Waldemar Chmielewski: Jezus Miłosierny z Afganistanu trafił do domu
Bardzo się cieszę, że obraz, który namalowałem, nie został w Afganistanie, bo nie wiadomo, co mogłoby się z nim stać. Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach jest miejscem szczególnym, wyjątkowym, a ten obraz – mam takie wrażenie – jakby trafił na swoje miejsce – emerytowany już starszy chorąży sztabowy Waldemar Chmielewski opowiada historię obrazu Jezusa Miłosiernego.
Jak to się stało, że obraz Jezusa Miłosiernego, który namalowałeś w Afganistanie do kaplicy w Bagram, znalazł się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach?
W związku z zakończeniem misji NATO w Afganistanie w maju 2021 roku wyposażenie kaplicy było sukcesywnie przekazywane do kraju. Gabaryty obrazu sprawiły, że z początku nie był brany pod uwagę jego powrót do Polski. Dzięki zaangażowaniu kapelana ostatniej zmiany, ks. por. Błażeja Woszczaka, a także płk. Jarosława Staszczaka oraz jego żołnierzy logistyków ze st. chor. szt. Wojciechem Fudali na czele, udało się wysłać obraz do kraju sojuszniczym transportem lotniczym.
Obraz trafił do Krakowa przez Wrocław, Opole i Lubelszczyznę dzięki ofiarnej pomocy por. Miłosza Hazuki i 1 maja 2022 roku został przekazany do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach przez biskupa polowego Wiesława Lechowicza oraz kapelana ostatniej zmiany PKW Afganistan. O tak szczegółowej historii ,,przywędrowania'' obrazu dowiedziałem się od kustosza Sanktuarium ks. Zbigniewa Bielasa, bo szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, że obraz został zabrany do Polski.
W jaki sposób się o tym dowiedziałeś?
Przypadkiem. Dwa lata temu, byłem nad morzem. Tak się złożyło, że pensjonat, w którym się zatrzymałem, prowadził były wojskowy, już emeryt, więc szybko złapaliśmy wspólny temat i od słowa do słowa, dowiedział się, że będąc na wielu misjach, w wolnym czasie malowałem obrazy sakralne. Na pożegnalnej imprezie, wśród gości była kobieta, bliska znajoma naszego gospodarza, który jej o mnie opowiedział, a że pochodziła z Łodzi, podobnie jak ja, to wymieniliśmy się telefonami. Kilka miesięcy później zadzwoniła do mnie i poinformowała, że w Łagiewnikach odbyła się msza święta z poświęceniem obrazu Jezusa Miłosiernego. Obraz umieszczono w bocznej części Sanktuarium, w Kaplicy Matki Bożej Bolesnej przeznaczonej głównie dla modlitw kontemplacyjnych sióstr zakonnych. Odwiedziłem więc bazylikę, rozmawiałem z księdzem kustoszem. Usłyszałem, że bazylikę odwiedza wielu gości, przybywają wycieczki z całego świata i że wiele osób, zwłaszcza z zagranicy zwraca uwagę na mój obraz. Możliwe, że to dlatego, że na obrazie jest napis „Jezu, ufam Tobie”, w dwóch językach, po polsku i po angielsku.
Ciekawa jest historia powstania tego obrazu. Jak to było?
W 2017 roku zostałem oddelegowany do Afganistanu na VI zmianę PKW RSM (Resolute Support Mission) , jako doradca do spraw inżynieryjno-lotniczych, gdyż misja nasza miała charakter szkoleniowy, doradczy i pomocowy. Przenoszono afgańską bazę śmigłowców z Dżalalabadu, w której stacjonowaliśmy do Gamberi. Trzeba było przygotować miejsce, zabezpieczyć rakiety i inne środki bojowe. W tym czasie w Bagram powstawała polsko-amerykańska kaplica, gdzie było już wyposażenie, po lewej stronie ołtarza zawieszono obraz Matki Bożej. Po prawej świeciła pusta ściana. Rozmawiałem z księdzem kapelanem Ziobro, dowiedział się, że będąc na różnych misjach malowałem już religijne obrazy.
