Wakacyjny szlak skarbów i sekretów historii Ziemi Lubuskiej. Ruszamy!
Już w poniedziałek ruszymy na pierwszy z wakacyjnych szlaków. Tego lata, codziennie, będziemy poznawali nowe historie związane z eksponatami w naszych muzeach. Ale zwiedzając z nami, „dotkniecie” każdy z zabytków. Czeka nas ponad czterdzieści wycieczek. Przemierzymy cały region i poznamy niesamowite historie związane z dziejami Ziemi Lubuskiej
Już od lat, w kolejne wakacje, wyruszamy na szlak w poszukiwaniu przygód. Tak, tak, bo przecież poznawanie nowych miejsc, ludzi, historii to także jest przygoda. I każdego roku okazywało się, że stara zasada „cudze chwalicie, swego nie znacie” jak najbardziej dotyczy naszego regionu.
Codziennie w „Gazecie Lubuskiej” znajdziecie dwie wakacyjne strony, a na nich... Właśnie, tym razem zajrzymy do muzeów, izb tradycji, skansenów. Ale nie będziemy karnie wędrowali od eksponatu do eksponatu. Wybierzemy jeden, dwa i opowiemy ich historię. Najczęściej będą to przedmioty, na które nie zwracamy uwagi lub nawet nie mamy na to szans, bo spoczywają głęboko na półkach magazynów lub w sejfach. Czy wiecie, że perełkę zbiorów Muzeum Ziemi Lubuskiej, czyli „Dziewczynkę ze słonecznikami” Olgi Boznańskiej, możemy oglądać najwyżej 30 dni w roku? Obraz wymaga bowiem specjalnej opieki, i to raczej za sprawą techniki niż poważnego wieku. To pastel. A to oznacza, że może być wystawiony na działanie światła słonecznego najwyżej przez taki czas. Do tego powinien leżeć, aby pigment się nie osypywał. Do transportu i przechowywania ma wykonany specjalny pojemnik.
Albo gemma z Międzyrzecza. To prawdziwy skarb i jest zbyt cenna, żeby ją eks-ponować. Muzeum nie stać na specjalne gabloty ani na zatrudnienie dodatkowych strażników, dlatego jest ona schowana w dobrze zabezpieczonym sejfie. W gablocie wystawiono jej kopię. Eksponat pochodzi z czasów panowania cesarza Gordiana III. Znane są tylko dwie gemmy z tego okresu. Jedna znajduje się w British Museum w Londynie, druga natomiast w Międzyrzeczu...
To nasze tematy? Nie, to byłoby zbyt proste. Przemierzymy nasz region w poszukiwaniu skarbów i spróbujemy rozwikłać ich tajemnice. Przeczytamy listy księcia Pücklera i napiszemy o jego niezwykłych miłosnych podbojach. Wypijemy kawę z żarskiej porcelany, która u progu minionego wieku sprzedawana był w firmowym sklepie na najbardziej ekskluzywnej ulicy Nowego Jorku. W Muzeum Puszczy Drawskiej i Noteckiej poznamy dziwaczne dzieje strażackiej... sikawki, w Ośnie Lubuskim dowiemy się, dlaczego zwane było konwaliowym miastem, a w Pszczewie poznamy sekrety warsztatu dawnego szewca...
Okazuje się, że każdy z opisywanych eksponatów „wychodzi” poza mury muzeum czy skansenu. I opowiada historię. Jak chociażby kamienie hańby, które snują dawne kryminalne historie o zbrodni i karze. W najbliższym tygodniu dowiemy się, co mają do powiedzenia kamienne drogowskazy, lufy czołgu i dział w muzeum w Drzonowie oraz portrety trumienne z Międzyrzecza. I poznamy ich, często mroczne, tajemnice...
