W tym domu mieszkają mamy na dobre i na złe. Z uśmiechem i ze łzami pod powiekami

Czytaj dalej
Fot. Fot: Adam Wojnar/Polska Press
Majka Lisińska-Kozioł

W tym domu mieszkają mamy na dobre i na złe. Z uśmiechem i ze łzami pod powiekami

Majka Lisińska-Kozioł

Jest niedziela. Dom Ronalda McDonalda w Krakowie tętni życiem. Rodziny chorych dzieci mają okazję pobyć razem.

Pomarańczowe i zielone krzesła w jadalni zachęcają do siedzenia. W kuchni krzątają się mamy. Będzie rosołek albo pulpety z ziemniakami, albo jak ktoś woli, brokuły i buraczki, a na deser budyń. W sali spotkań też ruch. Są fotele i książki, a w bawialni zabawki dla dzieci. Obok pralnia, suszarnia i prasowalnia. Na górze pokoje hotelowe. Dwadzieścia; nowoczesne, wygodne, z łazienkami. Zapewniają prywatność.

Mama Iwona

Na tarasie wiosna. Śpiewają ptaki, trawa jest zielona, a niebo niebieskie. Na kolanach Iwony wtulona w mamę siedzi sobie Renatka. Tata Tomek nie spuszcza oczu z córki. Pod ręką ma gaziki, w każdej chwili gotowy do pomocy. Są z Przemyśla, w krakowskim szpitalu od stycznia walczą z „mózgojadem”, czyli rdzeniakiem, który usadowił się w czaszce dziewczynki.

Bóle głowy, wymioty, stan podgorączkowy pojawiły się u niej w okresie grypowym. Lekarze leczyli więc tę grypę, zanim w końcu wpadli na właściwy trop. - Diagnoza to był szok. A gdy dotarło do mnie to, co usłyszałam - już trwała operacja. Potem przenoszono nas z oddziału na oddział. Córeńka leżała pod respiratorem, czekaliśmy wszyscy, aż zacznie sama oddychać. Na początku pobytu w Krakowie Iwona zatrzymała się u znajomych. O Domu Ronalda McDonalda usłyszała w szpitalu.

Pierwsze wrażenie było dziwne; dostała piękny, sterylny, dobrze wyposażony pokój z łazienką, a jednak nie czuła się dobrze. Obawiała się, że w takim miejscu - pełnym nieszczęścia - atmosfera będzie grobowa, ciężka. Że nie udźwignie ciężaru wszechobecnej śmiertelnej choroby. Ale musiała się gdzieś myć, gdzieś prać ubrania. Ku swemu zaskoczeniu z czasem poczuła przyjazne emocje, które otulały ją w najtrudniejszych momentach. Zdziwiła się na przykład, że choć Renia bardzo długo nie wychodziła ze szpitala, w Domu wszyscy wiedzieli, że jest, że walczy, że rodzicom jest ciężko. - Poczułam, że my, wszystkie mamy chorych dzieci, rozumiemy się niemal bez słów - podkreśla. - Gdy coś się działo u Reni, a ja akurat byłam w Domu i nastawiałam pranie, mogłam w każdej chwili lecieć do szpitala spokojna, że ktoś je wyciągnie i włoży do suszarki. Gdy byłam przy Renatce i trzymałam ją za rękę, inna mama brała za mnie odkurzanie. Czasami menedżerka Dominika upiekła świeży chleb i smakowity zapach wypełniał każdy zakamarek Domu. Mamy miały pomocne rady. Dzieliłyśmy się doświadczeniem, dobrym słowem. Ale z drugiej strony każda z nas miała za sobą ciężkie przeżycia, na co dzień mierzyła się z gigantycznymi problemami i ze strachem o własne dziecko, więc nikt się nie dziwił, że szukała przestrzeni na zebranie myśli i sił. Czasami wstawał taki dzień, że potrzebowałyśmy ciszy.

Pierwszy polski Dom Ronalda McDonalda, który powstał w Polsce, przy Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu (na świecie jest ich 365), został tak pomyślany, żeby dać rodzinom trochę normalności, gdy po sąsiedzku, w szpitalu toczy się walka o życie ich dzieci. Jest on dla rodzin oazą wytchnienia, jest domem poza domem czasami przez tygodnie, czasami przez wiele miesięcy.

W ubiegłym roku siedmioro dzieci leczonych w szpitalu przebywało w Domu ponad 100 dni. Rekordzista był tu trzy razy dłużej. Niektórzy wracali wielokrotnie. Jak czteroletnia Ania pochodząca z Ukrainy, którą goszczono 25 razy.

Dom daje przestrzeń rodzinie. Dlatego Iwona i Tomek przywożą do Krakowa brata Renatki, by pobył z siostrą. Odkąd dziewczynka oddycha samodzielnie i rehabilitacja po operacji mózgu zaczyna dawać rezultaty, wymieniają się z mężem w czuwaniu przy córce; albo mama wraca do pracy, do Przemyśla, a tata jest w Krakowie, albo na odwrót. I jedno, i drugie dziecko potrzebuje obojga rodziców.

Czytaj więcej, aby poznać niezwykłe historie naszych bohaterów:

  • "Usiadła w jadalni i pisze podziękowania dla osób, które wspierają rodzinę; ciepłym słowem, finansowo, modlitwą. - Dobrze, że one są - mówi. Liczy się każda pomoc, bo jej dziecko od dwóch lat walczy z nowotworem. "
  • Justyna pochodzi spod Poznania. W krakowskim szpitalu jest od grudnia. Obie z córką walczą o zdrowie dziewczynki. Mówi: - Musimy pokonać tego jej raka.
Pozostało jeszcze 76% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.