„Nasi chłopcy z OSP” - tak mówią o strażakach mieszkańcy nadodrzańskich miejscowości. To miejscowi strażacy dzień i noc wykonują najgorszą robotę, wyciągając gnijące truchło z rzeki.
Łódź sunie szybko po wodzie. Niepokoi dziwne, nieustające stukanie o jej dno. - To ślimaki - tłumaczy Marek Sadowski z Ochotniczej Straży Pożarnej Krajnik Dolny, który kieruje łodzią. Bo oprócz śniętych ryb na wodzie pływają tysiące martwych ślimaków.
Smród w Dolinie Miłości
Łódź pozwala dotrzeć tam, gdzie nie dojedzie inny sprzęt. Ale też patroluje Odrę, aby na bieżąco monitorować sytuację.
- Jest hasło i jedziemy. Stawiamy się na każde wezwanie. Jesteśmy podzieleni na zmiany tak, żeby całą dobę ktoś tu był - mówi Sadowski.
Płyniemy z Krajnika Dolnego w kierunku Zatoni Dolnej. Na wąskiej drodze łączącej obie wsie, biegnącej przy samym brzegu Odry, widać pojedyncze osoby, które patrzą na martwe ryby i to, co dzieje się na rzece. Nad drogą ściana zieleni - to tu znajduje się słynny park Dolina Miłości.
Trudno jednak myśleć o amorach, kiedy odór rozkładających się ryb wdziera się dosłownie w każdy zakamarek. Niektórzy mówią, że już do tego smrodu trochę przywykli i po paru godzinach pracy nad rzeką przestają go czuć. Ale jednocześnie przyznają, że nawet po kąpieli zapach znad Odry z nimi dalej zostaje. W domach stojących najbliżej rzeki, mimo upału, niezależnie od pory dnia i nocy nikt o otwieraniu okien nawet nie myśli.
Marek Sadowski podpływa do brzegu. Ogromne martwe sumy są napuchnięte do granic możliwości. Nad truchłem latają muchy.
- Będziemy to prawdopodobnie zbierać ręcznie. Zaraz zdam relację pani burmistrz i zdecydujemy, co dalej. Staramy się te ryby zepchnąć do wody, żeby wpłynęły w rękaw, a to, czego się nie da, usuwamy ręcznie - mówi strażak.
Żeby ktokolwiek mógł wsiąść na łódź OSP Krajnik Dolny, jednostka jest po każdym powrocie rzeki dokładnie opłukiwana. Strażacy (na łódkę wejdzie sześciu ludzi), którzy wypływają w woderach na rzekę sprzątać ryby, też - zanim potem ściągną robocze stroje - są dokładnie zmywani wodą. Przydają się też środki dezynfekujące, których nie brakuje - dużo zostało z zapasów z czasu pandemii COVID-19.
Służby pracują nad rzeką dzień i noc. Przy moście w Krajniku Dolnym stoi namiot, w którym można położyć się i choć chwilę odpocząć. Strażacy ochotnicy przyznają jednak, że prawie nie śpią. - Kilka godzin na dobę - mówią.
Ci z OSP z Krajnika Dolnego marzą po cichu, że ktoś może dostrzeże ich poświęcenie przy ratowaniu Odry i dostaną w końcu upragnioną strażnicę.
Płukanie kamieni w upale
Na samym początku największym problemem okazało się wyławianie ryb, bo wędkarskie podbieraki do tego się nie nadają.
- Te sklepowe to są po to, żeby wędkarz sobie jedną rybkę przytrzymał, ale nie tyle, co tu mamy - mówią strażacy.
Jeden z nich, pan Janusz, skonstruował podbierak z kosza na ziemniaki i trzonka od łopaty. Barbara Rawecka, burmistrz Chojny, mówi o miejscowym przedsiębiorcy, który też zespawał kilka mocnych podbieraków.
Od piątku strażacy nie tylko wyciągają martwe ryby z zapór ustawionych na Odrze, ale też starają się oczyszczać kamienie umocnień przeciwpowodziowych.
W sumie na terenie gminy pracuje sześć miejscowych drużyn OSP. To ludzie znad Odry, którzy tu pracują i mają rodziny. Dlatego, jak sami mówią, ratują swoją rzekę.
Upał nikomu nie pomaga. Żeby wyjść na wodę, trzeba ubrać wodery lub gumowce, gumowe długie rękawice, założyć maseczkę. Ludzie dosłownie się gotują, martwe ryby rozpadają się w rękach.
Wczesnym popołudniem w poniedziałek w Krajniku Dolnym jest czas na chwilę oddechu. W kierunku Chojny odjechał transport martwych ryb. Zapora jest chwilowo oczyszczona.
W wybieraniu pomaga koparka (koparkę udostępnił gminie jeden z chojeńskich przedsiębiorców), która stoi na pchaczu. Jednostką kieruje Leszek Kiełtyka, który ma firmę transportową. Zwykle wozi po Odrze ładunki gabarytowe, czasem zboże. - Teraz jest taka potrzeba, to tu pomagam. To nasza rzeka przecież - mówi.
