Rozmowa z Warcisławem Kuncem, dyrektorem Opery Bałtyckiej.
Ile przeciętnie zarabia się w Operze Bałtyckiej?
W zespole artystycznym od dwóch sezonów około 3,5 tys. brutto. I od razu dodam, że przy obecnym poziomie dotacji nikt w operze nie będzie zarabiał więcej.
A mniej? Nie taki byłby skutek zaproponowanych przez Pana zmian?
Nie rozpoczęliśmy jeszcze rozmów.
Jak to?
Złożyłem pewną całościową propozycję i ta propozycja została odrzucona. Zaproponowałem pewną kwotę i należało to w rozmowach ukonkretnić. Zaproponowałem też np., żeby zniwelować dodatek stażowy i wprowadzić go jako stałą wartość dla wszystkich. Ale po sygnałach ze strony pracowników i związków wycofałem się z tej propozycji. Rozmowy zatem dopiero nas czekały.
Rozmowy o czym dokładnie?
Podstawowym problemem jest to, że związki zawodowe i pracownicy nie chcą przyjąć do wiadomości, że dotacja dla Opery Bałtyckiej wynosi 15,4 mln i nie będzie większa.
Podstawowym problemem jest raczej to, że Pańska wstępna propozycja oznaczała obniżenie zarobków, nawet jakieś 600 zł miesięcznie.
To nie tak. Liczyliśmy uśrednione kwoty. Mógłbym pokazać panu tabelki. Opinie o 600 zł mniej wzięły się chyba z tego, że być może na 100 osób dwie dostawałyby 600 zł mniej i musiałyby częściej grać, by nie stracić, a powiedzmy 30 osób dostałoby 200 zł więcej. Być może tak by to wyglądało. Tylko że w ogóle nie doszliśmy do etapu rozmów na temat tego, jak rozdzielić pieniądze, żeby efekt był jak najsprawiedliwszy.
System regulaminów płac, jaki zastał Pan w operze, był dość specyficzny.
Dlatego próbowałem z tych rozwiązań wyjść po to, by móc zbilansować i planować budżet instytucji. Bo my naprawdę chcemy przygotować cztery premiery operowe w sezonie, chcemy dużo występować, prowadzić działania edukacyjne. Tylko żeby to wszystko robić, trzeba się porozumieć. Mam wrażenie, że związki chcą moją osobę zdyskredytować i działają przez to w kierunku, który w efekcie pogarsza, a nie polepsza wizerunek opery.
Czy nie jest tak, że nie może się Pan porozumieć ze związkami, bo Pan powtarza, ile teatr dostaje dotacji, a związkowcy - ile zarabiają?
W tym punkcie nie możemy się porozumieć, tylko że ja nie mogę być adresatem tych oczekiwań!
To jakie jest wyjście?
Widzę jedynie takie wyjście, że albo pracownicy przyjmą do wiadomości, że pieniędzy jest tyle, ile jest - albo pojawią się pieniądze dodatkowe. Z propozycji związków coś takiego zresztą wynikało: zaspokojenie ich oczekiwań kosztowałoby 5,5 mln zł.
Po dwóch miesiącach Pańskiego urzędowania jako dyrektora zaczął narastać nie tylko problem poziomu dotacji, ale i poziomu złych emocji w teatrze.
Bardzo nad tym boleję. Mam jednak wrażenie, że związki zawodowe próbują traktować moją osobę jak rada nadzorcza w korporacji. Związki występują np. o moje odwołanie, a one nie są przecież od tego, aby powoływać czy odwoływać dyrektora. Związki uczestniczyły w komisji konkursowej, która wskazała mnie na to stanowisko...
Wstrzymały się od głosu.
Mogły od samego początku powiedzieć, że nikt z kandydatów nie jest odpowiedni. Jestem przekonany, że te złe emocje, o które pan zapytał, są podkręcane przez określone osoby.
Działaczy związkowych?
Tak. Ale problem nie polega na tym, że nikt z działających w związkach nie chce się porozumieć. Raczej mamy do czynienia z dyktatem określonych osób, stale przedstawiających nieprawdziwą sytuację. Chcę to powiedzieć wyraźnie: nie zrobiłem niczego takiego, co by spowodowało zerwanie rozmów. Te rozmowy są koniecznością. Ale rozmowa polega na dialogu, a nie na destrukcji.
