Wierni oczekują, że będą mówić "językiem aniołów"
U Bashobory nie ma miejsca na hurtowe uzdrowienia - mówi Marek Kęskrawiec, autor książki „Bashobora. Człowiek, który wskrzesza zmarlych.”
Czego ludziom brakuje w Kościele tradycyjnym?
Część katolików jest znudzona parafialną formą wyznawania wiary, która jest bardziej z umysłu niż z serca. To od lat dość zimny obrządek, sprowadzający się do jednej mszy w tygodniu, z obcymi sobie ludźmi, siedzącymi w ławkach. Na dodatek odprawianej przez księdza, prawiącego niezbyt lotne. To za mało. Wielu katolików chce dziś więcej, pragną wiary przeżywanej osobiście, chcą doświadczyć emocji, prawdziwej wspólnoty bliskich sobie ludzi, uwolnić swoje uczucia. Na spotkaniach charyzmatycznych ludzie trzymają się za ręce, głośno śpiewają, płaczą, śmieją się - nie boją się pokazywać tego, co w normalnej parafii uznane byłoby za dziwactwo.
Nie widzisz w tym żadnych niebezpieczeństw?
Widzę. Z jednej strony ten ruch ożywia Kościół katolicki, wytrąca go z rutyny, ale też powoduje, że te emocje uzależniają. Ludzie chcą przeżywać różne nadnaturalne zjawiska, które mają być dowodem, że Bóg istnieje i jest im bliski. Wierni oczekują, że będą mówić „językiem aniołów”, usłyszą głos Stwórcy, będą uzdrawiani albo sami będą uzdrawiać. Kiedy to się nie dzieje albo nie rozwiązuje naszych życiowych problemów, czują rozczarowanie. Często też w środowisku charyzmatycznym dominuje przeświadczenie, że nic nie dzieje się przypadkiem. Jeśli zachorujesz, to na skutek twojego grzechu. Albo grzechu twoich przodków, swoistej klątwy. Bywa więc, że liderzy, wśród których jest sporo estradowych showmanów, najpierw traumatyzują wiernych, by potem ich z tego uwalniać, a to już zahacza o psychomanipulację.
Ks. Bashobora, którego poznałeś, nie jest chyba jednak takim showmanem.
To dobry, skromnie ubrany człowiek, który nie stosuje przesadnych fajerwerków, a do ludzi mówi prostym językiem ważne rzeczy. Ma łatwość nawiązywania kontaktów i chyba dla wielu osób, które do niego przyjeżdżają, staje się cichym terapeutą.
Ludzie wierzą w jego moc uzdrawiania?
U Bashobory nie ma miejsca na hurtowe uzdrowienia, którymi by się przechwalał, choć wiem, że ludzie pod wpływem jego dotyku mieli nawet wstawać z wózków inwalidzkich. Problemem jest dla mnie to, że ma opinię człowieka, który rzekomo wskrzesił 27 osób i sam temu nie zaprzecza. Podczas rekolekcji w Pabianicach, w których brałem udział, opowiadał historię o dziecku, które mu przyniesiono martwe, a on objął je, powtórzył kilka razu „I love you” i ożyło. Nam, ludziom o racjonalnym, europejskim umyśle, nie mieści się to w głowie. Zwłaszcza że żaden z tych przypadków nie był badany. Jednak dla ruchu charyzmatycznego to nie są rzeczy niemożliwe. Jeśli zdarzały się za czasów Chrystusa, to nie ma powodu, by traktować je jak zamkniętą przeszłość.
Według ciebie współczesne wskrzeszania są możliwe?
Nie sądzę. Pamiętajmy, że Bashobora pochodzi z centralnej Afryki, gdzie powszechna jest wiara w nadnaturalne zjawiska, zaś nasz racjonalizm wydaje się wręcz dziwaczny. Myślę, że na poziomie mentalnym jest on osobą bliską wielu Polakom. Nie przeszkadza im w ogóle, że jest czarnoskóry, co czasem wręcz dziwi media liberalne, uważające Polaków za ksenofobów. Od śmierci Jana Pawła II żaden kapłan nie zgromadził takich tłumów jak on, z wyjątkiem Franciszka podczas ŚDM.
Czy Bashobora jest zagrożeniem dla Kościoła?
Jeśli chodzi o jego nauki, to nie - bo to nadal dość konserwatywna wizja chrześcijaństwa. Może być o tyle niebezpieczny, że funkcjonuje w rzeczywistości poziomej, nie pionowej. To nie jest katolicyzm zbudowany na zasadzie: papież, biskup, parafia. Ci wszyscy ludzie idą za nim niejako w poprzek, poszukują podobnie myślących; dla nich ksiądz, który raz w roku idzie po kolędzie, nie jest pasterzem wspólnoty, której wypatrują. Ich droga jest inna, i taki Bashobora jest dla nich ważniejszy niż biskup diecezjalny.
Rozmawiała Katarzyna Kachel