Wicelider był zbyt silny
W hali Uniwersytetu Zielonogórskiego spotkały się dwie czołowe ekipy dolnośląskiej grupy drugiej ligi piłki ręcznej. Ten pojedynek śmiało można było określić mianem hitu kolejki.
AZS UZ Zielona Góra- Żagiew Dzierżoniów 23:29 (14: 11)
AZS UZ: Kwiatkowski, Mielczarek - Zieniewicz 7, Kociszewski 5, Orliński 4, Łuka 3, Urbańczak 2, Gintowt i Jarowicz po 1, Łuczak, Dymkowski, Polito, Jaśkowski, Szarłowicz, Nowicki, Pawlicki.
Emocji, jak to zwykle bywa w takim przypadku nie brakowało. Jednak akademicy nie sprawili swoim kibicom prezentu na Mikołajki, chociaż trzeba przyznać, że byli na dobrej drodze. Mecz miał specjalną oprawę. Była zbiórka żywności, ponadto przeprowadzono loterię fantową. Po pierwszej połowie ekipa trenera Bronisława Malego prowadziła różnicą trzech trafień. - Ta część była dość wyrównana. Nasz rywal jest na drugim miejscu w tabeli i przejawia aspiracje do awansu. Walczyliśmy praktycznie bramka za bramkę - relacjonował kierownik zespołu AZS-u UZ, Józef Grzegorczyn.
Spotkanie było bardzo zacięte i mogło się podobać publiczności. Jednak w drugiej części lepsi byli przyjezdni. Co zaważyło o triumfie przyjezdnych? - Jako zespół „padliśmy” właściwie dopiero w ostatnich pięciu minutach. Żagiew rzuciła nam aż pięć bramek pod rząd, a myśmy nie byli w stanie odpowiedzieć im żadnym trafieniem. No i skończyło się tak, jak się skończyło. Uważam, że w tej końcówce popełniliśmy zbyt wiele błędów - oceniał Grzegorczyn.
Kierownik zwrócił uwagę na jeszcze jedną kwestię. W pewnym momencie w ekipie AZS-u zabrakło doświadczonego gracza. - Ponadto wielką stratą było zejście z boiska Łukasza Jarowicza. Na początku drugiej połowy nasz podstawowy zawodnik musiał opuścić parkiet z powodu gradacji kar. W efekcie ujrzał czerwoną kartkę. Jego brak, szczególnie w obronie był widoczny w dalszej fazie tego pojedynku - przekonywał działacz.