We wstępie do wydanego w Szkocji w 1940 roku zbioru kolęd czytamy: „Polski Jezus drugiego roku wojny, drugiego roku wygnania, płacze płaczem nieutulonym. On jest nagi. Głodny jest »Jezus malusieńki« i nie ma Go czym nakarmić »Prześliczna Panienka«. Nawet słomę ze żłóbka ukradli Niemcy pospołu z Bolszewikami. Dach nad stajenką przecieka i na żłóbek sypie się śnieg. Polski Jezus Malusieńki drugiego roku wojny, drugiego roku wygnania jest smutny”.
Nie wiemy dokładnie, kiedy autor skomponował przygnębiające przedsłowie. Być może, gdyby czynił to niedługo później, już po drugiej emigracyjnej Wigilii - zagajenie brzmiałoby mniej mrocznie? Polsko-angielska kolekcja najcudowniejszych naszych pieśni publikację zawdzięczała przede wszystkim małżeństwu entuzjastów - dziennikarki i inżyniera, połączonych muzyczną pasją i tym samym - kolejną profesją. Koncertowa para - dyrygenci chóru i redakcji.
„Polish Christmas Carols - Najpiękniejsze Polskie Kolendy” (tak brzmiał bowiem oryginalny tytuł śpiewnika) miały w układzie Adama Harasowskiego jeszcze nowe edycje w „Książnicy Polskiej” w Glasgow. W tym samym mieście, w tej samej oficynie ukazały się w 1945 roku - również z myślą o budowaniu mostów pomiędzy narodami - opracowane przez F.C. Anstruthera „Old Polish Legends”, ale tylko w języku tubylców. Trafiliśmy na obie pozycje, idąc tropem serii nieznanych przedmów do dzieł cudzych, gdyż i okładkę drugiej pozycji zdobi napis „Forewords by Z. Nowakowski”.
Jadwiga z Glasgowa
Wspominał w 1957 roku piękne czasy „Ikaca”: „Redakcją trzęsła sekretarka, p. Jadwiga Zbrożkówna, dzisiejsza p. Harasowska, której przy okazji pięknie się kłaniam. Poza tym było mnóstwo redaktorów, którzy robili, co się im chciało robić, albo w ogóle nic nie robili. […] Nieraz wydawało mi się, że to wszystko nic a nic nie obchodzi [Mariana] Dąbrowskiego, że o niczym nie wie, że do niczego i do nikogo się nie wtrąca. Byłem w błędzie”. Właściciel pierwszej w Polsce grupy medialnej trzymał rękę na jej pulsie dzięki energii i kompetencji osobistej sekretarki (od 1927 roku), której rolę właściwiej jest po kilku latach określić jako - sekretarza redakcji wielkiego koncernu. Z takim zapleczem przystąpiła Jadwiga Harasowska - z marszu, zaraz po wyrzuceniu przez fale historii na szkocki brzeg - do organizacji wydawnictwa książek i gazet, w tym „Dziennika Żołnierza”.
Donosił Zygmunt Nowakowski z North Muskam, Nottinghamshire, Mieczysławowi Grydzewskiemu w lipcu 1941 o ogłoszeniu „artykuliku o starym Krakowie w wydaniu glasgowskiem”, a później tłumaczył się współredaktorowi „Wiadomości Polskich”: „W tym tygodniu chciałbym napisać tylko malutką wzmiankę o »Starym Krakowie« Dobrzyckiego, wydanym pięknie przez p. Harasowską”. Dodajmy, że praca Jerzego Dobrzyckiego ukazała się wtedy i w trzecim języku - francuskim. Jednym tchem kończy list: „Może na przyszły tydzień przyślę coś o pogrzebie tego lotnika, nad którego grobem musiałem mówić”. Rzuci także: „Znowu robimy Somosierrę, tym razem w powietrzu”.
