Oktawia Nowacka jest największym objawieniem igrzysk w Rio. Skromna, z szerokim uśmiechem i ogromną determinacją, zawładnęła sercami kibiców.
Gdybym kilka dni temu wyszła na ulicę Starogardu Gdańskiego i zapytała pierwszego napotkanego przechodnia, kim jest Oktawia Nowacka, to śmiem twierdzić, że prawidłową odpowiedź usłyszałabym tylko od osób żywo interesujących się sportem. Wszystko się zmieniło w jedną noc. Z 19 na 20 sierpnia. I choć Rio de Janeiro jest odległe od Polski o tysiące kilometrów, to w tamtej chwili niemal wszyscy byliśmy w Brazylii i kibicowaliśmy Oktawii Nowackiej.
Witana przez tłumy
25 sierpnia, godz. 11, nowo wybudowany dom w centrum stolicy Kociewia. To tu od dwóch miesięcy mieszkają rodzice Oktawii wraz z dwójką najmłodszych dzieci. Przyznają, że jeszcze nie ochłonęli.
- Jest to dla nas zupełnie nowe doświadczenie. Oktawia miała wcześniej duże osiągnięcia, ale po medal olimpijski sięgnęła po raz pierwszy - nie kryje radości Mirosław Nowacki, tata naszej brązowej medalistki w pięcioboju nowoczesnym. - To spory szok. To, co się dzieje teraz. Te dwa wieczory, podczas których rozgrywane były konkurencje pięcioboju, kosztowały nas wiele stresu, emocji. Mieliśmy kłopoty ze snem. Ale już do nas dotarło, że nasza córka wywalczyła medal.
W środę po południu Oktawia, nazywana też Odzią, wylądowała na lotnisku w Warszawie. Witały ją tłumy kibiców, dziennikarzy, władz Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego oraz władz Starogardu Gdańskiego, skąd Nowacka pochodzi. Wśród tłumów byli też przyjaciele, znajomi oraz przeszczęśliwi rodzice.
Chyba żadna olimpijka nie była tak witana jak nasza Oktawia
- przyznaje mama Brygida.
Państwo Nowaccy nie od razu mogli uściskać wracającą z Brazylii córkę. Stali, jak wszyscy, za barierkami. Musieli poczekać na swoją kolej.
- Ja jestem bardziej stonowany niż żona, wytrzymywałem to - śmieje się pan Mirosław. - Zaprosili w końcu nas do środka. Ale wiedzieliśmy, że ona ma teraz pięć minut na wypromowanie tego swojego sportu. Pięciobój nowoczesny jest mało popularną dyscypliną. Liczy się medal indywidualny.
To fakt. Pięciobój to nie piłka nożna, którą kochają niemal wszyscy Polacy. A właśnie... Z czym to się właściwie „je”? W skład pięcioboju wchodzą: szermierka szpadą, pływanie (200 m stylem dowolnym), jazda konna (skoki przez przeszkody) oraz bieg przełajowy (3 km) ze strzelaniem (pistolet). Oktawia po trzech konkurencjach była pierwsza, ostatecznie zakończyła zawody na najniższym stopniu podium. Ale dla kibiców i przede wszystkim dla rodziców jest to złoty medal.
- Mimo kontuzji, mimo przeciwności losu zrobiłam to! - napisała na swoim profilu na Facebooku Oktawia. - Siódma rano, a mnie cały czas boli głowa z wrażenia! Kochani, to, co się wczoraj wydarzyło, było niesamowite! Budzę się o 4 nad ranem, na szafce obok leży medal, a ja zastanawiam się, czy to sen? Ale nie... On jest prawdziwy! Zdobyłam go dzięki ciężkiej pracy, ale też dzięki Wam! Pierwszy raz miałam okazję startować przy takim wsparciu kibiców - to były niezapomniane wrażenia.
