Rozmawiamy o czasie, w którym sanepid, zwłaszcza taki, którego dzialalność obejmuje kurort, ma zdecydowanie więcej pracy.
Choć pogoda średnio na to wskazuje, mamy lato mnóstwo sezonowych biznesów gastronomicznych, mniejszych i większych interesów, które robi się na żywności. Mieliśmy już w tym sezonie jakieś zbiorowe zatrucia?
Włodzimierz Wróbel: Nie, więc odpukujemy i cieszymy się , że już po półmetku wakacji. Co ważne, sami zauważamy, że z roku na rok zarówno w dziedzinie higieny żywności i żywienia, jak i pod względem stanu technicznego obiektów, które podlegają naszemu nadzorowi, jest coraz lepiej. Za to co ciekawe, skarg od klientów wcale nie ubywa. Wręcz przeciwnie. Bo kienci są cora z bardziej wymagający i naprawdę zwracają uwagę na wszystko. Inna rzecz, że przedsiębiorcy dobrze wiedzą jak łatwo zepsuć sobie opinie, bo poczta pan toflowa jest niezwykle skuteczna, a i media społecznościowe moga służyć błyskawicznej antyreklamie. Często bywa tak, że kontaktuje się z nami osoba, która dopiero po powrocie do domu dzwoni i informuje, że w jej pokoju hotelowym coś jej się nie podobało. Miała zastrzeżenia. Gdyby była jeszcze na miejscu, mogłaby nam przynajmnjej wytłumaczyć, pokazać o co chodzi. Choćby tuż przed odjazdem. A co do zatruć, to jak zwykle zdarzają się niepokojące zgłoszenia, najczęściej od osób, które twierdzą, że uległy zatruciu podczas pobytu w konkretnym hotelu. My interweniujemy, szukamy, nic nie znajdujemy, niczego nie wykazuje badanie próbek żywności , wymazów pracowników itd. To się zdarza.
To skąd takie zgłoszenia?
Włodzimeirz Wróbel: - Choćby stąd, że letnicy nie stołują się tylko w hotelach, czy restauracjach. Czasem nie skojarzą, że kupili coś np. w jakimś punkcie ruchomym, nie mającym zezwolenia na sprzedaż żywności, którą nie wiadomo kto i w jakich warunkach wyprodukował. Albo zapominają, że weszli do wody mimo zakazu kąpieli, którego nie wydawaliśmy bez powodu. W konsekwencji nabawili się niedyspozycji żołądkowej, a podejrzenie pada nie tam gdzie trzeba.
Na szczęście takie zakazy kąpieli mieliśmy tylko dwa. W Podczelu i w Ustroniu Morskim. Wprawdzie wykryli Państwo bakterie Escherichia coli, ale następne badaniawykazywały, że ich poziom wrócił do normy. Ale niepokojąco brzmial zwłaszcza komunikat dotyczacy Podczela, bo tam stwierdziliście Państwo aż 4 - krotne przekroczenie dopuszczalnych norm. Skąd się wzięło?
Lidia Komers, kierownik Sekcji Komunalnej: - Pierwsze badanie wody przy kąpielisku w Podczelu wykonaliśmy jeszcze przed sezonem. Już wtedy normy były przekroczone, ale nie tak znacznie. Badanie powtórzyliśmy i kąpielisko zostało otwarte. Kolejne badanie przeprowadził już organizator kąpieliska, bo w sezonie takie badania muszą być wykonane co najmnej czterokrotnie. I znów mieliśmy tam wysokie przekroczenie norm. Stąd ostatni zakaz. Inspekcja sanitarna nie jest zobowiązana do szukania źródła zanieczyszczenia. Zgodnie z ustawą, to organizator kąpieliska ma takie zadanie. z tego co wiem, Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji pracuje nad tym.
Włodzimierz Wróbel: - Ponieważ wśród kołobrzeskich kąpielisk zdarza się to tylko w Podczelu i to tylko przez chwilę, można podejrzewać, że ktoś może się tu pozbywać cyklicznie ścieków, wypuszczając je do morza. Tu potrzebny jest wzmożony monitoring. Rozmawiałem już o tym z prezydentem.
Wróćmy do żywności. Nad iloma obiektami serwującymi żywność macie państwo nadzór?
