Walka o 425 zł. Urzędnik: Może uda się nie płacić
Starostwo Powiatowe nie chce oddać właścicielowi samochodu pieniędzy, które przed laty niesłusznie pobrało. Chodzi o nadpłatę za wydanie karty pojazdu.
Czerwony VW passat rocznik 1992 nadal służy panu Jerzemu mieszkającemu pod Lublinem. - Kupiłem go w 2004 roku w komisie. Auto zostało sprowadzone z zagranicy - wspomina mężczyzna, który zgodnie z ówczesnymi przepisami w październiku 2004 r. zarejestrował auto w odpowiednim wydziale lubelskiego Starostwa Powiatowego.
Za wydanie karty pojazdu zapłacił 500 zł. Tyle wynosiła stawka określona przez Ministerstwo Infrastruktury. Takie same opłaty pobierały wszystkie samorządy w kraju. Tymczasem w 2006 r. Trybunał Konstytucyjny uznał, że opłata jest nieuprawniona. Sędziowie stwierdzili, że skoro karta auta została już wydana w kraju UE, to w Polsce opłata powinna wynieść 75 zł. Dlatego każdy z kierowców mógł się starać o zwrot 425 złotych.
Czas już minął
Termin, w którym można było upomnieć się o pieniądze, minął w połowie kwietnia.
- Na szczęście jeszcze w marcu przeczytałem artykuł w „Kurierze Lubelskim” i uzmysłowiłem sobie, że ta sprawa dotyczy także mnie - mówi pan Jerzy. - Poszedłem do starostwa i zapytałem o możliwość odzyskania nadpłaconej sumy. Usłyszałem, że pieniędzy nie otrzymam od ręki, tylko muszę skierować sprawę do sądu. Tak zrobiłem - dodaje.
Lubelskie starostwo nie jest jedynym na Lubelszczyźnie, które niechętnie oddawało pieniądze.
Co urząd to metoda
Chełmski Urząd Miasta także nie zdecydował się na wypłacenie pieniędzy od ręki. Trzeba było wejść na drogę sądową. Efekt był taki, że tamtejszy magistrat zwrócił pieniądze tylko 30 osobom, co kosztowało miejski budżet 18,5 tys. zł.
W Lublinie także przyjęto wariant sądowy, mimo tego, że w 2009 r. przewodniczący Rady Miasta Piotr Kowalczyk apelował, aby ratusz z własnej woli oddawał pieniądze kierowcom. Nie było jednak reakcji.
W efekcie pieniądze (w sumie ok. 300 tys. zł) odzyskało ok. 700 osób, choć aut zostało zarejestrowanych ponad 14,5 tysiąca.
W Zamościu nie trzeba było iść do sądu. W ten sposób pieniądze, nieco ponad 1 mln zł, otrzymały 2522 osoby.
Sprawa VW
Wróćmy do volkswagena pana Jerzego. Sąd pierwszej instancji stanął po stronie naszego Czytelnika i uznał, że pieniądze od starostwa mu się należą.
- To orzeczenie mnie nie zaskoczyło, spodziewałem się tego. Cierpliwie czekałem na pieniądze, a tu kilka dni temu starostwo odwołało się od pierwszego orzeczenia sądu. Nie chcą mi oddać pieniędzy - mówi rozgoryczony mężczyzna. - Nie rozumiem tego. Przecież staram się o swoje pieniądze - dodaje.
Pan Jerzy jeszcze się wahał, czy nie odpuścić sprawy. Zapytał w sądzie, jakie poniesie koszty, gdy przegra sprawę.
- Jeśli teraz się wycofam, to stracę tylko 30 zł. Jeśli przegram sprawę, to będzie to 120 zł. Jeszcze na to mnie stać. Uznałem, że nie wycofam się i nie chodzi o pieniądze, ale o zasady - mówi mężczyzna.
Starostwo liczy, że...
Prawnicy powiatu uznali, że pan Jerzy nie przedstawił w sądzie dowodów, że faktycznie wpłacił 500 zł na kartę pojazdu. Mężczyzna po 12 latach od tych wydarzeń nie ma druku, który byłby dowodem wpłaty.
- Oczywiście, że nie mam tego kwitka. W życiu do głowy by mi nie przyszło, żeby go przechowywać - mówi pan Jerzy.
- Bank też nie przetrzymuje takich informacji po tak długim okresie i nie ma ich także w naszych rejestrach - mówi sekretarz powiatu Grzegorz Szacoń i dodaje: - Sąd pierwszej instancji uznał, że wpis o rejestracji pojazdu w karcie pojazdu pozwala domniemywać, że opłata została uiszczona, ale… liczymy, że może uda się nie zapłacić - przyznaje.
Zdaniem naszego Czytelnika, to gra na zniechęcenie go, aby odstąpił od sprawy. - Bo kto chce chodzić po sądach? - komentuje. Wyrok ma zapaść 27 października.