W policji jak w życiu: jest i zły glina, i bohater

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Gdesz, Polska Press
Małgorzata Moczulska

W policji jak w życiu: jest i zły glina, i bohater

Małgorzata Moczulska

Z jednej strony przestępcy w mundurach: sprzedający swój honor za butelkę wódki, torturujący zatrzymanych na komisariatach, z drugiej - bohaterowie ratujący innych z narażeniem własnego życia, nawet po służbie. Portret dolnośląskiego policjanta z pewnością nie jest czarno-biały.

Kiedy kilka lat temu okazało się, że ośmiu policjantów z Komendy Powiatowej Policji w Świdnicy współpracuje z niebezpiecznym gangiem - wszyscy byli w szoku. To były czasy, kiedy nawet jeśli coś złego w policji się działo, to musiało minąć sporo czasu, by wypłynęło na światło dzienne, a tym bardziej, by prokuratorzy postawili mundurowym zarzuty. Ludziom trudno było też zrozumieć, że honor policjanta kosztował tak niewiele: butelkę wódki, kilkaset złotych lub seks za darmo. - Każdy ma jakieś słabości, a wóda w tym zawodzie to była codzienność - twierdził podczas rozpraw jeden z przestępców.

Wszyscy zatrzymani w Świdnicy policjanci to byli funkcjonariusze z kilkunastoletnim stażem pracy, z którymi nie było wcześniej żadnych problemów. Do czasu, kiedy w 2010 roku prokurator oskarżył ich o przyjmowanie korzyści majątkowych i osobistych, ujawnianie tajemnicy służbowej, utrudnianie prowadzenia postępowań karnych oraz o udział we włamaniach czy handlu narkotykami. Sześciu z nich dodatkowo o działanie w ramach zorganizowanej grupy przestępczej.

- Świdnica to wbrew pozorom małe miasteczko. Ludzie się tu znają. To nam bardzo pomogło - opowiadał jeden z blisko stu członków gangu bokserów, który przez lata terroryzował region wałbrzyski. - Chłopaki znali kilku gliniarzy. Niektórzy wydawali się nie do ruszenia, ale kilku miało problemy, to z alkoholem, to z długami. Byli też i tacy, którym marzyła się kasa i nie mieli skrupułów, by ją zdobyć. Kilka rozmów, kilka litrów wypitej wódki i byli nasi - dodawał.

Funkcjonariuszy pogrążyli świadkowie koronni, a zajmujący się sprawą prokuratorzy mówili wprost, że jednym z powodów przestępczej działalności policjantów był szwankujący system nadzoru w komendzie.

- Przerażające, że w tak małej komendzie tak wielu policjantów przez tyle lat bezkarnie współpracowało z gangsterami. Gdzie byli ich przełożeni? - pytała ówczesna rzecznik prokuratury okręgowej Małgorzata Stanny.

Takie samo pytanie zadawali sobie prokuratorzy kilka lat później, kiedy przed sądem stawiali dwóch funkcjonariuszom Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku, którzy porywali z ulicy młode osoby, wywozili za miasto i tam bili.

W jednym z przypadków policjant zadał pokrzywdzonemu kilka ciosów pięścią w twarz oraz klatkę piersiową tylko dlatego, że ten nie chciał podać mu swoich danych osobowych. W innym brutalnie pobił innego nastolatka i zrobił to na terenie posterunku w Radkowie, gdzie pełnił służbę.

Obaj funkcjonariusze zostali również oskarżeni o pobicie i bezprawne wywiezienie za miasto 15-letniego Partyka z Wam-bierzyc, który dwa miesiące później popełnił samobójstwo. Policjanci porwali nastolatka z ulicy, wywieźli w pole oddalone od jego domu o siedem kilometrów, a tam bili oraz zastraszali. Usiłowali wymóc na nim przyznanie się do winy za coś czego nie zrobił.

Przerażony chłopak nie poradził sobie z presją i zastraszaniem. Targnął się na życie...

Tortury na komendzie

Z opublikowanego kilka tygodni temu raportu Rzecznika Praw Obywatelskich wynika, że stosowanie tortur przez policjantów nie jest wcale rzadkością, zwłaszcza w sytuacji, kiedy stróże prawa próbują wymusić zeznania na zatrzymanych.

Zdaniem Adama Bodnara, tortury dotykają często podejrzanych o drobne przestępstwa, sprawców wykroczeń, świadków, młodych kobiet, a nawet nieletnich. Policjanci stosują przemoc głównie podczas transportu na komendę i podczas przesłuchań w pomieszczeniach służbowych komendy policji.

Wałbrzyszanin skatowany na śmierć

Tak, zdaniem prokuratury, było w Wałbrzychu, gdzie w sierpniu 2013 roku, w komisariacie nr 5 w dzielnicy Biały Kamień brutalnie pobito 35-latka. Dwaj funkcjonariusze zatrzymali Piotra G. i jako sprawcę wykroczenia przewieźli na komisariat. Tam skatowali. Mężczyzna miał być uderzany pięściami i kopany po całym ciele. Doznał między innymi złamania dwóch żeber i pęknięcia śledziony, doszło do krwotoku wewnętrznego.

