od kiedy zacząłem grać w ekstraklasie, chciałem wyjechać za granicę. Chciałem się przekonać, jak to wygląda od strony sportowej, ale również kulturowej. Bardzo się cieszyłem, że trafiłem akurat do Hiszpanii. Okazała się krajem, w którym odnalazłem się sportowo i życiowo.
Deportivo cel osiągnęło i awans stał się faktem, a Cezary Wilk miał okazję zagrać w jednej z najlepszych lig świata. Radość z tego faktu miała jednak szybko się skończyć, a zaczynała się prawdziwa gehenna jeśli chodzi o kontuzje. W marcu 2015 roku piłkarz złamał kość śródstopia. Na boisko wrócił w sierpniu tego roku, już w barwach nowego klubu, Realu Saragossa, ale z gry cieszył się raptem cztery miesiące, bo zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. A później toczył walkę o powrót na boisko, a gdy tylko wracał, uraz kolana się odnawiał. Dwukrotnie, co ostatecznie przesądziło o zakończeniu kariery w marcu 2018 roku. Rozwiązując kontrakt, ujął wtedy swoim zachowaniem kibiców i ludzi związanych z Realem Saragossa, gdy nie chciał na siłę przedłużać swojej kariery, by wypełnić umowę i zarobić jeszcze dobre pieniądze. Dzisiaj on sam pomniejsza swoje w tym zasługi, a wskazuje na zachowanie klubu.
- Nie gloryfikowałbym mojego postępowania - podkreśla Wilk. - To bardziej Real Saragossa jako klub zachował się wobec mnie fantastycznie. Kończył mi się wcześniejszy kontrakt, gdy trzeci raz zerwałem więzadła w kolanie. I zaraz następnego dnia zaprosił mnie do siebie dyrektor sportowy i przekazał mi, że umowa zostaje przedłużony o kolejny rok. Fakt wyciągnięcia ręki do mnie przez klub i to, że dali mi szansę kolejny raz dojść do pełnej sprawności i samemu zadecydowania o swoich dalszych losach, był dla mnie bardzo ważny. To było coś wspaniałego. Decyzja o zakończeniu kariery w wieku 32 lat nie była łatwa, ale życzę każdemu piłkarzowi, że jeśli musiałby już ją podejmować, to w takim klubie, w którym są ludzie tak rozumiejący futbol i życie piłkarza, jak w Realu Saragossa.
Triathlon najlepszą terapią
Już gdy Cezary Wilk przechodził żmudną rehabilitację po ciężkich kontuzjach, jedną z form dochodzenia do pełnej sprawności była jazda na rowerze. Piłkarz mógł w ten sposób przypomnieć sobie chłopięce lata, gdy właśnie na rowerze pokonywał razem z tatą setki kilometrów. A rola ojca jest w tym wszystkim niebagatelna. Sławomir Wilk uprawiał bowiem amatorsko kolarstwo, a później już zawodowo jako dziennikarz opisywał tę dyscyplinę sportu. Był nawet w roli korespondenta na igrzyskach olimpijskich w Sydney w 2000 roku.
- To, że w dzieciństwie dużo jeździłem z tatą na rowerach na pewno pomogło. Rower był mocno zakorzeniony w mojej głowie właśnie dzięki zainteresowaniom taty i to się po latach odezwało - tłumaczy Cezary Wilk.
Ale piłkarzowi było mało, dołożył do tego pływanie, bieganie i tak coraz mocniej rodziła się w nim nowa pasja - triathlon. - Jazda na rowerze w czasie rehabilitacji pozwalała mi na duży wysiłek, a jednocześnie taki, który nie nadwyrężał w nieodpowiedni sposób stawu kolanowego - mówi były piłkarz. - Później z przyjaciółmi wpadliśmy na pomysł, żeby wziąć się za triathlon. Wystartowaliśmy w zawodach i krok po kroku stawało się to moją coraz większą pasją. Tym bardziej w momencie, gdy ostatecznie skończyłem grać w piłkę. Trening triathlonowy bardzo mi pomógł rozpocząć nowe życie. Sportowiec przyzwyczajony do dużego wysiłku, jest od tego uzależniony i nie da się od tego całkowicie uciec. Wciąż uczę się tej dyscypliny, bo to jest cały czas nauka swojego ciała.
Ta nauka dobrze Cezaremu Wilkowi wychodzi, skoro realizuje się już nie tyle w klasycznej formie triathlonu, co w jej najcięższym wydaniu - Ironmanie. A to naprawdę wyższa szkoła jazdy, jeśli popatrzeć na to, jaki dystans trzeba pokonać - 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42 km biegu, czyli maraton. Wilkowi ten dystans udało się pierwszy raz pokonać na zawodach w szwedzkim Kalmar, a słuchając z jaką pasją o tym opowiada, widać wyraźnie, jak wiele to dla niego znaczy.