Mało kto wiedział przed olimpiadą, że Nowacka zmagała się z ciężką kontuzją. Przez problemy ze stopą od stycznia do początku lipca zawodniczka w ogóle nie biegała.
Nie była do igrzysk w Rio optymalnie przygotowana wytrzymałościowo. Wygrała determinacją
- przyznał w jednym z wywiadów Zbigniew Katner, trener naszej brązowej medalistki w Legii Warszawa i wiceprezes Polskiego Związku Pięcioboju Nowoczesnego.
Wygrała, bo taka jest Oktawia. Jak na coś się zdecyduje, to postawi na swoim. Nie ocenia. Nie pozwala, by ktoś mówił o kimś za jej plecami. Taki ma charakter. Tego nauczył ją też sport. A sport jest wymagający. Czasem coś się nie uda, nie pójdzie tak, jak powinno. Zdarzy się kontuzja.
- Wtedy rola rodziców jest bardzo ważna - podkreśla Brygida Nowacka. - Cała kariera Oktawii szła jak po grudzie. Od samego początku. Była chwilę w Warszawie i otrzymała orzeczenie lekarskie, że nie może uprawiać sportu z powodu wady kręgosłupa. Trzeba było szybko zadziałać. Jestem pielęgniarką, dzięki temu udało nam się znaleźć profesora w stolicy, który podjął słuszną, ale też odważną decyzję i pozwolił córce trenować. Powiedział też, że musi mieć plecy jak Schwarzenegger, a piersi jak Pamela Anderson i wtedy będzie dobrze z kręgosłupem. Była to wada wrodzona. Wzmocniła się mięśniowo i było dużo lepiej.
Oktawia w wieku 14 lat wyjechała do Warszawy. Jak wylicza jej tata, przez 11 lat aż cztery lata miała „wyjęte ze sportowego życiorysu” przez kontuzje.
- 31 sierpnia 2005 roku cały dobytek wraz z królikiem spakowaliśmy w torby i zawieźliśmy Oktawię do Warszawy - wspomina pani Brygida. - Mieliśmy w domu jeszcze trójkę młodszych dzieci i trzeba było wrócić do rzeczywistości. Po powrocie płakałam, potem nie mogłam spać. Pierwszy raz chyba poczułam syndrom pustego gniazda. Ale były telefony, Skype, poza tym do Warszawy nie jest wcale tak daleko. Mogę śmiało powiedzieć, że da się dziecko wychować na odległość.
Oktawia przyciąga kibiców urodą, pięknym uśmiechem oraz optymizmem. Jej tata przyznaje, że to wykapana mama, i trudno się z nim nie zgodzić. Na pierwszy rzut oka widać, że Odzia jest córką pani Brygidy, ale miłość do sportu chyba zaszczepił w niej tata.
- U nas to było takie naturalne - potwierdza pan Mirek. - Mój tata był trenerem, ja byłem zawodnikiem, a potem też trenerem. Zobaczyliśmy, że córka ma potencjał, i daliśmy ją do klasy pływackiej. Nikt jej do niczego nie zmuszał. Ona lubiła trenować, podobnie jak ja. Ale ja takiego talentu nie miałem. Trochę w ślady Oktawii poszedł najmłodszy syn, Błażej, który ma 11 lat i pływa. Środkowa dwójka naszych pociech próbowała różnych dyscyplin, ale raczej rekreacyjnie. Tomek ćwiczył karate, Weronika jeździ konno.
Oktawia ma 25 lat, z czego 11 mieszka poza domem. Jej codzienność to przede wszystkim treningi. Obecnie jest żołnierzem i zawodniczką STPP CWKS Legia Warszawa. Reżim, dyscyplina, presja, rygor, obowiązki, podczas gdy jej rówieśniczki mogły się do woli spotykać ze znajomymi, chodzić do kina, na zakupy. Trudno, będąc daleko od domu, nie doświadczyć chwil zwątpienia. - Przed olimpiadą Oktawia chciała zakończyć przygodę ze sportem - zdradzają rodzice.