Poszkodowany zmarł kilka godzin po opuszczeniu komisariatu. Został znaleziony na ulicy, w drodze do domu. Sprawcy, by ukryć prawdę o swojej brutalności, nie sporządzili nawet protokołu z zatrzymania pokrzywdzonego, a w trakcie śledztwa odmówili składania zeznań. Ich proces trwa.

Niezwykłą brutalnością wykazali się również inni wałbrzyscy policjanci, którzy za brutalne pobicie 23-latka, rok temu zostali prawomocnie skazani na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Mundurowi podczas przesłuchania młodego mężczyzny, bili go pałką policyjną. Tylko dlatego, że odmówił podpisania protokołu.

Bicie pałką nie jest wcale ulubionym rodzajem stosowanych przez policję tortur. W swoim raporcie Rzecznik Praw Obywatelskich wymienia też rażenie paralizatorem po całym ciele, używanie gazu służbowego, zakładanie worka foliowego na głowę i duszenie, rozbieranie i upokarzanie, grożenie: zgwałceniem i podrzuceniem narkotyków oraz zmuszanie do przebywania w powodującej ból pozycji.

Bicie i tortury nawet tych skutych kajdankami

- Często bywało tak, że bici i torturowani byli ludzie skuci kajdankami - a więc bezbronni! - podkreśla Adam Bodnar.

Tak właśnie było w bulwersującej opinię publiczną od tygodni sprawie Igora Stachowiaka z Wrocławia.

Mężczyzna został zatrzymany 15 maja ubiegłego roku rano na wrocławskim Rynku. Był poszukiwany przez prokuraturę. Miał też być podobny do mężczyzny, który dwa dni wcześniej zbiegł policjantom, zakuty w kajdanki. Najpierw na Rynku doszło do szarpaniny czterech funkcjonariuszy z Igorem. Wtedy po raz pierwszy użyli wobec niego paralizatora. Nie ostatni, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero po roku, kiedy to reporter Superwizjera TVN ujawnił nagranie pokazujące, jak policjanci traktowali zatrzymanego na komisariacie, a konkretnie w łazience.

Zakuty w kajdanki, podłączony kablami do paralizatora, rażony jest tam prądem. Choć - jak widać na filmie - nie stawia oporu. „Co wy ze mną odp...?” - pyta policjantów. Niedługo później umiera.

Gdyby nie film zarejestrowany przez kamerę wbudowaną w paralizator, być może nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tym, co działo się na wrocławskim komisariacie.

Znieczulica...

Dwa miesiące temu dwaj policjanci z Wałbrzycha usłyszeli zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci bezdomnego mężczyzny. W marcu tego roku zamiast do schroniska lub na izbę zatrzymań wywieźli go do lasu, zostawili tam, po czym pojechali na inną interwencję. Gdy po paru godzinach wrócili na miejsce, aby sprawdzić co się stało z mężczyzną, okazało się, że ten nie żyje. Zmarł z wyziębienia. Funkcjonariusze próbowali zatuszować zdarzenie, zatajając pierwszy przejazd, fałszując dokumentację. Zgłosili jedynie znalezienie zwłok. Czeka ich proces.

To pastwienie się nad policjantami

Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i autor książki o polskiej policji, ubolewa nad pastwieniem się nad policjantami i wrzucaniem wszystkich do jednego worka.

- Czarna owca znajdzie się wszędzie, w każdym zawodzie - mówi i podkreśla, że dziś bandyta często jest traktowany lepiej niż gliniarz, który z nim walczył. Bo jeśli policjant zrobi coś złego, to nikt się za nim nie wstawi, a przestępca zawsze może zostać świadkiem koronnym.

- Możesz być doskonały przez całą służbę i nagle coś się stało. Poniosło cię, złamałeś prawo. Raz. Każdy się odwraca - mówi i tłumaczy, że nie chodzi mu o to, żeby ukręcać łeb sprawie, ale żeby dać szansę. - Poza tym każda sprawa, kiedy policjantowi podwinęła się noga jest przez media eksponowana. A przecież nie ma ich tak dużo biorąc pod uwagę fakt, że polskiej policji służy ponad sto tysięcy funkcjonariuszy - dodaje Dziewulski.

Sto tysięcy mundurowych , a tylko 40 skazanych?

Z danych Rzecznika Praw Obywatelskich: za stosowanie przemocy i gróźb oraz znęcanie się nad zatrzymanymi i świadkami skazano w latach 2008-16 40 policjantów. Zdaniem rzecznika nie jest to jednak pełna lista, bo policyjna przemoc często jest kwalifikowana jako przekroczenie uprawnień.

- Szkoda, że tak głośno jak o złych policjantach, nie mówi się o tych dobrych, uczciwych, którzy każdego dnia wykonują kawał roboty - mówi Adam, policjant wydziału dochodzeniowo-śledczego z 10-letnim stażem. - To nie jest łatwa praca, a ocenianie nas przychodzi wszystkim bardzo łatwo. Stres, użeranie się z pijakami, awanturnikami, tony papierów do wypełnienia - dodaje.

