W sierpniu pożegnaliśmy Franciszka Macharskiego
Przyjaciel Jana Pawła II, wielki kapłan. Wspominamy śląskie ścieżki kardynała Macharskiego.
Jestem z Wami i przy Św. Piotrze. Tu i tam Wasz - pisał kardynał Franciszek Macharski, metropolita krakowski, do ludzi zgromadzonych na Błoniach przed pogrzebem papieża Jana Pawła II, którego znał od młodości. Wysłał esemesa z tymi zdaniami z Watykanu, odczytano je publicznie. Mówią o kardynale wszystko. Oszczędny w wypowiedziach, z dystansem, umiał jednak prostymi słowami wyrazić swoje uczucia. Kiedy w dniu urodzin odwiedziła go grupa przedszkolaków, cieszył się: „To jakby wnuki przyszły na święto dziadka”. Zmarł 2 sierpnia 2016 roku w wieku 89 lat.
Obdarzony wielkimi zaszczytami kościelnymi, był skromny i żartował z samego siebie. Bardzo szczupły, bo zawsze dolegał mu układ trawienny, pod koniec życia jeszcze chudszy, powiedział kiedyś do korespondenta z Watykanu: „Na nagrobku chciałbym mieć napisane - zasechł w Bogu”. I kardynał wybuchnął śmiechem. Dziennikarz podzielił się tym wspomnieniem na Facebooku.
Wikary w Kozach
W listopadzie 1950 roku ksiądz Franciszek Macharski przybywa do wiejskiej parafii Świętych Szymona i Judy Tadeusza w Kozach koło Bielska-Białej. Pół roku wcześniej otrzymał święcenia, po raz pierwszy ma być wikarym. Okaże się, że będzie to nie tylko jego pierwsza, ale i jedyna placówka duszpasterska. Kozy to wieś na północnych stokach Beskidu Małego, ludzie mają tu twarde życie, a w parafii pojawił się wątły mól książkowy. Wikary chce robić doktorat w Szwajcarii, ale nie otrzyma paszportu, bo stanowczo odmawia wszelkich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa. W Kozach zostanie przez sześć lat.
Nowy wikary nie wywyższa się, dla innych jest wyrozumiały, wobec siebie surowy, bez wymagań, na stole chleb i woda; nikt by nie poznał, że pochodzi z zamożnej rodziny. Urodził się 20 maja 1927 roku w Krakowie, w kupieckiej, majętnej familii, do której należała znana restauracja „Hawełka”. Macharscy mieszkają wygodnie, w pięknej willi z ogrodem. Franciszek jest najmłodszy z czwórki dzieci Zofii i Leopolda. Chorowity, ale bardzo zdolny, z góry uprzedza rodziców, że firma go nie interesuje. Wspomni potem, że choć słabowity, nie miał wcale uległego charakteru, nazwie się nawet „raptusem”, ale rodzice nigdy go nie karali. Najwyżej spojrzeniem.
Gdy wybucha wojna, Franciszek ma 13 lat. Dobrobyt się kończy. Niemcy wyrzucają rodzinę z domu, a on z dwiema siostrami i bratem idzie do fizycznej pracy. Dźwiga skrzynie w zakładach tytoniowych. Potem biegnie na tajne komplety. Jego świat, powie potem, to był dom, nauka, kościół.
Zaraz po wojnie umiera Leopold Macharski. Franciszek decyduje się na Seminarium Duchowne, w czym wspiera go kardynał Adam Sapieha, który znał jego ojca. Na pierwszym roku seminarium Franciszek poznaje studenta czwartego roku, Karola Wojtyłę. Starszy kolega będzie zawsze dla niego przykładem. Wyjaśni kiedyś: „Podziwiałem z daleka alpejski szczyt Matterhorn. Nigdy nie miałem pieniędzy, żeby zafundować sobie przewodnika, bez którego nie można tam było pójść na lodowce. Takim szczytem był dla mnie ks. Karol Wojtyła. To szczyt, który się sam zniżał, schodził, żeby prowadzić”.
Ale gdyby ktoś na drodze w Kozach zobaczył wycieczkę i dwóch młodych turystów na przedzie, którzy stale żartują, trudno byłoby przewidzieć, że to przyszły papież i święty razem z przyszłym kardynałem. Karol Wojtyła przyjeżdżał ze studentami i przyjaciółmi do Kóz, bo stąd blisko w jego ukochane góry. Ale nie tylko. Jest tu figura Matki Bożej Koziańskiej, którą miejscowi nazywają „Panienką”. Ksiądz z Krakowa często się tutaj modlił.
