W okręgu tarnowskim bankietowania nie było wcale. Nikt mnie nie odwołał
Edward Czesak nie wyklucza przejścia na polityczną emeryturę po kadencji w Europarlamencie. Przyznaje, że prof. Włodzimierz Bernacki byłby świetnym kandydatem na prezydenta Tarnowa
No to pana odwołali...
A właśnie, że nie odwołali. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku złożyłem rezygnację z funkcji szefa PiS w okręgu, która dopiero teraz została przyjęta przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego. No i siłą rzeczy jednocześnie powołano pełnomocnika, pana posła Włodzimierza Bernackiego.
Zaskoczyła pana ta nominacja?
Niekoniecznie, bo niby dlaczego?
Bo prezes powiedział w jednym z wywiadów, że nowymi pełnomocnikami będą młodzi, dynamiczni i perspektywiczni posłowie…
I wszystko się zgadza. Uważa pan, że tylko PESEL decyduje o tym, kto jest młody? Otóż nie, bo liczy się młodość ducha.
Złożył pan rezygnację, bo nie do pogodzenia była funkcja europarlamentarzysty z pilnowaniem interesów partii w regionie?
Powód rezygnacji był prosty. Statut partii nie pozwala mi, jako europarlamentarzyście, pełnić tej funkcji. I dlatego w połowie czerwca ubiegłego roku, tuż po objęciu mandatu w Brukseli, udałem się do prezesa Jarosława Kaczyńskiego i zameldowałem mu o gotowości złożenia rezygnacji.
W PiS coraz więcej do powiedzenia mają politycy z tytułami profesorskimi
Jak zareagował Jarosław Kaczyński?
Odmówił jej przyjęcia. „To nie jest dobry czas, bo idą wybory. Będziesz potrzebny w regionie na czas prowadzenia kampanii parlamentarnej”. To usłyszałem na Nowogrodzkiej. A po wyborach ponowiłem swoją rezygnację i obszernie ją uzasadniłem.
Chce pan powiedzieć, że przez kilka miesięcy w regionie panowało bezkrólewie?
Absolutnie nie! Mogłem polegać, jak zawsze zresztą, na moim zastępcy i wieloletnim lojalnym współpracowniku Józefie Gawronie, dziś pierwszym wicewojewodzie małopolskim. On miał moje pełne pełnomocnictwa. I z tej pracy wywiązał się wzorowo.
No to wróćmy do pańskiego następcy, pana posła Bernackiego. Przewodniczy ważnej komisji sejmowej, jest wiceprzewodniczącym innej. Ba, jest członkiem prezydium klubu, szefem polskiej delegacji do Rady Europy. Teraz na dokładkę zostaje szefem regionu - ważnego na mapie politycznej PiS. Jest to wszystko do ogarnięcia?
Powiem krótko, wierzę, że da radę.
A na ile Włodzimierz Bernacki zawdzięcza swój sukces frakcji profesorskiej w partii, z wicemarszałkiem Ryszardem Terleckim na czele, która ma duży wpływ na decyzje prezesa?
Na pewno decyzja prezesa Kaczyńskiego o obsadzeniu wielu stanowisk w regionach i w partii osobami z tytułami naukowymi może się z tym wiązać.
Noto w PiS-ie kariery bez habilitacji już nie sposób zrobić. To tak ku przestrodze naszym Czytelnikom?
Niekoniecznie. Choć na pewno przygotowanie merytoryczne przez władze partii zostanie dostrzeżone i odpowiednio docenione.
A z kolei „na mieście” mawiają, że ta funkcja, którą objął Włodzimierz Bernacki, ma być przygotowaniem jego osoby jako silnego kandydata na prezydenta Tarnowa.
Słyszałem coś o tym. Jedno jest pewne, profesor Bernacki bez wątpienia podołałby temu zadaniu. Jeśli władze partii zdecydują, że Włodzimierz Bernacki ma być kandydatem na prezydenta Tarnowa, to profesor na pewno nie odmówi. I wierzę, że odniesie sukces.
Wesprze go pan w kampanii?
Oczywiście, że tak. Tarnów potrzebuje człowieka z wizją i kompetencjami. A te zalety nie są obce posłowi Włodzimierzowi Bernackiemu. Mógłby on pchnąć miasto na nowe ścieżki rozwoju. Niestety, za obecnego prezydenta, Tarnów pogrąża się bowiem w stagnacji, marazmie. Zwija się.