- Może to było trochę asekuracyjne, ale w ostatnich miesiącach nie miała przecież żadnych osiągnięć, przez kontuzję nie mogła startować. Gdyby nie zdobyła tego medalu, to nie miałaby za co trenować. Musiałaby żyć z pensji żołnierskiej. To na warszawskie warunki nie jest dużo. Z drugiej strony, Oktawia nie jest wymagająca. Zajmuje 23-metrowy pokój w Łomiankach, w którym nie brakuje sportowego sprzętu.
Chyba jednak nie było takiego kluczowego momentu, w którym chciałaby to wszystko rzucić. Nie deklaruje, co dalej. Podejrzewam, że niebawem pewnie zaczną się przygotowania do olimpiady w Tokio
- dodaje tata.
- Jaka Oktawia jest na co dzień? - zamyśla się na moment pani Brygida. - Ma swoją filozofię życia. Jak na czymś postawi, to dąży do tego do końca. Jest to zasługa sportu, bo sport hartuje.
Koniec ze słodyczami
Prawie cztery lata temu nasza olimpijka postanowiła, że zmieni całkowicie swoje nawyki żywieniowe.
- Moje posiłki składały się głównie ze słodyczy, z których za nic w świecie nie chciałam zrezygnować, i z wysoko przetworzonej żywności. Skoro byłam szczupła, mogłam jeść, co mi się podoba, prawda? Oj… jak bardzo się myliłam - wspomina Oktawia. - Punktem zwrotnym w moim życiu były dwie operacje kolan rok po roku. Kiedy po kilku drobniejszych kontuzjach w końcu udało mi się solidnie przetrenować przez dłuższy okres, w moim kolanie pojawiła się torbiel. Musiałam przejść zabieg operacyjny, zacisnąć zęby i od nowa zacząć budować swoją formę. Kosztowało mnie to dużo energii i kiedy już udało mi się wrócić do dawnej dyspozycji, zdarzył się wypadek i zerwałam więzadło krzyżowe w drugim kolanie. Byłam załamana. Zwątpiłam, czy dam radę jeszcze raz przez wszystko przejść. Po raz kolejny uciszyłam negatywne myśli i zaczęłam analizować sytuację. Co zrobić, żeby w końcu dobrze się czuć? Co zrobić, żeby mieć siłę do trenowania? Kiedy tak myślałam, moja głowa podsunęła mi myśl „musisz w końcu o siebie zadbać, musisz zacząć się dobrze odżywiać”. No jasne! Jeśli chcemy, żeby nasz samochód był bardziej dynamiczny i dłużej sprawny, wlewamy do niego lepszą benzynę. Dlaczego więc do mojego ciała wlewam wszystko, co najgorsze? I wtedy wszystko się zaczęło.
Oktawia została weganką. Nie kryje, że wraz ze zmianą sposobu żywienia przyszły też kolejne zmiany.
- Oktawia miała zawsze anemię, teraz okazuje się, że problemy ze zdrowiem odeszły w zapomnienie - mówi mama. - Siłą rzeczy, musiałam się nauczyć gotować dla niej. Jemy też tak jak ona. Przynajmniej staramy się. Córka lubi makowiec, ciasto marchewkowe. Nie znosi sernika. Ten z tofu jej nie smakuje. Za kilka godzin Oktawia przyjedzie do domu, do Starogardu. W lodówce są same owoce i warzywa. Zresztą w internecie jest mnóstwo przepisów wegańskich. Trzeba się tylko przestawić na przygotowywanie posiłków bez mięsa i produktów pochodzących od zwierząt. Po dwutygodniowym pobycie u Oktawii, jeszcze przed Rio, młodsza córka Weronika postanowiła, że też nie będzie jadła mięsa. Taki ma wpływ na nią Oktawia.