Anna Ciesińska, kierownik Sekcji Higieny, Żywności, Żywienia i Przedmiotów Użytku: - Nad 1,6 tys. obiektów żywieniowo - żywnościowych. To zarówno mała, jak i duża gastronomia, sklepy spożywcze, z wielkopowierzchniowymi włącznie.
Rozumiem,że w sezonie ich liczba wzrasta?
Anna Ciesińska: - Tak. w sezonie przyjeżdża do nas też coraz więcej tzw. punktów ruchomych, tzw. foodtrucków. Niestety część z nich działa nielegalnie, bo nie uzyskali decyzji inspektoratu, w miejscu, w który zarejestrowali działalność. Są też punkty tymczasowe, np. stragany z chlebem, których właściciele powinni zgłaszać się w tym inspektoracie, na którego terenie prowadzą sprzedaż. Również im zdarza się tego nie robić.
Włodzimierz Wróbel: - Gdy zostają ukarani mandatem, potrafią zwinąć biznes i za dwie godziny być gdzie indziej. A klient nie ma pojęcia, że dokonuje zakupu na własne ryzyko i je produkt, sprzedawany nie tylko nielegalnie, ale i niewiadomego pochodzenia. Na szczęście doskonale się nam współpracuje w zpolicją i dzięki temu udaje się nam ustalić gdzie szukać kogoś, kto w ten sposob łamie prawo. Inna rzecz, że tacy sprzedawcy potrafią być wobec nas agresywni. Boje się nie o siebie, ale o moje panie inspektorki. Bywa, że i z tego powodu towarzyszy nam policja.
Jakie najczęstsze uchybienia czy błędy popełniają osoby sprzedające żywność, albo prowadzace punkty żywienia?
Anna Ciesińska: - Oferują przeterminowane środki spożywcze. Najczęściej zdarza się to u przedsiębiorców, którzy rozpoczynają działalność.
Włodzimierz Wróbel dopowiada: - Bywa, że przedsiębiorcy przyjeżdżają z południa Polski, zostawiają nieprzeszkolonych pracowników, często osoby młode i wyjeżdżają. To brak nadzoru właściciela nad obiektem, brak szkoleń. Obie te rzeczy są karalne. Odnotowujemy brak czystości, brak oznakowania potraw terminem wykonania. A przecież potrawy przygotowywane na miejscu muszą być spożyte w ciągu 72 godzin. Tymczasem bywa, że natrafiamy na makaron z etykietką z której wynika, że przygotowano go tydzień temu. Do tego zdarza się brak segregacji, urządzeń chłodniczych itd. Albo zwroty z tzw. szwedzkich stołów. To niedopuszczalne. Zgodnie z przepisami, to co pozstało na szwedzkim stole np. ze śniadania, powinno zostać zutylizowane. Instruujemy więc dodatkowo, żeby nie kroić za dużo wędlin, sera. Lepiej w razie potrzeby dokroić.
A największe zaskoczenie podczas takich kontroli ?
Włodzimierz Wróbel:- Dla mnie największym szokiem było odkrycie kilka lat temu w obiekcie niezłej kategorii, blisko ćwierci tony zamrożonego, przeterminowanego towaru. To były między innymi zamrożone na kość wędzone łososie, które mają ściśle określone warunki przechowywania. Były tam i inne ryby, mięso. To byl dramat. Gdy właściciel usłyszał, że to wszystko musi zutylizować, obruszył się. Mówiłem mu; „człowieku! Na tym jest data - listopad, a przecież mamy lipiec. Ludzi pan potruje”. Kiedy indziej pani w punkcie sezonowym nad samym morzem miała w pojemniczkach zamrożone zupy. Było ich ze 100. Spotkaliśmy się na początku sezonu, a ona tłumaczyła, że to zapasy dla syna, który w październiku rozpoczyna studia. A my powtarzamy: zamrażać produktów przygotowanych w obiekcie nie wolno.
Co ma zrobić osoba, która chce dopiero otworzyć np. sezonowy pukt z żywnością, choćby budkę z lodami, ale gubi się w meandrach przepisów. Czy znajdzecie Państwo dla niej czas, by wytłumaczyć na co powinna zwracac uwagę?
Anna Ciesińska: - Oczywiście. Tak się właśnie dzieje. wiele osob pyta nas, rozwiewa wątpliwości.
Włodzimierz Wróbel: - My jesteśmy dla ludzi. Nie mamy być postrachem, ale partnerem, który dba o bezpieczeństwo, zdrowie i życie ludzi. Z chęcią pomożemy.