Widzę Łódź: Czas wspomnień, czas zatrzymań FELIETON
Święto zmarłych. Czyli płacz żywych. Z początkiem listopada wspominamy tych, którzy odchodzili przez wszystkie lata naszego życia, tulimy serca wciąż rozpaczliwie krwawiące po tych, którzy jeszcze przed chwilą z nami byli, przynosimy na groby symbole pamięci, bo przecież prawdziwa miłość nie zapomina i pozostajemy z nią boleśnie bezradni wobec tego, co nieuniknione.
W weekend (jak wielkimi literami owo „END” wybrzmiewa) cmentarze rozświetlą się płonącymi zniczami, rozpachną kwiatami, których nie braknie, mimo mody na „roślinne” wyroby z tworzyw sztucznych. Będą bezgłośną przeciwwagą dla plastiku wygłaszania, iż liczy się tylko namacalna rozkosz „Ja”, tu i teraz. Czasem się uśmiechniemy przywołując dobrą twarz kogoś, kogo tak bardzo brakuje przy domowym stole, za moment posmutniejemy wsłuchując się w ciszę, która jest odpowiedzią na nasze wezwania.
Wartość tego czasu polega i nam tym, że nie trzeba powstrzymywać emocji - bo to nie jest tak, iż wystarczy uznać oczywistość umierania i po prostu pójść dalej. Każde pożegnanie powoduje, że nic już nie będzie takie, jakie było, a wędrówka staje się mniej lekkomyślna. Prawdą jest natomiast to, że wędrówki przerywać nie wolno, bo nic innego poza nią i tymi, którzy z nami na szlaku nie mamy. Specjaliści od naszego psychicznego zdrowia (ciekawe, czy to naprawdę możliwy stan) mówią, by nie „walczyć” z żałobą, poradzić sobie z nią we własny sposób, nie sugerować się jakimś jedynym słusznym jej przebiegiem, w razie czego poszukać pomocy fachowca. To chwile na bezwstyd lamentu, ożywczy - paradoksalnie - wpływ melancholii. I właśnie po to, między innymi, jest listopadowe święto, nawet, gdy jako święta go nie uznajemy. Popłaczmy sobie w te dni spokojnie - sam, jak i moi najbliżsi, pewnie tego doznamy w tym roku szczególnie.
To być może jedyny czas w roku, kiedy tak głęboko i szczerze, bez oglądania się na kogokolwiek, możemy otworzyć się sami przed sobą. By podjąć siłę na resztę miesięcy. I choć przez jeden weekend odłączyć się od tych, którzy z ekranów nieustannie nam sączą, jak być powinno.