- Jest coś wyjątkowego już na samym starcie Ironmana - wyjaśnia zawodnik. - Staje dwa tysiące ludzi, zwariowanych na tym samym punkcie, z tą samą pasją. Zarażasz się tym wszystkim patrząc komuś w oczy. Komuś, kogo nie znasz, ale wiesz, że on kilka godzin dziennie poświęca dokładnie na to samo, co ty. To jest zupełnie inne uczucie od tego, czego doświadczałem na boisku jako piłkarz, choć emocje są również bardzo duże. Pamiętam moment, gdy udało mi się pierwszy raz ukończyć Ironmana. Niesamowite uczucie! W sporcie bywają naprawdę wielkie emocje. Grałem wiele razy na stadionie Wisły, gdzie kibice potrafili zrobić tak nieprawdopodobną atmosferę, jakiej już nigdy później nie zaznałem. To były ogromne emocje, gdy strzelałem bramkę, a oni skandowali moje nazwisko. Gdy po latach w Kalmar wbiegłem na metę po 10 i pół godzinie wysiłku znów poczułem tak ogromne emocje, że po prostu rozpłakałem się. Trudno to nawet opisać słowami. Każdemu, komu uda się choć raz w życiu zaliczyć Ironmana, należy się ogromny szacunek.
Pandemia nieco ogranicza możliwości startów w zawodach triathlonowych, choć Cezary Wilk nie kryje, że wciąż poświęca temu zajęciu mnóstwo czasu. - To zależy od pory roku, ale generalnie trenuję od trzech do sześciu godzin dziennie, sześć razy w tygodniu - mówi. Wilk dodaje również, że triathlon był dla niego czymś, co bardzo pomogło mu odnaleźć się w życiu po zakończeniu kariery piłkarskiej: - Kiedy wieszasz buty na kołku, człowiek musi zmierzyć się z powrotem do zupełnie innej rzeczywistości, bo piłkarz w czasie kariery żyje w bańce. Ma bardzo ułatwione życie, wszystko podane na tacy. Jeśli ktoś nie przygotuje się na zakończenie kariery, może mieć bardzo ciężko. Trzeba znaleźć zajęcie, które może sprawić prawdziwą radość. Dla mnie czymś takim stał się triathlon, który bardzo mi pomógł przejść na drugą stronę.
Cezary Wilk nie kryje, że w triathlonie ma jeszcze jedno, wielkie marzenie. Start w zawodach w Konie na Hawajach. To miejsce wręcz święte dla każdego triathlonisty. - Zjeżdżają się tak wszyscy najlepsi, a cała zabawa polega na tym, że tam trzeba się zakwalifikować - wyjaśnia. - Przez cały rok trzeba startować w różnych innych zawodach Ironmana, robić dobre wyniki. Zapracować sobie wynikami na taki start, to musi być ogromna satysfakcja. Start na Hawajach to wielkie marzenie i wciąż aktualne, choć będę potrzebował na to pewnie jeszcze paru lat.
Youtuber czyli Wilka Piłka…
Jest jeszcze jedna pasja, w której realizuje się były piłkarz Wisły Kraków. Cezary Wilk prowadzi bowiem swój kanał w serwie YouTube. Oczywiście dotyczy on piłki nożnej, a nosi przewrotną nazwę Wilka Piłka. Jak sam jednak podkreśla, fakt, że prowadzi ten kanał nie oznacza, że chce iść w ślady wspomnianego już tutaj taty dziennikarza.
- To, że tata był dziennikarzem sportowym, nie oznacza absolutnie, że mam zamiar porównywać się do zawodowych dziennikarzy - uśmiecha się Czarek. - Przyszedł jednak taki moment, gdy mówienie, rozmowa o piłce zaczęły mi sprawiać frajdę. Dlatego właśnie postanowiłem założyć kanał na YouTube.
Tematyka, jaką porusza Wilk, to głównie futbol hiszpański. - Oglądam wszystkie mecze w każdej kolejce. Lubię robić tzw. live po ciekawszych meczach, gdy jest możliwość wymiany opinii z odbiorcami - tłumaczy. Od polskiej piłki też jednak nie stroni. Śledzi to, co dzieje się w Wiśle i z wielkim uznaniem mówi o zaangażowaniu Jakuba Błaszczykowskiego w klub z ul. Reymonta.
- To fantastyczna sprawa, że Kuba, czyli osoba z takim doświadczeniem, taką wiedzą o futbolu wrócił do klubu i potrafił się poświęcić, zainwestować w niego swoje pieniądze, czas, emocje. To jest ogromny kapitał, który będzie tylko procentować - podkreśla.
Co ciekawe, o Wilku głośno zrobiło się w polskich mediach kilka tygodni temu, gdy na Twitterze zamieścił wpis po meczu Stal Mielec - Cracovia. Napisał wtedy: „Obejrzałem dziś mecz Ekstraklasy Stal Mielec vs. Cracovia Kraków. Jeśli kiedykolwiek byłem współtwórcą podobnego "widowiska" to przepraszam.”
Nawet teraz dziwi się, że ten jego wpis wywołał taką burzę. Mówi na ten temat: - Nie wiem dlaczego akurat tak się to rozniosło. Jestem totalnym laikiem jeśli chodzi o media społecznościowe. Nie rozumiem tego świata i chyba nawet nie do końca go lubię. Twitter dla mnie to ma być jedynie miejsce, gdzie można coś żartobliwie skomentować, z dystansem, ironią. Tylko tyle…
Te słowa obrazują, jak generalnie Cezary Wilk podchodzi do swojego życia. Na koniec naszej rozmowy mówi bowiem: - Zawsze byłem szczęśliwym człowiekiem. Nawet, jeśli przytrafiały się trudne sytuacje, coś toczyło się nie po mojej myśli, to starałem się mimo wszystko być szczęśliwy. To jest chyba kwestia podejścia do tego, co nas otacza. Takie mam spojrzenie na świat, który staram się postrzegać zawsze w kolorowych barwach, a nie czarno-białych.