W redakcji życie nie kończy się przed północą
Kawa, papierosy i ciężka praca. Dla ludzi pozbawionych pasji, praca w "Głosie Wielkopolskim" nie miałaby sensu. Dla naszego zespołu na szczęście ma. Dzisiaj świętujemy 72. urodziny "Głosu".
Część z nas, dziennikarzy, redaktorów, szefów działów jeszcze śpi, kiedy do pracy zabiera się kolportaż. To dzięki niemu przed porannym zebraniem możemy wziąć do rąk świeże wydanie "Głosu Wielkopolskiego". Podobnie, jak do ponad 6 tysięcy mieszkańców Poznania i okolic, gazety docierają do nas poprzez sieć kolportażu domowego. 60 osób 6 razy w tygodniu dostarcza je do skrzynek lub pod drzwi Czytelników do godziny 7.30. Kolejne 25 osób w całej w Wielkopolsce rozwozi "Głos" do 1200 sklepów, tych mniejszych, osiedlowych, w niewielkich miejscowościach.
Godzina 9 i jestem w redakcji, wchodzę do budynku, wita mnie pan Gerard, nasz ochroniarz, życząc za każdym razem miłego dnia. Nigdy o tym nie zapomina. Wspinam się na wysoki parter, gdzie znajduje się redakcja, szukam karty magnetycznej, która otwiera drzwi do openspace’a, mam ją, na szczęście nie zostawiłem jej na biurku dzień wcześniej. No cóż, nawet gdyby tak się stało, drzwi zapewne otworzyłby mi sekretarz redakcji Leszek Gracz, od samego rana, w chmurze sztucznego dymu wydobywającego się z e-papierosa, przeglądający prasę.
Zanim włączę komputer witam się z Bogną Kisiel, koleżanką z "boksu", z Rafałem Cieślą, moim bezpośrednim przełożonym i szefem działu. W drugim pomieszczeniu widzę też Zbyszka Snusza, naszego wydawcę internetowego. Biegnę do kuchni zrobić sobie kawę, by zdążyć wypalić w towarzystwie Bogny papierosa. To taka nasza tradycja przed zebraniem, choć z roku na rok pielęgnujemy ją w coraz mniejszym gronie, bo z nałogiem w ostatnim czasie zerwało kilka osób.
Godzina 9.30 - kluczowy punkt w harmonogramie dnia każdego dziennikarza, na zebraniu powinien zgłosić ciekawy temat "czołówkowy", który trafi na eksponowane miejsce na stronie.
Zanim jednak przystąpimy do pracy, pół godziny po naszym zebraniu, w salce konferencyjnej zamyka się nasze szefostwo - wydawca internetowy, kierownicy działów, sekretarze, redaktor naczelny i jego zastępca. Oceniają dzisiejsze wydanie gazety, co nieraz bywa zimnym prysznicem dla dziennikarzy, ale dziś krzyku nie słychać, więc możemy być niemal pewni, iż nasza praca nie poszła na marne. Sprawnie poszła też akceptacja tematów, które wcześniej zgłosiliśmy.
Kasia Sklepik jest wydawcą, a prowadzącym Leszek Gracz. Dobry zestaw dla nas, a szczególnie dla dyżurnego, zobligowanego do wydzwaniania na policję, straż pożarną, MPK, średnio co dwie godziny. Duet znany jest z tego, że potrafi czasem wypuścić dyżurnego wcześniej do domu (dyżur reporterski kończy się o godzinie 20). Ale nie oznacza to, że wszystkich czeka "spacerek", bo kiedy Kasia, po przeczytaniu tekstu, podchodzi do dziennikarza, zwracając się do niego "Aniołku", nie oznacza to pochwały, zwiastuje raczej konieczność wprowadzenia poważnych zmian w tekście.
Po 16 latach pracy jako dziennikarz, została redaktorem, ocenia, czyta i poprawia to, co stworzymy, ale choć "swoje" już napisała, czasem tęskni do poprzedniego stanowiska. Szczególnie jeśli zdarza się jej kilkakrotnie przerabiać artykuł, by ten był ciekawy dla czytelnika, wyłuskiwać to, co w nim najważniejsze. Rekord? Ośmiokrotne wzywanie dziennikarza na dywanik. Ciekawy, mocny temat medyczny, ale stworzony bez polotu, któremu trzeba było nadać ludzkiego, a nie eksperckiego charakteru. Udało się. Efekt? Mocna pierwsza strona i spora liczba cytowań kolejnego dnia.
Godzina 11.30 - to moment, kiedy panują największe pustki w redakcji, choć coraz więcej można dziś załatwić przez telefon, nic nie zastąpi kontaktu w cztery oczy.
Tak jest zazwyczaj do godziny 15, kiedy można spodziewać się trzęsienia ziemi, zmiany planów dotyczących tekstów, które mają pojawić się w gazecie. Może, choć nie musi, skończyć się w ten sposób popołudniowe zebranie naszych przełożonych. Już po ich minach, zaraz po opuszczeniu salki gdzie debatują widać, kto będzie mógł opuścić redakcję szybciej, a komu się nie poszczęści i zostanie poproszony o zmiany w pisanym tekście. Proza życia. Dziś jest spokojnie, ale nie opuszczam budynku przy Grunwaldzkiej przed godziną 17.
Przed wyjściem mamy jeszcze jeden obowiązek - niezwykle ważny w dobie internetu. Wszyscy z nas to, co stworzyli, muszą zamieścić w panelu strony internetowej www.gloswielkopolski.pl, o tym kiedy tekst dostępny będzie w sieci decyduje jednak wydawca internetowy. Na tym stanowisku pracuje się w systemie zmianowym, dlatego po godzinie 15 do pracy przychodzi Kasia Fertsch, która ma do opanowania ponad 75 tysięcy fanów na "Głosowym" profilu na Facebooku. Kolejny papieros i jestem gotów do wyjścia.
Po godzinie 19 w redakcji zazwyczaj zostaje kilka osób, głównie dziennikarzy sportowych, dla których wieczory, ze względu na transmisje - począwszy od meczów Ligi Mistrzów, po zmagania siatkarzy - są najbardziej pracowite. Przyzwyczaili się do takiego trybu pracy, jednak ich szef Marek Lubawiński, czasem żartuje, że marzy mu się relacjonowanie dużych imprez odbywających się w Azji lub Australii. Wtedy jego dziennikarze mogliby kończyć pracę przed 15.
Ostatni telefon do służb dziennikarz dyżurny powinien wykonać około godziny 20 i jeśli nie doszło do poważnego pożaru, wypadku, nie wykoleił się tramwaj lub nie wybuchł gaz, może powoli zbierać się do domu (w którym nadal powinien czuwać, czy nic ważnego się nie wydarzyło). Kasia i Leszek czytają od deski do deski gazetę, poprawiają błędy, przekazując redaktorom technicznym, które ze stron są gotowe do wysyłki do drukarni. Dziś skończą po północy.
Od działu graficznego zależy wygląd gazety. Okładka przyciągająca wzrok, ramka, w której znajdą się ważne informacje, a nade wszystko estetyczny ład to ich dzieło. Dorota Kalińska-Łuczak, Hanna Milewska i Andrzej Hołosyniuk dzień po dniu dbają, by "Głos Wielkopolski" nie tylko zawierał interesujące informacje, ale był też czytelny i atrakcyjny wizualnie.