- Byłem pracownikiem społecznym, teraz jestem wychowawcą w Domu Dziecka - tłumaczy.
Człowiek renesansu. Zorganizuje wyjazd, bo jest po turystyce, pracuje w aleksandrowskiej Placówce Socjalizacyjnej w Aleksandrowie Kujawskim i pięknie czesze. Na swoim blogu, opisuje historię fryzjerstwa. Docenili to czytelnicy, którzy w plebiscycie Mistrzowie Urody przyznali mu trzecie miejsce w etapie wojewódzkim.
Ariel jest skromny, nie lubi chwalić się swoimi osiągnięciami. W końcu przez tyle lat mieszkaliśmy niedaleko siebie, a nie wiedziałam, czym się zajmuje. Dopiero kolega zapytany o fryzurę przyznał, kto go czesze.
Lekcja pierwsza. Życie
- Robię to w domu, dla znajomych i przyjaciół. To nie jest moja praca ani dodatkowe źródło dochodu, to moja ogromna pasja - przyznaje Ariel.
Imię bardzo oryginalne. W młodości nie każdy mógł się przyzwyczaić i nawet nauczyciele wołali „Ojciec, prać!”. Zdarzały się komentarze typu: „Ej, Vizir”.
- To imię biblijne - tłumaczy. - Wywodzi się od hebrajskich słów oznaczających „lew Boga”. I ja jestem takim lwem. Bronię swoich, a gdy trzeba, porządnie zaryczę.
Mimo to jest bardzo spokojny. Dzieci do niego lgną, widać, że ma świetny kontakt z najmłodszymi. Może dlatego dobrze odnajduje się w roli wychowawcy w aleksandrowskim Domu Dziecka.
- Zaraz po studiach zacząłem pracę w Ośrodku Pomocy Społecznej. Pracowałem z rodzicami, teraz pracuję z ich dziećmi - mówi. - W wielu przypadkach tak jest. Praca dodaje mi skrzydeł.
O skrzydłach będzie też wzmianka na końcu naszej opowieści.
Przez jakiś czas był bezrobotny. Skończyła mu się umowa i zanim zaczął pracę w Domu Dziecka, czas spędzał w domu. Czesał swoją córeczkę do przedszkola. Teraz w domu ma już trzy modelki - żonę oraz dwie córki, Kaję i Gabi.
- Zawsze lubiłem manualne robótki. W duszy jestem artystą. Nigdy jednak nie miałem siły ani możliwości, by spełniać marzenia. Fryzjerstwo tkwiło we mnie od dawna. Dopiero trzy lata temu postanowiłem spełnić swoje pragnienia - opowiada Ariel.
Powodów, dlaczego postanowił wziąć udział w kursach u mistrza Leona Turowskiego, jest wiele. - Zauważyłem, że moje życie nie idzie w tym kierunku, w którym chcę. Przez jakiś czas nie pracowałem, co dodatkowo było takim bodźcem. Chciałem zrobić coś dla siebie.
Lekcja druga. Peleryna
Żona Ariela od początku go wspierała i dopingowała. Na weekendy zostawała z dziećmi, gdy Ariel wyjeżdżał do stolicy, w tygodniu też się mijali, bo zaczął już pracę w Domu Dziecka.
- Nigdy nie narzekałem, że jestem zmęczony. Często po pracy, w nocy jechałem do Warszawy. Zatrzymywałem się u znajomych i to kolejni ludzie, którzy pomogli mi w realizowaniu marzeń. Metrem i autobusami jechałem do salonu Leona Turowskiego. Tam, ku mojemu zaskoczeniu uczyłem się zakładać i zdejmować... pelerynę. Byłem w szoku, ale nie wiedziałem, że ma to takie wielkie znaczenie.
Nauczyciel zawsze miał dla niego czas. Ariel musiał przyprowadzić tylko swoje modelki; zabierał więc znajome i znajome znajomych. Uczył się wszystkiego od podstaw. Jak trzymać nożyczki, jak ściąć włosy, jak je podpiąć.
- Nawet, gdy przy mnie nie stał, to mnie obserwował. Miałem stanowisko tuż za
nim. Leon obserwował mnie w lustrze - zdradza.
Lekcja trzecia. Przyjaciele
Były też momenty zwątpienia. - Chciałem odpuścić. Byłem zmęczony. Motywowała mnie żona, chyba przeczuwała, że jak odpuszczę w tym momencie, to będę żałować. Przyjaciele z pełnym zaufaniem oddawali mu swoje włosy do pracy. Nigdy nie narzekali. Jeden z nich, Tomek, stworzył dla Ariela logo i podrzucił nazwę na blog. Blog to jego trzecie dziecko. - Stworzyłem go od początku. Starałem się w nim pokazać, to co jest ważne we fryzjerstwie. Nie sam efekt, ale włosy. Jak je pielęgnować, jak czesać, jakich używać środków oraz to o czym nie uczą, a jest bardzo ważne. Tłumaczę, jak prawidłowo myć włosy, bo co druga osoba, niestety, robi to źle.