Nasza mistrzyni rzadko bywa w domu. W roku olimpijskim zawodniczka Legii była w Starogardzie raptem pięć razy. Ale ma świetny kontakt z młodszym rodzeństwem. Gdy postanowiła wysłać rodziców na urlop i kupiła im wycieczkę, to przyjechała do stolicy Kociewia zajmować się bratem i siostrą. 22-letni Tomek mieszka już poza domem. Niebawem zostanie policjantem.
- Będziemy mieli dwóch mundurowych w rodzinie - śmieje się pani Brygida.
To nie jest medal Oktawii. To jest medal całego Starogardu. Tak czują mieszkańcy. Dlatego na lotnisku nie zabrakło władz miasta oraz starogardzian. Zresztą Oktawia podkreśla, że stąd pochodzi, tu mieszkają jej bliscy.
- Ale przez lata trochę o Oktawii zapomniano, bo skoro trenuje w Warszawie, to nie ma związku z Pomorzem - smuci się mama. - Była trochę pomijana w plebiscytach sportowych. W Starogardzie otrzymała między innymi Wierzyczankę. Wcześniej jednak był problem. Oktawia zaczęła odnosić pierwsze sportowe sukcesy. Wystąpiliśmy do władz miasta o stypendium. Nie zostało ono przyznane, bo przekroczyliśmy próg dochodowy o 5 złotych. Byliśmy wtedy sami, a koszty były duże. Mieliśmy czwórkę dzieci, ja byłam na wychowawczym. Ale jakoś sobie poradziliśmy.
W domu rodzinnym Oktawii są kot, pies, szczury. Niebawem to grono się powiększy. Okazuje się, że koń, na którym trenowała olimpijka, jest chory na astmę. Co więc mogła zrobić starogardzianka? Przygarnęła zwierzę. Lada dzień trafi do jednej z kociewskich stajni. Nasza mistrzyni tylko przez chwilę „pomieszka” w Starogardzie. Do domu przyjechała w czwartek wieczorem, a już w sobotę zapowiedziała swoją obecność podczas Warszawskiego Memoriału Kamili Skolimowskiej.
- Taka jest Oktawia, ciągle w biegu - śmieje się mama.
Marzenia olimpijki
W internecie pojawiły się informacje, że medal zdobyty przez Nowacką w Rio trafił na aukcję na Allegro. Pani Brygida prostuje.
Oktawia zdradziła nam, że chce, aby medal został zlicytowany, ale nie zamierza tego robić przez żadną firmę czy fundację, chce sygnować to swoim nazwiskiem, a otrzymane z tego tytułu pieniądze pragnie podzielić na większą grupę potrzebujących dzieci, a nie tylko na jedno
- mówi mama.
Sięgnęła po medal, zdobyła serca kibiców, weszła na sportowy szczyt. Czy to znaczy, że Oktawia Nowacka nie ma już marzeń? Otóż ma. I to całkiem realne. 25-latka uwielbia podróżować. Jeśli chodzi o zawody, to była m.in. w Chinach, Korei, RPA, na Wyspach Kanaryjskich, zjeździła całą Europę. Nie była jeszcze tylko w Australii, ale najbardziej chciałaby pojechać na Malediwy.
- Poza sportem moją pasją są podróże. Wyjeżdżam w każdej wolnej chwili, o ile taka się znajdzie. Marzę o tym, aby zwiedzać świat, odkrywać nowe miejsca, inne kultury i… siebie - zdradza Oktawia.
Starogardzianka pasjami czyta książki Beaty Pawlikowskiej. Zabiera je wszędzie ze sobą. Miała je w Rio. Pawlikowska to jej idolka.
- Marzeniem córki jest spotkanie pani Beaty - mówi mama. - Może kiedyś się to uda?
Aby lepiej poznać zawodniczkę, wystarczy odwiedzić jej stronę www.oktawianowacka.pl. Nasza olimpijka prowadzi ją sama i aktualizuje ją na bieżąco. Warto tam zajrzeć.
Ewa Macholla