Wzmiankę o pani Jadwidze znajdziemy w innej poczcie, 26 kwietnia 1946 roku: „Wczoraj telegrafowała do mnie p. Harasowska, prosząc artykuł w sprawie konfiskaty dzieł dziesięciu największych polskich pisarzy przez »rząd« warszawski”. Chodzi tu prawdopodobnie o druk w nowocześnie ilustrowanym dwutygodniku „Voice of Poland”, który wydawała do 1947 roku.
Mieliśmy jednak o Bożym Narodzeniu…
„Wilia nr. 1 była nijaka ale trochę śmieszna, wilia nr. 2 była piękna, następnych nie liczę, bo ich właściwie nie było i może nie będzie” - podsumowywał tułaczkę w 1960 roku. Tak właśnie zwykł pisać, „wilia”. Wyjaśniał pięć lat wcześniej w „odcinku” pt. „Zapraszam mgłę”, w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” (felieton świąteczny to… opłatek powszedni każdego felietonisty - w 1947 na łamach tygodnika „Lwów i Wilno” głosił: „Zapraszam wilka”):
„Właściwie nie »wilia«, tylko »wilija« albo »wigilija«. Wymawiam zawsze to słowo trochę po chłopsku, trochę po krakowsku. Dzień 23 grudnia określano stale za pomocą wiersza: »Wilija wiliji świętej Wiktoryji«. Kraków... Polska... Jak inny wielki krakowiak, mianowicie jak Wyspiański, jestem zdania, że Polska niejako skrapla się w Krakowie. Nie idę co prawda tak daleko, jak Wyspiański, który pewnie wyobrażał sobie, że Pan Bóg zawsze w sukmanie chodzi, że na głowie ma krakuskę z pawimi piórami i że mówi z krakowska. Nie! Wyspiański przesadzał w swym szowinizmie krakowskim, ja zaś...
Ja zaś zapraszam na wilię mgłę londyńską”. Ale mieliśmy o wilii! „Pierwsza to rok 1939, to Paryż, to koszary im. marszałka Bessières, to rosół o którym do dziś dnia zachowałem jak najgorsze wspomnienie. Rosół na wilię! Także koncept! Do tego zimny jak lód, jak przyjęcie, którego doznaliśmy, przekroczywszy granice Francji. Nastąpiła po nim jakaś nieokreślona bliżej potrawa mięsna, która stanowić miała »piece de resistance« [najcenniejszy okaz - P.Ch.] tej wilii ni w pięć ni w dziewięć. Nie tknąłem nawet, zachowując wobec tego dania bierny opór, zupełnie taki jaki Francja zastosowała wobec wojny, ogłosiwszy od razu zasadę »resistance passive«”. Afisze z tym złowrogim hasłem przywitały nas […] na samym progu, a były drukowane drukiem tak tłustym, że mi się do dziś dnia odbija”. A „wilija”? „Ścisk okropny, masa grubych ryb ale tylko wśród gości, nie na półmisku. Same wyższe szarże, generał w generała. I smutno! Ach, jak smutno!”.
Wieczerza na niszczycielu
W 1955 roku wyliczy, że „z tych szesnastu wilii wygnańczych, które mam za sobą, tylko jedna była naprawdę dobra, bo […] spędziłem ją w autentycznej, najprawdziwszej pod słońcem Polsce. 1940 rok. Szkocja, Glasgow, a przecie byłem w Polsce. Jak Boga kocham!”. I tak właśnie zatytułuje tekst na pierwszej kolumnie „Wiadomości Polskich”: „Miałem święta wspaniałe, piękne tak, że piękniejszych wyobrazić sobie nie można. Nie wstydzę się wyznać publicznie, że po raz pierwszy od wielu długich, przeklętych, czarnych jak noc miesięcy, byłem wesoły, byłem nawet szczęśliwy. Ach i ta wigilija na okręcie, który sam w sobie jest wigiliją nieustanną, żywą, który jest czuwaniem w dzień i w noc. Przecież, ci marynarze nasi, nie przestali walczyć ani na chwilę najkrótszą […]”.
