W toruńskim sądzie sprawy lokalnych Wodociągów nie schodzą z wokandy
W toruńskim sądzie sprawy lokalnych Wodociągów nie schodzą z wokandy. W dwóch osobnych wątkach badana jest sprawa spodni. Jednak robocza odzież okazuje się czubkiem góry lodowej, która wybiła ze studzienek.
Wszystko za sprawą Andrzeja Pyzika, od 26 lat pracującego w Wodociągach. Spodnie przelały szalę goryczy.
Nowe umundurowanie dla pracowników było pomysłem Grażyny Leszczyńskiej, szefowej działu sprzedaży:
- Noszenie odzieży jest dla mnie ważne, ponieważ zmieniają się oczekiwania klientów - wyjaśniała Leszczyńska w sądzie. - Zarówno pracownicy Poczty Polskiej, jak i pracownicy sklepów są identyfikowani po odzieży służbowej. Mam często telefony z terenu, czy osoba w ogrodzie może dokonywać odczytu. Mogę wówczas powiedzieć, że mój pracownik ma bluzę polarową i spodnie z lampasami.
Pływanie w nogawkach
Tyle, że pracownikom nowe stroje służbowe zupełnie nie przypadły do gustu. - Zimą jest w nich zimno - wylicza Andrzej Pyzik. - Jeśli włoży się kalesony, to z kolei po powrocie do samochodu - człowiek znowu jest spocony. Ten materiał nie oddycha. A my stale biegamy po schodach albo wchodzimy do pomieszczeń, w których temperatura jest zupełnie inna niż na dworze.
Inny pracownik spółki (nie chce ujawniać nazwiska w obawie przed odwetem zarządu, nazwiemy go więc na potrzeby tekstu Krzysztofem Wodzińskim) miał identyczne doświadczenia:
- Te spodnie mają 40 proc. poliestru. W dzisiejsze upały czuję się jakbym pływał w nogawkach.
- Bardzo krępują ruchy w studzience - zauważa Jan Wodakowski (również personalia zmienione).
Pyzik interweniował w sprawie spodni u prezesa Wodociągów, Władysława Majewskiego. Zaproponował, żeby prezes na jeden dzień przebrał się w służbowy strój odczytywaczy:
- Poprosił, żeby go nie obrażać, bo on jest tu pracodawcą.
Andrzej Pyzik odmówił wkładania spodni do pracy i nadal nosił bawełniane dżinsy, które wcześniej kupił za ekwiwalent wypłacony przez firmę. - Dżinsy były idealne. Człowiek się w nich nie pocił i nie było problemu, gdy trzeba było poruszać się w ciasnej studzience.
Bunt Pyzika dyrekcja postanowiła jednak zgasić w zarodku - najpierw jedną, później drugą naganą. - Odwołałem się do sądu od tych nagan, nie trwało długo a posypały się następne - wspomina Pyzik. - Ale postanowiłem nie odpuszczać, tym bardziej że jako jedyny pracownik mogę sobie na to pozwolić.
Bo zostaniecie zwolnieni
Andrzej Pyzik jest ranym w gminie Zławieś Wielka, odziedziczył też gospodarstwo po ojcu, więc jeśli przegra batalię z przełożonymi, z głodu nie umrze. Co innego pozostali odczytywacze, którym zmiany wprowadzone w firmie od stycznia tego roku mocno podniosły ciśnienie i obniżyły zarobki.
- W grudniu pani kierownik Leszczyńska przedłożyła prezesowi pomysł na zmianę naszych stawek mówi Krzysztof Wodziński. - Doprowadziła do tego, że obniżono nam wynagrodzenie od odczytu jednostkowego. Jesteśmy pracownikami akordowymi, więc zabranie nam 50 groszy za odczyt każdego głównego wodomierza, było równoznaczne z wykasowaniem pod wyżek za ostatnie 5 lat. Owszem, dołożono nam teoretycznie za odczyt wodomierzy ogrodowych. Tylko, że proporcje zegarów głównych do ogrodowych to jak 4 do 1. Do tego zegary ogrodowe spisujemy tylko od kwietnia do października.