No właśnie! Widziałam w Ghazni, w 2013 roku. Opowiedz o tych obrazach. Gdzie jeszcze je malowałeś?
W Iraku, w Czadzie. Na przykład w Ndżamenie – stolicy Czadu, gdzie byłem na misji. W Ndżamenie mieściła się szkoła i placówka z siostrami zakonnymi oraz księdzem Stanisławem z Polski. W kościele było bardzo skromnie – namalowałem więc na 15 deskach formatu A4 drogę krzyżową. Dodatkowo na prośbę księdza obraz w części przedniej do ołtarzu: wpadłem na pomysł, żeby to była kula ziemska z planem fizycznym państw w szczególności zaznaczonym na środku Czadem, a z niego wychodzące różnokolorowe promienie, rozchodzące się na cały świat. Miały symbolizować tęczę – biblijny znak przymierza Boga z ludźmi. Pośrodku był krzyż, po prawej stronie kielich z hostią, po lewej stronie rozmodlony Pan Jezus, zatroskany losem naszego świata, trochę podobnie jak nasz Stańczyk zatroskany losem Rzeczypospolitej w obrazie Jana Matejki. Na górze – gołąb pokoju, symbolizujący Ducha świętego z którego wychodzą boskie promienie spływające na całą kulę ziemską. Ksiądz był zaskoczony obrazem, aż przysiadł z wrażenia, bardzo mu się podobał, mówiąc, że raczej po żołnierzach nie spodziewał się takich wyczynów! (śmiech) Jak wiadomo Wojsko Polskie jest bardzo kreatywne, jak większość polskiego społeczeństwa, co jest zresztą naszą mocną cechą narodową! Siostrom zakonnym namalowałem świętą Faustynę, która stoi na kuli ziemskiej w miejscu Watykanu, a w oddali widniejące kontury Sanktuarium Matki Bożej Licheńskiej jako ważne miejsce kultu i objawień maryjnych z lat zaborów w 1813 i 1850-52. Może słowa w naszym hymnie narodowym ,,Z ziemi włoskiej do Polski'' są ponadczasowe i w jakiejś formie prorocze? Wracając do Bagram – ksiądz Ziobro zapytał, czy nie namalowałbym obrazu do kaplicy, bo jest puste miejsce. Zaproponowałem Jezusa Miłosiernego.
Dlaczego akurat ten obraz?
Tak poczułem. Jest mi bliski również dzięki homiliom naszego papieża Jana Pawła II, który mówił o Sanktuarium Miłosierdzia Bożego i o tym, że z Polski wyjdzie iskra na cały świat, która ten świat odmieni. Kult Miłosierdzia Bożego zapoczątkowało objawienie siostry Faustyny.
To mi przypomniało, że 22 lutego będziemy obchodzić 92 rocznicę tych objawień. W 1931 roku siostra Faustyna po raz pierwszy zobaczyła Jezusa w charakterystycznej postawie i geście. Znamy go z obrazu w Łagiewnikach właśnie. Z serca Pana Jezusa wychodzą promienie, które to miłosierdzie symbolizują.