Według związkowców to Pan jest destrukcyjny. Np. w rozmowach z pracownikami nie mogą uczestniczyć przedstawiciele związków, tylko rozmawia Pan z pracownikami indywidualnie.
Czy wyobraża pan sobie, że chce pan porozmawiać z pracownikiem, jako jego przełożony, i ten pracownik przychodzi do pana ze związkowcem, który mówi, że chce uczestniczyć w spotkaniu? Związki nie mają takich uprawnień, to zła interpretacja ustawy.
Czy w Operze Bałtyckiej mamy do czynienia z problemem dyktatu związków zawodowych?
Kiedy był przeprowadzany konkurs na stanowisko dyrektora, w operze funkcjonowały dwa związki. Teraz są cztery. Świadczy to o tym, że załoga jest sfrustrowana i chciałaby zarabiać więcej. Ja to rozumiem, ale mogę tylko powtarzać mantrę, że pieniędzy na utrzymanie opery jest 15,4 mln zł.
Nie odpowiedział Pan na moje pytanie...
Według mnie można mówić o próbie dyktatu związków zawodowych. Przynajmniej jednego związku. I z tym się zmagam.
Czy planuje Pan zwolnienia w zespole artystycznym albo technicznym, czy powiększył Pan administrację?
Nie planuję w tej chwili zwolnień, choć wiem, że niewykluczona jest restrukturyzacja. Analizujemy różne warianty.
Restrukturyzacja to inna nazwa zwolnień?
Nie. Nie planuję ani zwalniania, ani niezwalniania. Pyta pan o administrację. Ona nie jest rozbudowywana ponad osoby niezbędne. Jeżeli chcę np. urealnić koszty eksploatacji czy produkcji, to muszę zatrudnić producenta, który będzie czuwał nad tymi działaniami.
Chce Pan zmienić strukturę organizacyjną teatru?
Muszę to zrobić. W operze funkcjonowały dwa podmioty: teatr i Bałtycki Teatr Tańca. Trzeba to było zmienić. Zespół baletowy już stworzyliśmy. To ogromne przemiany, które wyzwalają emocje. Ale chcemy zrealizować nasz program.
Ważną umiejętnością menedżera, wprowadzającego zmiany jest przeprowadzenie ich tak, by nadmiernie nie obudzić negatywnych emocji.
I co mam odpowiedzieć?
Że to się nie udało.
To się nie udało. Ale po tym, jak 1 września złożyłem pierwszą propozycję regulaminu i po 10 dniach został on odrzucony, bez żadnych uwag, potem przedstawiłem drugą wersję i także inne dokumenty, i wszystko zostało odrzucone, zrozumiałem, że nie ma tu miejsca na dialog, jest tylko sprzeciw, ciągłe „nie”. Tylko na jednym spotkaniu rozpoczęła się jakaś rozmowa i muszę uczciwie powiedzieć, że złożone wtedy przez związki propozycje inicjowały dialog.
Ale dzisiaj związki przedstawiają jedynie długą listę zarzutów pod Pańskim adresem.
To nie są zarzuty. To są pomówienia. Tymczasem my musimy ze sobą rozmawiać.
Kiedy przedstawiał Pan pierwsza propozycję regulaminu płac, proponował Pan, żeby obowiązywał on do marca 2017 r., niejako na próbę.
Wszystkie moje propozycje były otwarte. Mogliśmy sobie porozumienie wypowiedzieć w marcu 2017 r. i opracować zmiany. Chciałem, żebyśmy najpierw doszli do consensusu, ile spektakli możemy zagrać, dzięki czemu opera stawałaby się atrakcyjna dla mieszkańców regionu. Dopiero wtedy można by występować do sponsorów, zdobywać pieniądze na konkretne projekty. Instytucja wewnętrznie skłócona jest skazana na rolę instytucji niepoważnej.
Zawarcie pokoju do marca 2017 r. leży w interesie i zespołu, i teatru, i wreszcie dyrektora.
Leży w interesie wszystkich. Zaś co do dyrektora: czy będzie się on nazywał Kunc, czy Kowalski, sytuacja będzie dokładnie taka sama.
Rozmawiał Jarosław Zalesiński