We wszystkie historie wplata swoje życiowe przeżycia. Najwięcej emocji wywołał wpis, w którym opisywał fryzurę swojej córeczki na Komunię Święta. Dodał, że jest tylko dla niej, wyjątkowa i... zdjęcia nie umieścił.
- Hairstory, bo to moja historia. Tych ciężkich sytuacji, o których nie chcę mówić, ale daję znać, że w każdym momencie życia można zrobić coś dla siebie. Przestać myśleć o innych i spełnić swoje marzenia.
Z osobami, które czesze, dużo rozmawia. Dopytuje i słucha... ich historii. Potrafi doradzić, jaki wybrać kolor do cery i oczu.
Lekcja czwarta. Poczuć się lepiej.
Udało mu się pracować ze znanymi makijażystkami i fotografami. Robi to tylko po to, by jeszcze więcej się nauczyć.
- Nie lubię farbować, wolę czesać. Wiem, że kiedy coś stworzę, to pokazuję siebie. Jestem jak rzeźbiarz, za pomocą specjalnych środków z włosów można rzeźbić. Stworzyć naprawdę niezwykłe fryzury, takie dzięki którym kobieta poczuje się lepiej - dodaje Ariel. Czesze też męskie głowy. I tam potrafi nieźle namieszać.
- Nigdy nie miałem wątpliwości, gdy Ariel brał maszynkę i zajmował się moimi włosami - mówi Piotr Urbański, jego przyjaciel. - Jeszcze przed kursami pomagał mi zająć się fryzurą. Nie mam czasu na wyjście do salonu. On robi to, co czuje w tym momencie.
Fryzury, które Ariel tworzy, to nie tylko jego życie, ale pokazuje na nich również życie modelki. Dodaje odrobinę czaru i powstają fryzury na odpowiednią okoliczność. Powstają z ręki fryzjera, który uczył się u mistrza, nie w szkolnej ławie.
Lekcja czwarta. Pomoc innym
Jego znajomych, którzy przychodzą z zamiarem ścięcia włosów, namawia do oddania ich fundacji „Rak’n roll”. Nie przez przypadek jego przyjaciel Maciej Jaworski diametralnie zmienił wygląd. Potrzebował drobnej zmiany, ale jego kilkunastocentymetrowe włosy zostały przekazane znanej fundacji, jak mówi za namową Ariela.
- O akcji Rak’n roll dowiedziałem się jakiś czas temu z mediów. Zawsze chciałem, w ten sposób, komuś pomóc. Kiedyś na swojej tablicy wstawiłem taki post, ale pozostał bez echa... Uważam, że ludzie często przechodzą obojętnie obok pewnych tematów, bo w danej chwili ich nie dotyczą - tłumaczy Ariel Mrowiński.
Maciej chciał tylko skrócić włosy o kilka centymetrów, a do domu wrócił z milimetrowym jeżem na głowie. - Włosy zapuszczałem około trzech lat. Pomysł podsunął mi Ariel i od razu chciałem w tym uczestniczyć. Tak bardzo spodobała mi się idea, że sam fakt ścięcia włosów przyspieszyłem o kilka dni. Świadomość tego, że mogę pomóc osobie chorej i podarować uśmiech oraz trochę komfortu w postaci peruczki, była napędem do natychmiastowego działania – tłumaczy Maciej Jaworski, właściciel studia tatuaży.
Pomoc innym chyba leży w naturze Ariela. Dla dzieci z placówki zawsze ma czas. Jeżeli chcą, czesze je i obcina im włoski. To dla niego przyjemność, Podobnie ze znajomymi koleżankami, które planują wziąć ślub. Jak wspomnieliśmy nie tylko panie. Do ślubu w miniony weekend stylizował swojego przyjaciela Jakuba.
Lekcja piąta. Tatuaże
Dopiero gdy Ariel sięga po maszynkę i nożyczki, dostrzegam tatuaże. Standardowe pytanie: „Co masz?” wcale go nie dziwi. Na prawym przedramieniu widniej napis; „Żyję dla tych, którzy usłyszeli ode mnie słowo kocham”.
Ciało to jego biografia. Pojawiają się inicjały imion córek, planuje dodać daty ważnych wydarzeń.
Marzy o skrzydłach.
- Byłem przeciwny tatuażom, ale po pierwszym stwierdziłem, że chcę mieć ich więcej. Swoje ciało potraktowałem jako biografię. Czystą tablicę, na której zapisuję lekcję ze swojego życia.