Poniedziałek: Drzonów i tajemnicze losy działa z... cmentarza
Te skarby nie są schowane w muzealnych magazynach. Ale mimo to skrywają tajemnice. T 34 kojarzy nam się oczywiście z czołgiem z „Czterech pancernych i psa”, czyli z „Rudym 102”. Skojarzenia wydają się jak najbardziej uzasadnione. Od początku lat 60. stał jako pomnik na terenie byłej wojskowej składnicy na Westerplatte. U progu XXI wieku przestał się dobrze komponować w miejscu kultu Kampanii Wrześniowej. Nie do końca trafiały argumenty, że przecież 1. Brygada Pancerna nosiła imię Bohaterów Westerplatte. Zarówno wojewoda pomorski, jak i konserwator zabytków zaczęli szukać nowej „bazy” dla czołgu. Znalazł schronienie w Drzonowie.
Z Karelii do Drzonowa
Zatem działo SU 152 ma naprawdę niezwykłą historię. Muzeum w Drzonowie posiada dwa egzemplarze tej broni na trzy, które przetrwały. Wypatrzyli je historycy z muzeum na cokołach przy wejściu na wojenny cmentarz w Cybince. Szybko zorientowali się, że to dwa cymesy na gąsienicach. Były produkowane tylko w 1943 roku i taśmy montażowe opuściło raptem 700 sztuk.
- Jak opowiadał nam mieszkaniec Cybinki, gdy ustawiano je na cokołach, przyjechały o własnych siłach - mówi Błażej Mościpan z Lubuskiego Muzeum Wojskowego w Drzonowie. - Dopiero później wymontowano z nich silniki. Aby je przegrupować do Drzonowa, potrzebowaliśmy mnóstwo papierków i zezwoleń: od Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa po ambasadę rosyjską. Udało się i w zamian na cokołach stanęły dwie haubice. Podczas przypadkowego czyszczenia nagle ukazała się na wieżyczce jednej z nich liczba „200”. I czerwona gwiazda zachodząca na pierwszą cyfrę. Wówczas uświadomiłem sobie, że pojazd z tym numerem gdzieś wcześniej już widziałem i możliwe to było jedynie na fotografii. I znalazłem go. Na fotografii przedstawiającej walki w... Karelii.
Wtorek: Szprotawa, czyli kamienie też mają swoje tajemnice
Gdy trafimy do mieszczącego się w dawnej baszcie Muzeum Ziemi Szprotawskiej, z pewnością usłyszymy historię przydrożnych kamieni. Nie są to bowiem normalne kamienie. - Pierwsze kamienne drogowskazy zaczęli odnajdywać i katalogować w 2002 roku Maciej Boryna i Krzysztofa Danielkowska - opowiada Aniela Cichalewska, opiekunka Muzeum Ziemi Szprotawskiej i przewodniczka. - Odnawiał je również Krzysztof Wachowiak. Do dziś udało się opisać 20. Pochodzą najczęściej z XIX wieku i przez wiele lat nie dostrzegano ich wartości historycznej. Najprawdopodobniej były fundowane przez właścicieli. Wśród nich był Heinrich Neumann, dla którego stały się swego rodzaju pasją. Jego kamienie oznaczały również tereny łowiec-kie czy też były ustawiane ku czci bohaterów, a później członków rodziny. Najwięcej znajduje w Wiechlicach.
Na kamiennym szlaku
Regionaliści kilka lat temu utworzyli Szprotawski Park Kamiennych Drogowskazów na tak zwanej małej Pętli Wiechlickiej. To trasa krajoznawcza o długości ok. 10 km. Została w 2012 roku zaprojektowana przez Macieja Borynę i zatwierdzona przez Towarzystwo Bory Dolnośląskie. Wiedzie sprzed pałacu Wiechlice, gdzie znajduje się największa liczba zabytkowych drogowskazów, przecina rzekę Szprotawę w kierunku zalesionej Góry Wiechlickiej. Po drodze mijamy kolejne drogowskazy oraz zabytkowy, zniszczony cmentarz w Cieciszowie. Dalej szlak wiedzie w stronę Leszna Dolnego. Odcinek południowy pętli prowadzi przez Bory Dolnośląskie obok poradzieckiego magazynu broni jądrowej, schronu dowodzenia i lotniska wojskowego, wracając do pałacu Wiechlice.
Środa: Międzyrzecz, czyli dlaczego postarzono Ewę B.