Wyjaśnia: „Dziwna, przedziwna wigilia: na »Burzy«! Równocześnie święcono ją na »Piorunie«, na »Błyskawicy«, na »Garlandzie« […]. Zatem i Chrystus, który się zrodził, będzie Chrystusem burz, Chrystusem błyskawic, Chrystusem piorunów. Urodził się pośród marynarzy polskich, i o tym właśnie fakcie miałem zaszczyt prawić w wigilijnej oracji […] o tym, że mały On jeszcze, dziecię zaledwie, a przecież kto ma uszy do słyszenia ten słyszy głos Jego kroków. […] To Chrystus wojny, Chrystus zwycięski. Z Nim razem rodzi się miłość, dobro, prawda. Z nim razem idzie na świat sprawiedliwość, idzie kara!”.
Zaprosiła go polska marynarka wojenna i „tu, naraz, w dzień wilii, znalazłem dom. Mało tego, bo od razu trzy domy. Tak, trzy, ponieważ z pokładu »Burzy« przeszedłem, a właściwie zostałem ręcznie przeniesiony najpierw na pokład »Błyskawicy«, następnie na pokład »Garlanda«, gdyż wszystkie trzy stały obok siebie zakotwiczone w Greenock”. Westchnie: „Ile się tam wypiło! I jacy przyjemni byli ci panowie marynarze! Jak grzeczni, jak uważający na to, by nigdy nie stał przy mnie pusty kieliszek. Napełniali go w lot”.
Grudzień 1940 i kwiecień 1946
Wiedział o okupancie Krążownika Wielopole - o „Gońcu Krakowskim”, „prasie na wskroś gadzinowej”, której „polszczyzna i poziom - milimetr ponad poziom błota”. Ale, choć „czcionki te same co dawniej, i format dawnego »IKC« i ulice w mieście te same, nazwane po polsku, z wyjątkiem »Adolf Hitler Platz«, i czytając »Gońca«, na krótką chwilę mamy wrażenie, że jesteśmy w Krakowie. Te same firmy, sklepy, reklamy, tylko… tylko że to wszystko jest inne, zupełnie inne”. I obce już długo zostanie.
Posępnemu wprowadzeniu do kolęd nada dla równowagi nagłówek „Moc truchleje”: „W Polsce panuje teraz Herod. Wymordować kazał nie czterdziestu, ale tysiące, tysiące młodzianków. Nad Polską nie świeci ani jedna gwiazda, dlatego trzej królowie nie znajdą drogi do stajenki betlejemskiej i nie przyjdą przywitać Pana. Nie wiadomo nawet, czy Jezus narodzi się w Polsce tego roku, jeśli zaś mimo wszystko przyjdzie tam na świat, nie przybiegną doń pasterze i nie przyniosą darów ubogich, bo z tych pasterzy Niemcy zrobili niewolników a Rosjanie pognali ich na Sybir daleki”.
Na Wielkanoc 1946 posłuży się bliźniaczą analogią: „Rozwój wypadków budzi w naszych duszach myśli czarne i bezbożne. Jesteśmy skłonni do bluźnierstwa. Zawód i zwątpienie wywołują w nas obawę, że na przekór naszej tęsknocie i wierze, tego roku nie Chrystus zmartwychwstanie, ale kto inny. Że zmartwychwstaną dwaj łotrzy”.
Korzystałem z prac Z. Nowakowskiego: „Ikac”, „Zapraszam mgłę”, „Kluski z makiem”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” z 11 lipca 1957, 24 grudnia 1955 i 22 grudnia 1960; „Byłem w Polsce”, „Święte imię Polski”, „Wiadomości Polskie” nr 2 (44), 12 stycznia 1941 i nr 8 (50), 23 lutego 1941; „Noc wielka”, „Wiadomości” nr 3, 21 kwietnia 1946; listy do M. Grydzewskiego z 5, 6 i 8 lipca 1941 oraz 26 kwietnia 1946 w Archiwum „Wiadomości”/Archiwum Emigracji w Toruniu.