Piotr Malon z Zarządu Wojewódzkiego NSZZ Policjantów we Wrocławiu zwraca uwagę na to, że to praca coraz trudniejsza i bardziej wymagająca.

- Mamy do czynienia z coraz większą agresją i coraz mniejszym szacunkiem dla munduru. Jest też przyzwolenie na ten brak szacunku, wyniesione z domu i podwórka. Z drugiej strony jesteśmy ciągle pod obstrzałem, narażeni na prowokacyjne zachowania. Ktoś nas obraża, nie wykonuje naszych poleceń i czeka na naszą reakcją, najlepiej zbyt gwałtowną, bo wtedy wszystko nagrywa - denerwuje się Malon.

Związkowiec podkreśla, że donosy i pomówienia stały się w tym zawodzie normą.

- Przestępca policjanta pomawia i jest z siebie zadowolony, bo zanim mundurowy oczyści się z zarzutów przed sądem miną lata. W dodatku to jest dla przestępcy powód do dumy, chwali się tym, a tłum mu przyklaskuje. Jeszcze kilkanaście lat temu to było nie do pomyślenia. A kiedy policjant uratuje komuś życie, czy naraża się w pracy to nikt tego nie docenia. Taką ma przecież pracę - mówi się wtedy.

Bohaterowie w mundurach

A policyjnych bohaterów wśród mundurowych nie brakuje, choć mówi się albo o sprawach ciekawych, albo, co smutne, tych z tragicznym finałem.

W tym roku głośno było o funkcjonariuszach Komendy Powiatowej Policji w Lubaniu, którzy kobietę w zaawansowanej ciąży radiowozem na sygnale szybko i bezpiecznie przewieźli do szpitala. Wcześniej kobieta poprosiła o taką pomoc, bo bardzo źle się czuła i nie była w stanie sama dostać się do lekarza.

Mówiło się również o policjancie z Wrocławia, który pod niemieckim konsulatem reanimował małe dziecko. Mężczyzna zachował zimną krew i kiedy zatrzymał się przed nim samochód, z którego wybiegła przerażona kobieta, prosząc o pomoc dla duszącego się i siniejącego dziecka, uratował mu życie. Wyciągnął maleństwo z auta i udzielał mu pierwszej pomocy aż do przyjazdu pogotowia.

Doceniono również mundurowego z Małopolski, który z okna swojego mieszkania zobaczył gęste kłęby dymu wydobywające się z poddasza jednego z pobliskich domów i od razu ruszył na ratunek sąsiadom. Bez wahania wbiegł do środka płonącego budynku, z którego wyprowadził starsze małżeństwo. 84-letnia kobieta i jej o rok starszy mąż spali i nie wiedzieli, że płomienie trawią poddasze ich domostwa.

Każdego lata media informują też o funkcjonariuszach, którzy narażają własne życie na urlopie. Dwa tygodnie temu policjant z Wołowa w Niechorzu najpierw wyciągnął z morskiej wody topiącą się kobietę, a chwilę później 11-letniego chłopca, a kiedy okazało się, że poszkodowani wymagają natychmiastowej fachowej pomocy medycznej, zorganizował na trudnym terenie miejsce na lądowisko dla helikoptera ratunkowego.

Bohaterem był też z pewnością Marek Dziakowicz z wałbrzyskiego komisariatu, który w 2015 roku utonął w morzu, próbując ratować topiącego się nastolatka. Też był wtedy na urlopie, ale nie zawahał się ani chwili, kiedy usłyszał wołanie o pomoc. Nie pierwszy raz. Dwa lata wcześniej wraz z kolegą z patrolu przecięli sznur, na którym powiesił się 27-letni mężczyzna, a kilka miesięcy później z kolegami ze służby sforsowali drzwi do mieszkania, w którym przebywała skrajnie wycieńczona 68-letnia kobieta. Pomoc nadeszła w ostatniej chwili.

Na księdza się nie nadaje, więc idzie do policji...

Piotr Malon nie ma wątpliwości, że są i źli policjanci, tak jak i są źli ludzie. Obawia się też, że może być jeszcze gorzej.

- System szkolenia przyszłych policjantów jest nieracjonalny. Przez pół roku tłucze się im do głowy taką ilość teorii, że trudno to spamiętać. Zamiast skupić się na podstawach i uczyć tego co praktyczne: samoobrony, strzelania, używanie paralizatorów czy radzenia sobie w stresujących sytuacjach - mówi i podkreśla, że prawdziwej pracy i tak taki kandydat nauczy się dopiero na ulicy, w prewencji.

- To tam powinien być obserwowany i to tam powinny zapadać decyzje, czy nadaje się do zawodu czy nie. Musi być też odpowiednio chroniony i opłacany. Inaczej naprawdę będzie tak jak w Sejmie powiedział poseł Paweł Kukiz, że „do policji idzie ktoś, kto nie może dać sobie rady w życiu, a na księdza się nie nadaje...”.

Małgorzata Moczulska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.