W międzyrzeckim muzeum zatrzymuję się przed „dziwnym”, przede wszystkim za sprawą formatu, obrazem z 1672 roku. Przedstawia Ewę Bronikowską z Kurska pod Międzyrzeczem. Wygląda jak szykująca się do zamążpójścia panna. Spadające na ramiona złote loki, kolia na śnieżnobiałej szyi, kolczyki w uszach i spięta kokardą szykowna suknia. Miała jednak zaledwie 10 lat, kiedy zmarła i została namalowana przez anonimowego artystę. Teraz jej obraz uchodzi za ikonę polskiego portretu trumiennego. Zjeździł cały świat, był eksponowany w największych muzeach i galeriach Europy - od Mediolanu po Londyn.
Z boku trumny
- Portrety trumienne były jednym z elementów sarmackich obrzędów pogrzebowych. Kolejnymi były tablice inskrypcyjne i herbowe. Ich największa kolekcja w Polsce znajduje się właśnie w naszym muzeum - mówi Andrzej Kirmiel, dyrektor muzeum Ziemi Międzyrzeckiej.
Patronem muzeum jest jego założyciel i pierwszy kustosz Alf Kowalski. Przyjechał do Międzyrzecza w 1945 roku. Początkowo pracował w starostwie. Zabezpieczał przed szabrownikami dzieła sztuki z opuszczonych dworków oraz zrujnowanych przez czerwonoarmistów kościołów katolickich i protestanckich. Uratował setki cennych eksponatów. Dzięki niemu chlubą muzeum są obecnie 43 portrety, a także ponad 180 tablic herbowych i inskrypcyjnych, będących bardzo rzadką i ciekawą spuścizną po naszych przodkach. Czemu służyły? W wieku XVII i XVIII były nieodłącznym atrybutem ceremonii pogrzebowych w rodach szlacheckich.
Kształt portretu dostosowany był do boku trumny. Portret bowiem podczas uroczystości pogrzebowych mocowano do trumny od strony głowy zmarłego. I tak zmarły w sposób symboliczny mógł brać udział w uroczystości. Po przeciwległej stronie mocowano epitafium, a po bokach stawiano tarcze herbowe. Po zakończeniu uroczystości portret często wieszano na ścianie kościoła, którego zmarły był dobrodziejem. Najstarszym znanym portretem trumiennym w Polsce jest wizerunek Stefana Batorego.
A skąd te dziwne fryzurki sarmatów? Szlachta przejęła te fryzury od Zaporożców, a ci z kolei wzorowali się na Turkach, z którymi walczyli na Dzikich Polach. I tak turecka moda znad Bosforu trafiła na zachodnie kresy Rzeczpospolitej. Spójrzmy na Zygmunta Bronikowskiego, który zmarł 1 października 1698 roku, będąc jeszcze młokosem.
Czwartek: Świdnica, czyli tajemnica pewnego kurhanu
W Muzeum Archeologicznym Środkowego Nadodrza zazwyczaj ulegamy czarowi opowieści o Wicinie, wicińskiej księżniczce i obwieszonych złotem Scytach. Tymczasem... Archeolog Julia Orlicka-Jasnoch zapytana o to, jaka historia, jaki zabytek ją ostatnio zafrapował, odpowiada natychmiast, że każdy eksponat to taka historia, a na dodatek, gdy postawimy obok siebie kilka z nich, snują one dłuższą opowieść.
- Szczerze mówiąc, jestem już nieco znużona archeologicznymi tabelkami, statystykami, mimo że oczywiście jest to bardzo potrzebne, pozwala odpowiedzieć na wiele pytań rzeczowo i jednoznacznie, jak w kryminalnym śledztwie - mówi. - Ale mam wrażenie, że w tym wszystkim często ucieka nam człowiek i próba odpowiedzi na pytanie, kim ludzie żyjący dziesiątki wieków temu byli, w co wierzyli... Gdzie najłatwiej znaleźć odpowiedź na takie pytania? W... grobie. I pani Julia rozpoczyna opowieść o tajemniczych kurhanach w jednej z lubuskich miejscowości.