Dawny wikary, już kardynał, nie za-pomniał o Kozach. Wiedział, jak ludziom z okolic ciężko było dojść do kościoła. W 1990 roku poświęcił plac pod budowę nowej świątyni w Małych Kozach. Witają go wtedy ludzie, którzy pamiętają wikarego, okularnika ze świata książek; są z niego dumni. W 1956 roku ks. Franciszek Macharski dostaje zgodę na wyjazd do Szwajcarii. Kończy studia we Fryburgu ze stopniem doktora. Jego dysertacja nosi tytuł „Duszpasterstwo we współczesnym Kościele”. Uczył, został rektorem krakowskiego seminarium.
W Piekarach serdeczne słowa
„Pamiętaj, nie opuszczaj Piekar” - powiedział papież Jan Paweł II do przyjaciela. To on mu przekazał, że rozumieć Śląsk trzeba uczyć się ciągle na nowo. W 1978 roku ks. Franciszek Macharski zostaje arcybiskupem metropolitą krakowskim, a w czerwcu 1979 roku z rąk papieża otrzymuje godność kardynalską. Odtąd bywa na każdej pielgrzymce stanowej mężczyzn i młodzieńców do Matki Bożej Piekarskiej.
Ks. prałat Władysław Nieszporek, proboszcz i kustosz piekarskiego sanktuarium, mówił „Dziennikowi Zachodniemu: „Wiele razy w czasie pielgrzymek kardynał był głównym celebransem. Zawsze lubił coś serdecznego Ślązakom powiedzieć, cieszył się, że może u nas być. Jego relacja z ludźmi była prosta i naturalna. Budził wielkie zaufanie i sympatię. Był pogodny, ale i wyciszony, co wskazywało na dyscyplinę wewnętrzną i bogactwo duchowe kardynała”. Doceniał Ślązaków, ich wiarę. W 1979 roku mówił: „Jedno było miejsce, gdzie rosły kominy, drążono chodniki kopalni, a robotnik nie odchodził od Jezusa. To był Śląsk”.
Kardynał mówił też na pielgrzymce w Piekarach: „Władza Chrystusowa to jest władza dla człowieka. Która podnosi, która prowadzi i nie pozwala nigdy, aby człowiek drugiego człowieka władzą uciskał”.
- Dobry, miły, dostępny i taki normalny. Stale się do wszystkich uśmiechał, błogosławił nam - wspominała jedna z uczestniczek piekarskiej pielgrzymki. Ktoś dodał, że zawsze rozumiał, co kardynał mówił.
Zajmował wiele ważnych stanowisk w Kościele, w Watykanie, przewodniczył komitetom i zespołom. Poświęcał się też cichej działalności charytatywnej, opiekował ubogimi. Nie był jednak bezkrytyczny wobec proszących; lubił wychodzić na ulice Krakowa, wspomagał żebraków, ale kiedyś pochwalił ulicznego grajka: - O, ten to przynajmniej coś robi.
Fotoreporterzy wspominali, że zgadzał się na zdjęcia, starał się, żeby nie były statyczne, żeby coś się na nich działo. Tak przejawiał się jego szacunek do ludzi i ich pracy. Nie miał w sobie nic z pychy. W szpitalach usługiwał ciężej chorym.
Wyrażał nadzieję, że nie dożyje śmierci Jana Pawła II. Tak się jednak stało. On sam był już wtedy osłabiony, po operacjach, ale wziął udział w pogrzebie przyjaciela. W czerwcu 2005 roku przeszedł na emeryturę. Zamieszkał w sanktuarium Ecce Homo św. Brata Alberta w Krakowie. Poruszał się często na wózku, ale poczucie humoru go nie opuszczało. Odwiedzał go kolega, także na wózku. Rozmawiali o książkach. Śmiał się, że siostry albertynki przesuwają ich po mieszkaniu, jak im się podoba, wte i wewte, ale rozmowa trwa.
W czerwcu 2016 roku upadł nieszczęśliwie, jego stan się pogarszał, stracił przytomność. Gdy umierał, w Krakowie trwały Światowe Dni Młodzieży. Przy jego szpitalnym łóżku pojawił się papież Franciszek, z osobistą wizytą. Nie było już nadziei dla kardynała. Zmarł kilka dni później, w dniu, w którym wspominamy św. Franciszka.