Spędziłem jeden dzień w pracy z lekarzami weterynarii z Kliniki Weterynaryjnej w Katowicach-Brynowie. Były chwile wzruszające, ale i trudne, gdy zwierzęciu nie można pomóc. Trzymajcie kciuki za ciężko chorą Tinę i jej pana i za małego kotka, który wypadł z okna.
Jest piątek, godzina 11, gdy wchodzę do Kliniki Weterynaryjnej w Katowicach-Brynowie. W poczekalni czeka już młody buldożek francuski, Borys, i wita się ze mną. Niedaleko na ławeczce siedzi wystraszony shih tzu, a jeszcze dalej na swoją kolej czeka kundelek. Poczekalnia pęka w szwach.
- Może pan przejść do gabinetu - przemiła pani z recepcji kieruje mnie prosto do pomieszczenia, w którym małych pacjentów przyjmuje dr Aleksandra Paczkowska. Zaczęła się prawdziwa praca, choć mogłem jedynie pomagać, np. trzymać zwierzęta, wszelkie inne czynności wykonują lekarze.
Praca ze zwierzakami podobna do tej z małymi dziećmi
Dr Paczkowska to wybitna specjalistka. Od 16. roku życia, czyli od 23 lat, działa w katowickiej klinice - najpierw jako wolontariuszka pomagała lekarzom, a potem skończyła studia. Na stałe zatrudniona została 13 lat temu. Ale już w wieku 6 lat wyznała, że będzie w przyszłości lekarzem weterynarii. I swój cel osiągnęła.
- Nie mamy czasu do stracenia - rzuciła, gdy tylko pojawiłem się w sali, witając się ze mną i fotoreporterką DZ. Czas rzeczywiście jest w pracy weterynarzy niezwykle ważny, tym bardziej kiedy klientów danego dnia jest mnóstwo.
Jedną z pierwszych pacjentek jest 4-letnia suczka Luna, którą do lekarzy przyprowadziły właścicielki: Renata Wojtala i jej córka Kasia. Podejrzenie? Kleszcz. Nie pierwszy, który zaatakował Lunę. To poważny problem dla właścicieli czworonogów, zwłaszcza w wiosenno-letnim okresie. Dr Paczkowska najpierw wita się z psiakiem, później dokładnie wypytuje panie o objawy i sposób zachowania psa. W końcu zaczyna szukać niechcianego pasażera na ciele zwierzaka. - Mam! Na brzuchu, jeszcze żywy - mówi lekarka, wyciągając ruszającego się kleszcza z ciała Luny. Nie zdążył się jeszcze dokładnie zagnieździć, więc szybka reakcja właścicielek zapobiegła ewentualnym powikłaniom. Pierwszy sukces.
- Jeszcze w czasie studiów żartowałam z koleżankami studiującymi medycynę, że pracę w weterynarii można by porównać do oddziału pediatrycznego w szpitalu - mówi dr Anna Dziurdzia, przyjmująca w sali obok. - Tutaj też pacjent nie powie nam, co mu dolega, podobnie jak malutkie dziecko. Musimy bazować na relacji opiekunów i jego reakcjach na to, co robimy - dodaje.
Wtedy do sali dr Dziurdzi wchodzi 2-letni Ciastek, który widocznie kuleje na jedną łapę. To jack russell terrier, ogólnie - wyjątkowo grzeczny, ale gdy trafia na lekarski stół - nie pozwala się dotknąć. - Takie masz niewinne imię, a taki jesteś waleczny - śmieje się dr Dziurdzia, sprawdzając łapę Ciastka. Nie reaguje na ucisk, wydaje się, że wszystko jest w porządku. Ale będzie musiał mieć zrobione zdjęcie rentgenowskie podczas następnej wizyty. Dzisiaj nie był na czczo, więc to niemożliwe.
Poruszająca historia suczki Tiny i jej fatalna diagnoza
Właściwie nawet na moment nie ma chwili przerwy, by porozmawiać z lekarzami o ich pracy. Trzeba więc czekać, aż skończą zmianę. Wszystko odbywa się na pełnych obrotach, a klienci wchodzą jeden za drugim. Oprócz psów pojawiają się też koty - jeden z nich to Figa potrzebująca kroplówki, drugi to maluch ze złamaną szczęką, bowiem wypadł z okna i mocno się pokiereszował. Zjawiła się też kobieta z królikiem - przy pyszczku zwierzaka pojawiła się niepokojąca narośl, którą trzeba będzie zbadać. Większość pacjentów to jednak psy.
Jeden z nich, Czarek, to 7-miesięczny szczeniak, który został potrącony przez samochód. - Wystarczyła chwila nieuwagi, nie wiem, jak to się stało - mówi zatroskany właściciel. Szybkie zdjęcie rentgenowskie i jest diagnoza: nic poważnego się nie stało. Ulga.
W końcu wchodzi Kacper Bisanz. U jego boku drepcze 7-letnia Tina. Od razu przykuwa moją uwagę: bardzo przyjazna, domaga się głaskania. Ale nie ma jednego oka.
- Została odebrana kobiecie, która źle ją traktowała. Nie wiedziała nawet, ile jej pies ma lat. Gdy sukę uratowano, była bardzo zaniedbana. Brak oka, brudne dredy zamiast sierści, coś strasznego - opowiada nam Kacper. Dziś Tina wygląda zupełnie inaczej: lśniąca, puszysta sierść, piesek jest bardzo wesoły. Nie zraził się do człowieka, choć ten wyrządził mu wiele krzywdy. Kacper przyszedł z Tiną po wyniki badań, bowiem ostatnio#suczka zachowuje się nietypowo. Nie przeszkadza jej to jednak w szalonych zabawach z rocznym Monte, drugim psem, którego Kacper ma w domu.
