Wdówka z prawem jazdy zaczyna teraz nowy etap swojego życia
Szkoły nauki jazdy tylko dla kobiet robią coraz większą furorę, instruktorzy mężczyźni bywają nieprzyjemni. - A my jesteśmy delikatne - mówi Beata Góra z damskiej szkoły w Bielsku-Białej.
Do nas przychodzą takie wypieszczone żonki, które za życia mężów nie musiały martwić się o samochód - opowiada Beata Góra, długoletnia instruktorka jazdy. - Były zawsze przywiezione, odwiezione, a tu nagle koniec. Mąż zmarł, patrzą na stojące auto pod oknem i płaczą. Sprzedać czy zrobić prawo jazdy? Ale w tym wieku? Wstyd, nie uda się, zresztą po co. A ja im mówię, ogarnij się kobieto, za kierownicą czeka cię przygoda, jakiej nie znałaś. To XXI wiek.
Wdowy, którym życie wcześniej dało w kość, raczej nie zgłaszają się do szkoły nauki jazdy. Już dawno je mają i prowadzą choćby starego grata, bo sytuacja je do tego zmusza.
- Pojawiają się natomiast słodkie kobietki, które nie widzą siebie za kierownicą, boją się sprzęgła, hamulca, nie odróżniają prawej strony od lewej i piszczą - przyznaje pani Beata. - Jestem dumna, kiedy zdają egzaminy. Potem widzę je w terenie, kierują pewnie, nie te same. Pięknie parkują przed sklepami, bo potrzeba to najlepsza nauczycielka. Nie poznaję swoich dawnych uczennic.
Zofia prawie przez rok nie składała ubrania męża, które rzucił na krzesło przed swoim wyjściem z domu. Zawał dopadł go w pracy.
- Na nic nie miałam siły, a co dopiero na samochód. Był dla mnie jak potwór, który słuchał tylko męża - wspomina 60-latka. - Syn powiedział jasno: kocham cię mamo, ale wozić na zawołanie nie mam czasu. A ode mnie daleko do lekarza, do centrum. W końcu pomyślałam: albo zrobię prawo jazdy, albo zwariuję.
Beata Góra uważa, że naukę jazdy dla wdów, rozwódek, kobiet po przejściach należy zacząć od terapii. To są długie rozmowy. Obliczyła, że wysłuchała około 700 historii, o wielu z nich nadal myśli.
- Do babskiej szkoły nauki jazdy, gdzie uczą tylko kobiety, panie przychodzą często poobijane psychicznie. Nie są w najlepszej formie, trzeba na nie chuchać - mówi instruktorka. - Wiele się zmienia, ale te starsze mają dodatkowo złe doświadczenia z mężczyznami instruktorami. Niektóre z nich w młodości bezskutecznie próbowały zdobyć prawo jazdy.
Wtedy instruktorami byli nierzadko policjanci na emeryturze, różni wcześniejsi mundurowi, służbiści z nadwyżką testosteronu. Zdarzało się, że mieli kursantki za nic; molestowanie, agresywne odzywki były na porządku dziennym.
- Nie zapomnę, jak instruktor trzymał rękę na moim udzie, a ja myślałam, że to dla mojego bezpieczeństwa, aż posunął się za daleko - przyznaje Jola, z zawodu pedagog. Rzuciła wtedy kursy, zresztą jej nie szło. Wyszła za mąż, w domu był jeden samochód, jeździł mąż. Jola, już wdowa, postanowiła wrócić do dawnych ambicji i zdobyć prawo jazdy.
- Jak jesteś z kimś zamknięta przez wiele godzin w samochodzie, to powstaje jakaś osobista więź. Nie chciałam jej z facetem instruktorem - stwierdza Jola. - Trafiłam na życiową babkę. Nagadałam się, opowiedziałam jej wszystko. Zrzuciłam ciężar i mogłam pruć przed siebie. Egzamin zdałam za pierwszym podejściem.
Beata Góra pamięta, jak w jednym czasie uczyła żonę i kochankę. Obie wiedziały o sobie. - Małżeństwo już się kończyło, ta druga pani była w ciąży. Każdą lubiłam, każda miała swoje racje. Podziwiałam zwłaszcza spokój żony. Ale słuchanie obu pań w tym samym czasie było trudne, bo ja przejmuję się innymi.
Instruktorka jednak pamięta, że najważniejsza jest jazda. - Chociaż w dobrej atmosferze nauka łatwiej wchodzi do głowy. Kobietom zależy na akceptacji, zrozumieniu. Gdy opanuje się nerwy, prawo jazdy zdobyć można w starszym wieku. Ale mam zasadę: ile lat w metryce, tyle godzin nauki. Masz 65 lat, wyjedź tyle samo godzin, wtedy zdasz bez problemu - dopowiada.
Niedawno było głośno o 72--latce z Siemianowic, która po przejściu na emeryturę postanowiła zostać kierowcą. Zdała egzamin za 38. razem, bo jak mówiła, gubiło ją napięcie. Ale też egzaminujący oblewali ją za najmniejszy, nieistotny dla ruchu drogowego błąd. Czy tak samo by postąpili z osobą młodszą, kto wie? Spełnienie marzeń kosztowało ją w sumie 6 tysięcy złotych. Żonę dzielnie wspierał mąż, chociaż nawet nie mieli samochodu.
- W mojej pracy widzę, jak ważny jest ktoś, kto w człowieka wierzy - mówi Beata Góra. - Gdy jedna z moich uczennic zdała egzamin, powiedziała, że zabiera poduszkę z sypialni. Mąż stale jej powtarzał, że nigdy nie zda i ma do niego żal. Widziałam też, jak inny dodawał otuchy swojej żonie, chociaż nie miała talentu. Ale on wciąż jej tłumaczył, że urodziła się na świetnego kierowcę, tylko musi trochę poćwiczyć. I zdała.
Mężowie często zapisują żony na kursy nauki jazdy właśnie do kobiet instruktorek, ale Beata Góra śmieje się, że to nie tylko troska, ale i zazdrość. Są też ostrożni tatusiowie, którzy wolą, żeby córeczki skupiły się tylko na nauce jazdy.
- Jestem pewna, że mój zawód opanują w przyszłości kobiety - zapewnia instruktorka jazdy. - Mamy więcej empatii, wrażliwości, jeździmy bezpieczniej. Umiemy uczyć i słuchać.
Lubi wiedzieć, jak powiodło się jej kursantom, czy zaliczyli egzaminy. Utrzymuje z nimi kontakty. Cieszy się, gdy jej wdówki chwalą się nowym prawem jazdy. Chociaż są na celowniku i zwykle nie udaje się im to za pierwszym razem, co pogarsza statystyki zdawalności.
- Ale jaka satysfakcja, gdy zdają - mówi Beata Góra. - Ja wiem, co się za tym kryje. Przezwyciężyły same siebie, swoje lęki, żałobę. Dla kogoś prawko to dokument, a dla nich to również przepustka do nowego etapu w życiu.
Jak dla Ewy, której mąż zginął w zderzeniu z tirem. Nadszedł czas, gdy Ewa bez paniki wyprzedziła ciężarówkę. Instruktorka wiedziała, że będzie dobrze.