Wielka siła skromnych kobiet
Nie znają słów „tego się nie da”. Potrafią przenosić góry i zarażać innych optymizmem. Kobiety, mamy, wyjątkowe osoby, dzięki którym chce się chcieć
Adriana Szklarz z Gorzowa jest - jak sama mówi o sobie - kobietą z męskim sercem.
Pół roku po urodzeniu syna usłyszała, że musi mieć przeszczep serca. Czekała siedem lat, Pobiła rekord czekania.
Cztery razy wzywano ją do przeszczepu. Za każdym razem były pożegnania z rodziną. Ogromne emocje, których nie oddadzą żadne słowa. I nagle okazywało się, że musi wracać. Że jeszcze nie tym razem.
- W ostatniej chwili zostałam przetransportowana do Zabrza. Tylko tydzień przetrwałam tam na samodzielnej pracy swojego serca - opowiada A. Szklarz. - Później musiano mi wszczepić specjalny balon, który pomagał sercu skurczać się i rozkurczać, żeby mogło pracować. Wreszcie usłyszała: - Jest dla pani serce! Do domu wróciła dopiero po trzech miesiącach.Nie chciała jechać do sanatorium, by się rehabilitować. Sama dojdzie do siebie - postanowiła. Będzie ćwiczyć w domu. Potrafi.
Później bez wiedzy lekarzy, bo pewnie by się nie zgodzili, poszła na kurs instruktora nordic walking. Ba, był kolejny - zrobiła uprawnienia sędziego nordic walking.
W podejmowaniu decyzji pomagał cytat: „Są dwa sposoby, by znaleźć się na czubku dębu. Pierwszy - można usiąść na żołędziu i czekać aż urośnie. Drugi - wspiąć się na to drzewo”. Ona woli się wspinać.
Pieszo okrążyła z koleżanką Bornholm i w ten sposób propagowała transplantologię i życie po przeszczepie. Pokonały z kijkami 120 kilometrów.
Wydała książkę „Kobieta z męskim sercem”, bierze udział w licznych akacjach, organizuje zawody z kijkami, została Twarzą Lubuskiej Niepełnosprawności...
Diana Duńska z Zielonej Góry pracowała w szpitalu. Wiedziała, że niektóre mamy porzucają swoje dzieci. Stwierdziła więc krótko: - Przechodzę na emeryturę. Chcę pomóc. Nie chcę żadnych pieniędzy!
No i została mamą. Maluszków, których nikt nie chciał. Mieszkały z nią do czasu, aż znalazł się ktoś, kto tak jak ona - zechciał je pokochać.
Sama nie chciała zostać rodziną zastępczą. Bo jak podkreśla, ma każdy dzień darowany. Gdyby się pożegnała ze światem, dzieci ponownie musiałyby przeżyć traumę.
Opiekowała się 56 dziećmi. Średnio w roku wychowywała troje. Praktycznie przerw nie miała. Najdłuższa trwała miesiąc. Przez pierwsze trzy miesiące spała na pół leżąco. Trzymała maluszki na piersiach. Czuły ciepło. Bicie serca. Były spokojne.
Nie tak od razu oddawała dziecko adopcyjnym rodzicom. Maluch musiał być przede wszystkim zdrowy. Znają ją więc pediatrzy, neurolodzy, chirurdzy... Dzieci musiały się stopniowo przyzwyczajać do nowej sytuacji. Dlatego nowi rodzice przychodzili do Diany Duńskiejj. Przez dwa tygodnie, czasem miesiąc. A jak z daleka byli, to spali u niej. Potem ona jechała do nich.
Rozstania były dla niej trudną sytuacją. Pani Diana wsiadała wtedy do miejskiego autobusu. I jeździła. Tam i z powrotem. By stłamsić w sobie ból. Pustkę wypełniał zaraz kolejny porzucony maluch. Znów śmiech, radość. I bieganie na rehabilitację. Wizyty u lekarzy. Spacery...
Dla tych maluchów to ona była mamą, choć kazała siebie nazywać Babcią. I tak już zostało. Adopcyjni rodzice pamiętają o niej. Wysyłają kartki na święta, z wakacji... I dziękują za e serce.
- Młodość przychodzi z wiekiem - mawia Mirosława Gałązka, poetka, emerytowana polonistka, twórczyni żarskiego kabaretu Oj tam, oj tam!
Wciąż powtarza, że odkąd odeszła na emeryturę, wychowała i wykształciła trójkę dzieci, każdy dzień ma co do minuty wypełniony zajęciami. Zimą ćwiczy na siłowni i jak mówi,jest tam „ maskotką” z racji wieku. Kocha tańczyć. Raz w miesiącu idzie na „ostre balety” i przez 6 godzin nie schodzi z parkietu.- U nas to są jedynie imprezy, gdzie po kilku pierwszych taktach wszyscy na nim są- dodaje.
Choć skończyła już 70 wiosen, kondycji fizycznej pozazdrościłaby jej niejedna 30-latka. Można się grubo pomylić widząc jej filigranową sylwetkę. To za sprawą codziennych wypraw do lasu z kijkami.
- Lekarz zalecił mi, bym nie przekraczała dziennie 20 km - wylicza M. Gałązka - więc stosuję się i robię 18 km dziennie. Wiem, że jeśli chcę być długo sprawna umysłowo, muszę podbudować to formą fizyczną. Wtedy przychodzę pełna energii i mogę wziąć się za robotę.
Teatr to jej drugie życie, już podczas pracy w szkole, prowadziła teatrzyk, to potem przekładało się na pracę na lekcji. Zauważyła, że ci uczniowie byli bardziej otwarci, aktywni, uczyły się śmiałości, pozwalało im to pozbyć się tremy i nigdy nie mieli problemów z egzaminami.
Gdy skończyła przygodę ze szkołą, by pomóc studiującym dzieciom wyjechała za granicę. 15 lat pracowała fizycznie.
- Kilka lat temu, doszłam do wniosku, że teraz zaczął się mój czas, uczestniczyłam w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ale mnie ciągnęło do teatru. Tak powstał pomysł na kabaret- mówi. - Na naszych sztukach zawsze mamy pełną widownię. Wśród niej na sali są 20 i 30 -latki. Kibicują swoim rodzicom, babciom, poznają je od zupełnie innej strony.
- Dramatów mamy dość - mówi. - Czas na radość i zabawę. Rozwijanie pasji. Premiera była rok temu, tydzień temu kabaret przedstawił nowy repertuar.