Usłyszeliśmy, że jak nie podpiszemy nowych warunków, to będziemy zwolnieni.
Trącenie socjalizmem
Jedynym, który nie podpisał nowych warunków był Andrzej Pyzik. Prezes Wodociągów próbował uzyskać zgodę na zmianę umowy Pyzikowi od rady ze Złejwsi Wielkiej, ale ta stanęła murem za kolegą. Pyzik zaś złożył do prezesa pismo w sprawie praktyk mobbingowych stosowanych przez kierowniczkę.
Prezes Władysław Majewski mobbingu się nie dopatrzył. - Pracownicy? Na różne rzeczy narzekają, bo są podpuszczeni przez pana Pyzika - wiceprezes Lucjan Pluciński ma gotową odpowiedź. - Zarząd poszedł im na rękę - jeśli przeszkadza nadmiar elany, umożliwiono wybór innego materiału na spodnie.
Lucjan Pluciński zarzeka się, że nie obniżono pracownikom wynagrodzeń: - Wyprowadziliśmy jedynie średnią ważoną. Nie ma różnicy - wręcz przeciwnie, tak to zostało skalkulowane, że stawki zaokrągliliśmy w górę. Z czasem to wszystko się zrówna z lekką korzyścią dla pracowników.
To nie koniec „korzyści” - wiceprezes zapowiada zwolnić jeszcze dwóch pracowników: - Nie teraz, ale na koniec roku na pewno. Musimy się dostosować do zmian technologii, ale też dbać o koszty. Nie możemy płacić pięciu ludziom za pracę, którą może wykonać trzech. To nie jest wyzysk, to jest postęp techniczny.
- Obowiązków cały czas chłopakom przybywa, a nie ubywa. Wreszcie w styczniu była u nas na kontroli Inspekcja Pracy. Kazali doprecyzować regulaminy, dowiedzieliśmy się na szkoleniach wielu spraw, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia - irytuje się Jan Wodakowski. - Pracujemy po 10-11 godzin dziennie, śrubujemy limity, to może teraz wreszcie będzie okazja pracować normalnie ? Ja nie chcę tych dodatkowych pieniędzy, wolę mieć czas na normalne życie.
Zdaniem Lucjana Plucińskiego praca odczytywacza nie jest szczególnie obciążająca: - Czasami trzeba wejść do piwnicy, czasami do studzienki. To nie jest chyba ciężka praca?
- Zamieniłby się pan?
- Ja mam inne kwalifikacje. Co miałbym tam robić?
Kwalifikacje wiceprezesa Plucińskiego kosztowały spółkę w ubiegłym roku 173 tysięcy zł - o 29 tysięcy złotych więcej niż dwa lata wcześniej.
Andrzej Pyzik chce przynajmniej pomóc kolegom: - Postanowili zwolnić mnie dys cyplinarnie, więc dostaję kolejne nagany. Zamierzam powiedzieć w sądzie o wszystkim. Dość mam tego, że musimy łamać przepisy samemu robiąc odczyty w studzienkach, choć potrzebna jest do tego asekuracja. Zdarzyło mi się kiedyś, że straciłem przytomność, bo w studzience był gaz. Innym razem samochód przejechał mi nad głową, bo rowerzysta, którego musiałem prosić o pomoc - odjechał. Dostałem karę, bo odmówiłem wejścia do studzienki, w której nie ma stopni albo nie otworzyłem zamarzniętej pokrywy. A teraz chcą, żebyśmy w pojedynkę jeździli i jednocześnie obsługiwali komputer z odczytami, bo tak ponoć robią we Włocławku. Tak nie można traktować ludzi.
- Dlaczego nie wsłuchujecie się w uwagi załogi? - pytam wiceprezesa Plucińskiego.
- Zatrąciło socjalizmem. Pozostali nie narzekają na pracę - dostrzegają, że zarabiają coraz mniej, ale wiedzą, że jest to nieuniknione.