W Polsce każda władza miała się dobrze przy Kościele [rozmowa]
Rozmowa z dr. TOMASZEM MARCYSIAKIEM z WSB w Bydgoszczy o niefrasobliwym finansowaniu Kościoła przez państwo.
216 tysięcy złotych dla fundacji księdza Rydzyka. 101 tysięcy złotych na organizację „wizyt Matki Bożej Częstochowskiej w krajach Ameryki Łacińskiej”. 212 tysięcy złotych na Fundację Kardynała Kozłowieckiego, w której władzach zasiada Marek Jurek. Setki tysięcy złotych na festiwale muzyki religijnej. Wśród beneficjentów m.in. Fundacja Lux Veritatis, klasztor Niepokalanego Poczęcia NMP Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. W ten sposób wydaje publiczne pieniądze Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tytuł programu: „Dyplomacja publiczna 2017”. O czym to świadczy?
Coraz mniej jest osób, które pamiętają czasy, kiedy przynależność do organizacji była niemal przymusowa albo co najmniej obowiązkowa. Sam należałem do harcerstwa, a jedną nogą byłem w Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Ideologia dla młodzieży nie była tak ważna, jak korzyści wynikające z przynależności i uczestnictwa na przykład w obozach w Funce czy Wenecji koło Bydgoszczy. Miałem też grono znajomych, którzy od biegania z finką u boku harcerskiego paska wybierali pielgrzymki, gitarę i Kościół. Nigdy nie przyszło nam do głowy zapytać, skąd na to są pieniądze. Kościół finansowali wierni, a harcerstwo i organizacje młodzieżowe państwo, czyli podatnicy.
A dziś?
Dziś jest podobnie, z tą różnicą, że każda złotówka wydana na cele społeczne jest jawna, a obowiązek publikowania wyników konkursów czy podziały środków na cele publiczne jest doskonałą okazją do zastanawiania się nad racjonalnością i celowością wydatków. Nie znam nikogo, kogo nie oburzałby wydatki na cele, które są niezgodne z jego światopoglądem. Zatem jednych będzie irytować finansowanie fundacji, za którymi stoi Radio Maryja, innych zaś finansowanie Festiwalu Prapremier w bydgoskim Teatrze Polskim.
Nie martwi Pana finansowanie z publicznych pieniędzy religijnych inicjatyw?
Osobiście bardziej martwią mnie skostniałe sieci powiązań, nie tylko w małych miejscowościach, gdzie na przykład piłka nożna zabiera lwią cześć środków budżetu gminy przeznaczanego na sport, niż kilkaset tysięcy na fundację pana Marka Jurka. Znam przypadki, gdy czwartoligowy zespół piłkarski kilkunastotysięcznej miejscowości dosłownie pożera setki tysięcy złotych rocznie na utrzymanie drużyny złożonej, uwaga!, z zawodników kupionych z zewnątrz, bo własnych nie mają. Niestety, najliczniejsza w Polsce organizacja sportowa jest nie mniej silna niż Kościół, a pomysł odebrania jej choćby złotówki godziłby w najwyższe dobro narodowe. Lokalni działacze sportowi dobrze wiedzą, o czym teraz mówię.
Miliony złotych płyną na cele, które nie mają nic wspólnego z zadaniami państwa. Czy w Polsce jest w ogóle szansa, aby z tym skończyć?
Jeśli chodzi o konkretne wydatki państwa na cele kojarzone z działalnością Kościoła katolickiego w Polsce, to rzeczywiście mamy do czynienia z niczym innym jak politycznym układem, którego fundamentem jest zasada nietykalności przywilejów Kościoła, a nawet, co widać po kolejnych wyborach, poszerzania tych przywilejów.
Bada Pan zmieniające się na wsi obyczaje, co o takim „finansowaniu” Kościoła sądzą mieszkańcy wsi?
Z moich obserwacji wynika, że ludzie mają tego dość, ale też wiedzą, że nie mają na to wpływu. Dla przykładu w jednej z często odwiedzanych przeze mnie miejscowości w Borach Tucholskich przodują dwa wydarzenia artystyczne, jedno to festiwal muzyki elektronicznej, drugie to misteria. Oba wydarzenia kończą się owacją na stojąco kompletu publiczności. Jednak to misteria zdobywają finansowanie zewnętrzne, a elektronicy muszą liczyć na sponsorów. Ludzie przychodzą na jedno i drugie wydarzenie, ale - jak sądzę - nie mają świadomości, jak finansowanie tych imprez wygląda od kuchni.
Co musiałoby się zmienić, aby władza przestała tak niefrasobliwie wydawać publiczne pieniądze i zadbała o rzeczywiste potrzeby ludzi: żłobki, przedszkola, służbę zdrowia, edukację?
Jarosław Kaczyński na urodzinach Radia Maryja mówił: „Ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę”. To dla mnie, tak jak pisze Eliza Michalik w „Szpile”, policzek dla naszej inteligencji, ale czy wcześniej było jakoś diametralnie inaczej? Kościół miał się i ma dobrze, za każdej władzy. Aż ciśnie się na myśl stwierdzenie zgoła odwrotne, że to każda władza ma się dobrze przy Kościele.
Państwo nie ma żadnego wpływu na Kościół. Jeśli Kościół zażąda 11 mln za kamienicę w centrum Poznania, która jest do kapitalnego remontu, gdzie znajduje się od lat Państwowa Szkoła Baletowa, to co robi państwo? Płaci. Chyba faktycznie w Polsce zabrakło reformacji i odwagi, by szerzyć ideę kapłana, który będzie tylko i wyłącznie kaznodzieją i teologicznym doradcą wiernego, pod czym i ja się podpisuję.