Weneryczne życie polityczne [Moje trzy po trzy z plusem]
Prócz Czytelników, którzy powiesili na mnie dorodne psy za ostatni felieton o marszałku Kuchcińskim, byli też i tacy, którzy namawiali mnie, abym wciąż podążał tropem drugiej osoby w państwie.
Nic z tego! Wszystkim zawiedzionym obiecuję powrót do marszałka w terminie późniejszym, bo wiem, iż bohater mojej ubiegłotygodniowej pisaniny nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a po pozbyciu się osób niepełnosprawnych z Sejmu jest wręcz skazany na całe pasmo sukcesów, porównywalnych choćby z tymi, jakie odnosiła seryjnie w Brukseli Beata Szydło.
Dziś pozwolę sobie na słów parę o partii Wolność, której szefem jest Janusz Korwin-Mikke. To on, po rozsławieniu imienia naszego kraju za granicą, wciąż stanowi wzór dla prawicowej młodzieży, której przedstawicielom chciałbym przypomnieć, iż bycie po tej stronie sceny politycznej za młodu jest gorsze niż wizyta z ministrem Ziobro o poranku u kolegi, nawet niezbyt lubianego.
Brak zahamowań, który towarzyszy mi do dziś, spowodował, iż stałem się największym w klasie specjalistą od chorób wenerycznych
Pozwólcie Państwo, iż na moment powrócę, przy okazji Dnia Dziecka, do czasów mojej wczesnej młodości. Pamiętam, że na lekcjach biologii, aby uniknąć kłopotliwego odpytywania z mchów, grzybów oraz porostów, postanowiłem wyspecjalizować się w tematach wstydliwych, które niechętnie były omawiane nawet przez nauczycielki, a wśród moich koleżanek i kolegów budziły zrozumiałe obrzydzenie.
Brak zahamowań, który towarzyszy mi do dziś, spowodował, iż stałem się największym w klasie specjalistą od chorób wenerycznych i ich meandrów, które, w przeciwieństwie do rówieśników, chętnie omawiałem, zapewniając sobie przez cały rok spokój na lekcjach biologii.
Politykę dość rzadko kojarzymy z chorobami wenerycznymi, a szkoda, bo oto „Fakt” doniósł, że członek władz korwinowskiej Wolności z premedytacją zarażał swoje partyjne koleżanki kiłą, czyli syfilisem.
Nie pierwszy to przypadek związku chorób wenerycznych z polityką, bo jednymi z bardziej znanych syfilityków byli Lenin i Hitler, o królach, także polskich, nie wspominając. Zapewne świadom tego lider wolnościowego ugrupowania powiedział reporterowi gazety, iż doszły go słuchy o partyjnym nosicielu lowelasie, ale zapomniał na nie zareagować. Uznając, prawdopodobnie, że w polityce to normalka.
Chciałbym przypomnieć, iż kiła znana jest od dawna i posiada bogate nazewnictwo: syfilis, choroba francuska (w Rosji to choroba polska, a we Francji choroba angielska). Mnie szczególnie przypadło do gustu określanie jej mianem niemocy kurewników, bo to, w świetle wielu wydarzeń ostatnich dni, pasuje do polityki jak ulał.