Odbieram to jako wskazówkę, zalecenie dla nas, ludzi, by kierować się tym miłosierdziem w relacjach między sobą, jak też w relacji z Panem Bogiem. Pomyślałem, że jeśli już mam się podjąć malowania, zwłaszcza, że nie jestem zawodowym artystą, nie znam warsztatu pracy ani technik malarskich, więc będzie mnie to kosztowało więcej trudu, to chciałbym, aby oprócz tego sakralnego wymiaru miało to też wymiar duchowy, z przesłaniem. Oczywiście obawiałem się, czy podołam, czy uda mi się przelać farbami to, co mi w duszy gra. No i pewnego rodzaju cudem udało mi się ten obraz namalować, chociaż nie było łatwo. Najwięcej napracowałem się przy aureoli, gdyż efekt końcowy uzyskałem dopiero za piątym lub szóstym razem, popadając w rozpacz niemożności i ciągle nanosząc poprawki. Zależało mi, żeby aureola, która symbolizuje świętość, u Pana Jezusa miała rangę boskości i żeby dało się wyrazić to farbami. Może się trochę udało, bo moim kolegom z misji i Amerykanom, z którymi współpracowaliśmy bardzo się podobał. Niektórzy mówili nawet, że wyszedł lepiej niż oryginał. Takie reakcje wynikały, być może, z tego, że użyłem różnych mieszanych technik, miałem trochę swoich farb, udało mi się zamówić dobrej jakości farby przez firmę wysyłkową Amazon ze Stanów Zjednoczonych. Aureola, namalowana fluorescencyjną farbą składa się z malutkich kuleczek obrazujących cząstki boskiej energii. Fizycy kwantowi mówią, że tak wyglądają najmniejsze cząstki światła – fotony. Na moim obrazie w ciemności widać więc boską aureolę, promienie, które wychodzą z serca a także napis Jezus, bo jego też naniosłem farbą fluorescencyjną.
Napis jest podwójny: „Jezu, ufam Tobie” i „Jezus, I Trust in You.
Mój obraz zawisł w kaplicy, która była nie tylko polska; była wspólna, polsko-amerykańska, ale przychodziło do niej dużo innych obcokrajowców. Zależało mi na tym, żeby ten obraz był ekumeniczny, dla każdego.
Zanim zapytam o szczegóły, jestem ciekawa, jak to u ciebie z tym malowaniem było. Skąd ten pociąg do rysunku, malarstwa?
Ten pociąg zauważyłem już w szkole podstawowej; jak lekcja była nudna, to miałem specjalny kajecik, w którym wykonywałem proste rysunki kreską stylizowaną na Andrzeja Mleczko. Pamiętam, cały zeszyt zapełniłem tymi rysunkowymi żartami, co nieraz kończyło się uwagą w dzienniczku, bo żarty rozśmieszały kolegów w klasie, przy okazji dezorganizując lekcję nauczycielowi. Żałuję, że ten zeszyt zaginął. W szkole wojskowej pomagałem przygotować pomoce naukowe. Ale dopiero na misjach wojskowych po raz pierwszy zmierzyłem się z takimi formami, jak obrazy. I to misje rozwinęły mnie w kierunku malowania religijnych obrazów.
Ile czasu zajęło ci namalowanie Jezusa Miłosiernego? I z jakimi trudnościami musiałeś się zmagać?
Przede wszystkim nie było warunków do malowania tak dużego obrazu. Mieszkaliśmy w jednym obszernym pomieszczeniu, podzielonym na oddzielne, wąskie klitki, w których mieściło się tylko pojedyncze łózko. Klimatyzacja i światło było wspólne dla wszystkich. Żeby móc malować, obraz musiał leżeć na łóżku. Światło gaszono o godzinie 22, wtedy malowałem przy małej, nocnej lampce. A gdy chciałem iść spać, obraz i farby musiałem odstawiać na bok. Malowanie zajęło mi około trzy tygodnie, gdzie malowałem głównie wieczorami i nocą, bo w dzień jeździliśmy codziennie poza teren naszej bazy do naszych afgańskich i amerykańskich współpracowników. W oryginalnym obrazie kolory promieni, które wychodzą z serca Jezusa Miłosiernego to odcień bieli i czerwieni. Troszeczkę zmodyfikowałem większym nasyceniem barw – czerwień jest żywa, symbolizująca życie, energię, silę, dobroć. Na przykład dla Czirokezów czerwień reprezentuje wewnętrzny ogień, który ,,mówi'' by żyć w święty sposób. Użyłem też koloru niebieskiego, który niesie czystość nieba, ciszę, pogodę ducha i pokój. Badania wykazują, że elektryczną reakcją mózgu na niebieski jest relaksacja. I znów - w mądrości Czirokezów niebieski jest kolorem świętego ognia i czystej intencji, którego każdy człowiek powinien maksymalnie rozniecić w sobie. Chciałem, by również intensywność tych kolorów była nośnikiem dobrej energii i wpływała kojąco i inspirująco na patrzącego. By na zasadzie sprzężenia zwrotnego ktoś poczuł te kolory w sobie i ich uduchowioną wymowę z boskiego przesłania. Nie jest tajemnicą, że i kolory mają na nas wpływ, oddziałują na nasz nastrój.