I nagle wyszedł jakiś „złom”
Gdy archeolog badała dwa kurhany powstałe gdzieś w okolicach 1300-1200 roku p.n.e., czyli u progu kultury łużyckiej, spodziewała się klasycznych pochówków, czyli urna z prochami przykryta misą lub przystawką i wszystko pod kurhanem... Tymczasem wyszedł nagle jakiś „złom”. Przypomnijmy, że w dobie kultury łużyckiej używano głównie brązu, a nie żelaza. - I tutaj rozpoczyna się pasjonująca historia - mówi pani Julia. - Oto miejsce pochówków ludzi kultury łużyckiej zostało ponownie wykorzystane przez nowy lud, mianowicie przedstawicieli kultury przeworskiej. Byłam całkowicie zaskoczona, gdyż był to mój pierwszy bezpośredni epizod z tą kulturą. W kolejnym sezonie znaleźliśmy jeszcze kilka grobów kultury przeworskiej między kurhanami. A osady kultury przeworskiej również znajdują się w okolicy, jednak informację o nich mamy tylko z badań powierzchniowych. Czyli wiemy, że to nie był jakiś incydent, ale osadnictwo.
Oto okazuje się, że twórcami kultury przeworskiej był lud o tradycjach germańsko-celtyckich lub z elementami germańsko-celtyckimi. O samych Celtach w tym kontekście raczej trudno mówić. W późniejszych wiekach ci przybysze asymilowali się z ludnością miejscową tym, co pozostało po kulturze łużyckiej i pomorskiej. Co mieli z Celtów?
Piątek: Łęknica i Bad Muskau, czyli książę, który kochał parki i kobiety
Będąc w Parku Mużakowskim, koniecznie odwiedźmy mieszczące się w Nowym Zamku muzeum. Tam niezwykle pomysłowo urządzono wystawę poświęconą Hermannowi Ludwikowi Heinrichowi von Pücklerowi. Młody Hermann ze względu na swoje wybryki zyskał przydomek „szalonego Pücklera”. Ścigany był przez osoby, którym winny był pieniądze, jak i osoby, z którymi miał do załatwienia „sprawy honorowe”. Wrócił do Muskau po śmierci ojca w 1811 roku. Po obaleniu Napoleona wyruszył do Anglii, gdzie zachwycił się parkami krajobrazowymi. W 1817 roku hrabia poślubił starszą od siebie o prawie dziesięć lat, rozwiedzioną hrabiankę Lucie von Pappenheim.
Historia pewnego kobieciarza
Idea utworzenia w okolicy Bad Muskau wielkoprzestrzennego parku krajobrazowego powstała około roku 1815. 30-letni wówczas Hermann Ludwik Heinrich von Pückler, od czterech lat właściciel dóbr mużakowskich, napisał list otwarty do mieszczan. Książę wymarzył sobie park symbol, który łączyć miał harmonijnie miasto, wioski, rolnictwo, przemysł, lasy, jeziora... Wędrując po parku, co i rusz potykamy się o biografię księcia, którego życiorys - estety, poety, podróżnika i... kobieciarza - może posłużyć za kanwę powieści. Oto ścieżka Cary... Skąd ta nazwa? Książę Pückler w latach 1834-1840 podróżował po Oriencie. Tam na jednym z targów niewolników, w stolicy Sudanu, kupił młodą dziewczynę, której imię brzmiało Machbuba. Urodziła się prawdopodobnie w Etiopii, miała 10-12 lat i kosztowała... sto talarów. Razem podróżowali po Oriencie wzdłuż rzeki Jordan do Damaszku. Przez Konstantynopol i Budapeszt dotarli do Wiednia, gdzie Machbuba uczyła się manier prawdziwej damy. Wszędzie, gdzie się pojawili, wywoływali skandal. Żona, dowiedziawszy się o powrocie męża z kochanką, opuściła domostwo. Jeszcze przed przybyciem do Muskau Machbuba, nieprzyzwyczajona do panującego w Europie klimatu, zaczęła chorować. Tymczasem Pückler po powrocie do Muskau stchórzył i wyjechał do Berlina, do swojej żony. Do umierającej Machbuby wysłał jedynie czekoladki i kilka listów. Każdy list zaczynał od sformułowania: „Cara mia Machbuba”, czyli „Moja kochana Machbubo”...