Gminy bez granic
Teraz granice gmin nie mają znaczenia. Krajnik Dolny to gmina Chojna. A Marwice, położone już przy Odrze Wschodniej, to gmina Widuchowa. Szybko roznosi się wieść, że Marwice mają problem, bo zapory są pełne martwych ryb. Koparka by się tam bardzo przydała.
Pomocy potrzebuje też Bielinek w gminie Cedynia, a to już w górę rzeki. Jest dylemat - czy Leszek Kiełtyka ma płynąć z koparką do Bielinka, czy do Marwic? Decyzje zapadają błyskawicznie.
- Marwice są dalej, ale tam dopłynę szybciej, bo z nurtem rzeki - mówi Leszek Kiełtyka. Barbara Rawecka dysponuje, że do Marwic ma pojechać też „jej” kontener, do którego zostaną załadowane martwe ryby. To nie znaczy, że Bielinek zostanie bez pomocy - pchacz ma się tam pojawić kolejnego dnia rano.
Po godzinie dopływa do Marwic. Wcześniej adepci szkoły pożarniczej z Poznania zdążyli uprzątnąć brzeg z kilkudziesięciu worków załadowanych rybami. Teraz wszystko pójdzie gładko. Kontener staje niemal w wodzie, pchacz ustawia się w zasięgu stojącej na nim koparki. Wzruszona breja z truchłem uderza w nozdrza ze zdwojoną siłą, ale kontener zapełnia się błyskawicznie.
- Bardzo dziękuję pani burmistrz Chojny! Bez pomocy strażacy by to wyciągali ręcznie cały dzień, a koparka zrobiła robotę w godzinę - mówi Paweł Wróbel, wójt gminy Widuchowa.
Tego dnia w Marwicach z Odry wyciągnięto siedem ton martwych ryb i ślimaków. Wszystko trafia najpierw do chojeńskiego Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych, a stamtąd do spalarni w województwie kujawsko-pomorskim.
Leczo, ogórkowa i kapuśniak
Paweł Wróbel podkreśla, że pomagają też mieszkańcy. Bo choć nie mogą sprzątać Odry, to apel wójta o przynoszenie gabli - dużych wideł do przerzucania ziemniaków, które okazały się idealne do wybierania ryb - ludzie odpowiedzieli natychmiast. W ciągu jednego dnia zebrano sześćdziesiąt sztuk.
Izabela Karapulka z Koła Gospodyń Wiejskich „Lawenda” w Widuchowej ma pełne ręce roboty. Kobiety z koła codziennie gotują zupę dla adeptów szkół pożarniczych, którzy pomagają nad Odrą. Część z nich śpi w remizie w Widuchowej. Są bardzo zmęczeni.
- Mamy dyżury, codziennie jedna para pań idzie do remizy i gotuje. Inne robią zakupy, wszystko jest rozpisane i podzielone - mówi pani Izabela. Przedwczoraj był kapuśniak, dziś leczo, jutro ma być ogórkowa. - Nie raz gotowałyśmy na dużych imprezach, więc mamy trochę doświadczenia, jak wyliczyć produkty na taką ilość jedzenia. To zupełnie inne gotowanie niż obiad dla rodziny - mówi.
Paweł Wróbel podkreśla, że kobiety nie chciały przyjąć za swoją pracę żadnych pieniędzy. - Tylko za same produkty - mówi.
Panie z „Lawendy” są zgodne, że tak po prostu trzeba, a skoro nie mogą czyścić Odry, to chociaż tak pomogą.
Odra odżywa?
Na nadodrzańskim bulwarze w Widuchowej co chwilę ktoś się pojawia. Tak po prostu - popatrzeć na Odrę. Z auta wyskakuje młoda dziewczyna, która podbiega do zapory i robi zdjęcie martwym rybom. Mężczyzna na rowerze przyjechał z Gryfina „zobaczyć, jak wygląda sytuacja” (kiedy rozmawialiśmy, martwe ryby dopiero dopływały do miasta).
- Jak żyję, czegoś takiego nie widziałem. Czy ktoś za to odpowie? - zastanawia się mieszkaniec Widuchowej. Niektórzy mają łzy w oczach, bo każdy jest zgodny, że najbardziej żal zniszczonej przyrody.
W poniedziałek wojewoda zachodniopomorski w Krajniku Dolnym powiedział dziennikarzom, że od początku akcji z Odry w województwie wyciągnięto już 45 ton ryb.
Coraz głośniej wybrzmiewa też problem ludzi, którzy przez katastrofę ekologiczną stracili dochody: to m.in. rybacy, właściciele agroturystyk, sklepów wędkarskich czy wypożyczalni sprzętu wodnego.
We wtorek pojawiły się pierwsze informacje o tym, że martwe ryby dopływają do Szczecina, w środę wszystkie siły zostały skierowane na rzekę, aby jak najmniej martwych ryb wpłynęło do centrum miasta. Za to w górze rzeki słychać bardziej optymistyczne wieści. Ludzie informują o pierwszych po śmiercionośnej fali żywych rybach w Odrze.