Malowanie trwało długo, bo oprócz rutynowych obowiązków, mieliśmy w bazie częste alarmy związane z ostrzałem rakietowym, po którym trzeba było się ukryć w bezpiecznym miejscu aż do odwołania alarmu. Codziennie, od nowa trzeba było tworzyć na łóżku warsztat, układać farby, pędzle. Z drugiej strony myślę, że te trudy też mobilizowały – w każdej wolnej chwili całkowicie oddawałem się malowaniu tego obrazu. Nic więcej nie robiłem, tylko to. Nie spieszyłem się, malowałem w swoim tempie, zależało mi, aby każdy szczegół był dopracowany. Poza tym, jak już wspomniałem, jako samouk amator, nie znam technik, jakich używają zawodowcy. Gdybym je znał, pewnie obraz namalowałbym szybciej. Uczyłem się sam na sobie, sam wymyślałem techniki, użyłem kilku różnych rodzajów farb, nawet suchej pasteli, którą utrwaliłem specjalnym lakierem w rozpylaczu. Być może zawodowiec by tak nie zrobił, ale zaufałem własnej kreatywności.
Między wierszami wspomniałam, że spotkaliśmy się w Afganistanie w 2013 roku; wówczas znałam cię głównie jako autora różnych logo, jakie wykonywałeś dla wojska, czy to polskiego, czy amerykańskiego kontyngentu. Taka była twoja droga – od malowania logo do malowania religijnych obrazów, czy szło to zawsze w parze? A może wynikało to z potrzeby?
Potrzeba to był główny powód. Malowałem już podczas pierwszej zmiany na pierwszej polskiej misji w Iraku, w 2003 roku. To była najtrudniejsza z misji. Przez całą zmianę mieszkaliśmy w namiotach, nie mieliśmy żadnych szafek, pólek, nic, wszystko trzymało się w workach i plecakach. Stacjonowaliśmy w dużej bazie w Al-Kut. Szybko własnymi siłami zbudowaliśmy kaplicę, do niej też namalowałem Jezusa Miłosiernego, co prawda, nie wyszedł tak efektownie jak ten w Afganie, ale co się stało z tym obrazem? Nie wiem do tej pory. Możliwe, że został, w kaplicy u Salwadorczyków.
Podczas tej pierwszej zmiany w Iraku został też ogłoszony konkurs na logo na śmigłowce dla naszej zmiany. Pomysły były różne; mnie zależało, aby logo po pierwsze kojarzyło się z miejscem, po drugie – ze względu na trudy misji – kojarzyło się pozytywnie, było optymistyczne, wesołe. Zaproponowałem uśmiechniętego stylizowanego wielbłąda, w formie zbliżonej do disneyowskiej kreskówki, z szachownicą na garbie i goglami pilota na czole. No i ten projekt akurat wygrał; namalowałem go na naszych „ósemkach” – MI-8 z Leźnicy Wielkiej, jak też na Sokołach z Tomaszowa Mazowieckiego.
Jeśli chodzi o loga na misjach, za każdym razem to miejsce cię inspirowało?
Tak było. W Czadzie wszędzie biegały jaszczurki, zatem jako logo na śmigłowcach Mi-17, jakie tam mieliśmy, pojawiła się głowa uśmiechniętej żółtej jaszczurki z rękoma rozpostartymi jak skrzydła samolotu, która została ujęta w okręgu, na biało-czerwonym tle. W Afganistanie wybrałem skorpiona, który potrafi przetrwać w trudnych warunkach, a takie właśnie tam panują – surowy klimat pustynno-górzysty. Generał Marek Sokołowski, dowódca kontyngentu zasugerował, by logo było z napisem Afganistan, więc wpadłem na pomysł by w odwłok skorpiona wkomponować napis Afganistan i to się udało. Ale jednocześnie pojawiały się potrzeby na obrazy religijne. Na IV zmianie w Iraku akurat zmarł Jan Paweł II – ktoś wpadł więc pomysł, aby namalować papieża. Miałem obawy – trudno namalować taką postać i oddać jej duchowość. Zdecydowałem, że użyję tylko białej farby i jej odcieni. Obraz też malowałem na desce: Jan Paweł II w papieskim oknie, patrzący w górę na dwa gołębie, które nie chcą odlecieć. Dodałem cytat papieża: „Niech pokój ogarnie nasze serca i cały świat”. Obraz bardzo się spodobał. Akurat byli dziennikarze z TVP…
… i w taki to sposób zaistniałeś w głównym wydaniu Wiadomości.