Myśli pan, że udałoby się doprowadzić wreszcie choćby do utworzenia Akademii Tarnowskiej, którą od dziesięciu lat obiecuje senator Kazimierz Wiatr?
Spokojnie. Wiem, że senator działa mocno w tej kwestii. A współpraca, mam nadzieję przyszłego prezydenta Tarnowa Bernackiego, z senatorem Wiatrem doprowadzi do tego, że Tarnów stanie się miastem akademickim z górnej półki.
Z innej beczki. Jarosław Kaczyński stanowczo zapowiedział „dość bankietowania, bierzemy się do roboty”. Tarnów też bankietował?
W naszym okręgu nie słyszałem o żadnym bankietowaniu. Pan prezes użył tego stwierdzenia jedynie z właściwym sobie poczuciem humoru. Cele mamy jasno określone i musimy je zrealizować. Ludzie, którzy u nas obejmowali stanowiska, raczej starają się ciężko pracować i naprawiać to, co zostało zepsute w czasie rządów Platformy i PSL.
To dlaczego CBA odwiedziło Grupę Azoty?
W kraju to nie była jedyna spółka, którą - jak pan mówi - odwiedzili funkcjonariusze CBA. Kontrolowane jest wydatkowanie pieniędzy spółek Skarbu Państwa…
W ostatnich dziesięciu miesiącach.
Niekoniecznie. Badanie będzie, jak myślę, bardziej rozciągnięte w czasie.
Mówi się, że jest pan blisko ucha prezesa Kaczyńskiego. No to czy prezes Azotów Mariusz Bober siedzi na gorącym krześle?
A niby dlaczego?
Bo jest człowiekiem byłego ministra Dawida Jackiewicza i nie jest w łaskach Joachima Brudzińskiego.
Bez przesady z tymi rozgrywkami dworskimi. Na ocenę pracy prezesa wpływają przede wszystkim wyniki przedsiębiorstwa, którym ktoś zarządza. Staramy się oddzielać politykę od biznesu. Oczywiście, nie zawsze jeszcze to wychodzi tak, jakbyśmy chcieli. Pojawiają się czasem błędy, ale błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi.
Pańskie plany polityczne. Ponowny start do Europarlamentu za cztery lata czy za trzy walka o powrót do twardych ław sejmowych?
Za wcześnie na takie deklaracje. Na razie pracuję w Europarlamencie. Aktualnie zajmuję sie dokumentami dotyczącymi zwalczania nadużyć finansowych, bezpieczeństwa gazowego i wprowadzania do obrotu nawozów ze zmniejszona zawartością kadmu. Pracy nie brakuje.
Podobno jest pan za kadencyjnością zasiadania w parlamencie.
Jak najbardziej tak. I zawsze byłem. Aktywnym w polityce jestem od 1998 roku. Był samorząd, biznes, Sejm i w końcu Parlament Europejski. I wie pan, coraz częściej zastanawiam czy nie przyszedł już czas, aby przekazać prowadzenia polityki młodszym.
Poważnie pan mówi? Emerytura polityczna? Ogródek, książki i pisanie pamiętników?
A czemu nie? Po zakończeniu kadencji w Europarlamencie będę metrykalnym emerytem, więc każda opcja wchodzi w grę. Ale życie nauczyło mnie jednej zasady: „nigdy nie mów nigdy, nigdy nie mów zawsze”. Pożyjemy, zobaczymy. Jedno jest pewne, gdybym przeszedł na emeryturę, nie grozi mi nuda i zgnuśnienie.
Wychował pan sobie następców politycznych?
Oczywiście. To grupa ludzi, którzy ze mną przez lata współpracowali. To przede wszystkim Józef Gawron. Bardzo chciałbym, aby nadal kontynuował karierę polityczną i nie zniechęcał się. To naprawdę człowiek kompetentny, lojalny i zasłużony dla Prawa i Sprawiedliwości od samego początku istnienia partii. Bardzo dobrze współpracowało mi się z obecną posłanką Józefą Szczurek-Żelazko, która sprawdziła się najpierw w sejmiku a teraz już samodzielnie pracuje na swoją pozycję w parlamencie. Podobnie jak poseł Wiesław Krajewski.
A jak sobie radzi najmłodsze pokolenie działaczy?
Jest grupa młodych, zdolnych ludzi. Ale oni na razie ustawiają się dopiero w blokach startowych do wielkiej polityki. Jeśli solidnie popracują, będzie o nich na pewno głośno.