- Nie mam dobrych wieści - mówi dr Paczkowska. Razem z Kacprem oglądamy zdjęcia rentgenowskie, a kolejne wyjaśnienia lekarki zwiastują najgorsze. Tina ma najpewniej raka z przerzutami, zostało jej kilka tygodni, może miesięcy życia. Dla Kacpra to fatalna diagnoza, nie może powstrzymać łez. Suczka była u niego zaledwie od trzech tygodni, uratował ją z rąk oprawcy, a teraz prawdopodobnie będzie musiał się z nią pożegnać.
- Chemioterapia mogłaby przedłużyć jej życie, ale jednocześnie wydłuży też cierpienie. Jest taki lek, który spowalnia rozwój guza u psów. To mogę zaproponować - mówi dr Paczkowska. Widać, że zna się z Kacprem, są na „ty”. Gdy chłopak wychodzi, w gabinecie jeszcze przez jakiś czas panuje grobowa cisza. A pracować trzeba...
Jaszczurki, ptaki, węże. I koza na tylnym siedzeniu seicento
- Mieliśmy w swojej klinice zwierzęta wszelkiej maści. Były jaszczurki, kameleony, węże, trafił nam się nawet kiedyś sokół i sowa - wyliczają dr Paczkowska i dr Dziurdzia. - Praca w tej klinice wymusza na nas, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ciągłe kształcenie się i poznawanie kolejnych zwierząt oraz gatunków, tak, by móc każdemu z nich jak najlepiej pomóc - podkreślają. To, zdaniem wielu, sprawia, że praca lekarzy weterynarii często jest trudniejsza niż praca lekarza w szpitalu dla ludzi. Organizm ludzki jest bowiem jeden, zwierzęcych - dziesiątki, setki odmian.
- Na studiach miałam często więcej materiału do przyswojenia od koleżanek z medycyny - przyznaje dr Anna Dziurdzia.
Klinika Weterynaryjna w Brynowie to jedyna klinika w Katowicach i jedna z nielicznych w regionie, która przyjmuje pacjentów siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. To sprawia, że pojawią się tu różni pacjenci o różnych porach. - Kiedyś zdarzyło mi się operować koło 3 w nocy, a innym razem na tylnym siedzeniu samochodu seicento badałem kozę Maszę, którą przywiozła właścicielka - opowiada dr Krzysztof Czogała, który w 1994 roku od podstaw stworzył klinikę w Brynowie. Uczestniczył we wszystkich etapach jej powstawania, a następnie rozbudowy - od fazy projektów architektonicznych i geodezyjnych, poprzez prace budowlane, na wykończeniu i wyposażeniu obiektu skończywszy. Akurat wyszedł z sali operacyjnej i znalazł chwilę, by ze mną porozmawiać.
- Mamy wykwalifikowany personel, świetnych lekarzy, trzy gabinety przyjęć, dwie sale operacyjne i dwie przedoperacyjne, stanowiska intensywnej terapii, aparaty do narkozy, ozonoterapii, laseroterapii, tlenoterapii... Mógłbym długo wymieniać - wylicza dr Czogała.
I dodaje: - Wszyscy mówią, że najważniejsze w tym zawodzie są zwierzęta i owszem, są. Ale dla mnie najpiękniejsze jest zadowolenie właścicieli. Uzurpuję sobie prawo do leczenia dwóch stron, ponieważ choroba czworonoga, który jest po prostu członkiem rodziny, jest takim samym przeżyciem dla właściciela jak choroba dziecka i tak też się ją u nas traktuje. Sam jestem właścicielem czworonogów i wiem, jak na nie patrzę. Staram się więc robić to samo, patrząc i lecząc moich pacjentów - mówi.
W klinice pracuje także jego żona. Pasję rodziców odziedziczyła też córka, która również pracuje jako lekarz weterynarii.
Koniec zmiany, można chwilę odpocząć. Czy na pewno?
Gdy kończy się zmiana dr Paczkowskiej, razem z nią i dr Dziurdzią przechodzimy do gabinetu na piętrze, by chwilę spokojnie porozmawiać. Panie zgodnie przyznają, że w tej pracy najważniejsza jest pasja i miłość do zwierząt. Bez tego nie ma sensu brać się do tego zawodu.
- Radość każdego klienta i zwierzaka jest w tym zawodzie najpiękniejsza. Uwielbiamy chwile, w których przyjmujemy porody zwierząt, a to też robimy w naszej klinice, i patrzymy, jak na świat przychodzą nowe maluchy. To niesamowite uczucie - mówią lekarki. - Pojawiają się oczywiście momenty trudne, kiedy na przykład musimy uśpić jakiegoś zwierzaka, pożegnać się z nim. Piękne jest jednak to, jakim zaufaniem darzą nas tutaj ludzie. Oddają w nasze ręce swoje zwierzaki i nawet gdy te w końcu odchodzą, przychodzą z kolejnymi. To jest poruszające - podkreślają.
Puk, puk. Kiedy kończymy rozmowę, do gabinetu wchodzi jedna z lekarek.
- Pani doktor, klientka pyta, czy porozmawia pani z nią jeszcze - zwraca się do dr Paczkowskiej. A ona, choć oficjalnie skończyła dziś pracę, bez wahania odpowiada: - Oczywiście, idę.
Bo w tej pracy ważna jest pasja i powołanie.