Tak było. Dziennikarze poprosili, abym powiedział coś na temat tego mojego malowania. To była krótka migawka. Na pytanie, co czuję po odejściu papieża, oznajmiłem, że tak naprawdę papież nie odszedł, bo jakaś cząsteczka jego filozofii życia, jego duchowości została w każdym z nas.
Jaka jest różnica między malowaniem logo, a malowaniem obrazów religijnych? Inaczej się je maluje?
Zupełnie inaczej! Do projektowania i malowania logo podchodziłem lekko, twórczo, kreatywnie. To była zabawa. Trzeba było wymyślić coś nowego, czego jeszcze nie było i nie było się na czym wzorować, więc wzorowałem się na naturze. Jeśli zaś chodzi o postaci sakralne, to malowałem je już w całkiem innym trybie. To było kompletnie inne, powiedziałbym, że szczególne podejście. Wychodziłem z inspiracji, malowałem z intencją, może też z duchowym wsparciem? Za każdym razem odczuwałem też wielką odpowiedzialność. Miałem świadomość, że wychodzę poza pewną normę, że daję tym obrazom coś od siebie, nie chodziło tylko o wierne odwzorowanie postaci, ale o symbolikę, o znaczenie koloru. Pracowałem w ogromnym skupieniu, odcinając się od rzeczywistości. Żyłem tylko tym, co malowałem, zapominając o całym świecie. Był to dla mnie unikalny rodzaj modlitwy, sposób na pozawerbalne skomunikowanie się z siłą wyższą, duchowym pierwiastkiem, metafizyką. Czułem też, że to malowanie sprawia, że sam się zmieniam, że coś we mnie ewoluuje. Nazywam to stanem uniesienia, które nieobce jest wielu twórcom.
Co to dla ciebie znaczy, obraz Jezusa Miłosiernego, który namalowałeś, jest w łagiewnickiej bazylice, że oglądają go ludzie z całego świata, modlą się przy nim?
Po pierwsze bardzo się cieszę, że nie został w Afganistanie, bo nie wiadomo, co mogłoby się z nim stać. Czuję więc ogromną wdzięczność tym, którzy się zatroszczyli o ten obraz i udało im się go przywieźć. Po drugie – Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach jest miejscem szczególnym, wyjątkowym, a ten obraz – mam takie wrażenie – jakby trafił na swoje miejsce. Jakby Jezus Miłosierny z Afganistanu wrócił w końcu do domu. Jest w Polsce, przykuwa uwagę, służy ludziom. A może właśnie teraz jest nam bardziej tu potrzebny w kraju, w obliczu potwornej wojny u naszych bliskich sąsiadów, którzy podobnie jak my sponiewierani ciężkim losem i trudną historią potrzebują Nadziei by wytrwać w walce, Wiary by odnieść zwycięstwo i Miłości zarówno tej boskiej jak i naszej międzyludzkiej, którą tak często spontanicznie potrafimy okazać sobie nawzajem, gdy trzeba pomóc. To nasza Wielka dobra cecha narodowa, którą powinniśmy w sobie pielęgnować, trwać w niej i rozwijać. Wtedy na pewno zwiększy się szansa na to, by faktycznie z Polski wyszła iskra, która zmieni świat na lepsze. Tak rozumiem ten obraz, jego wymowę i przesłanie prostym umysłem zwykłego żołnierza.