W nowej erze na rowerze. POdsumowanie z PiSkiem opon
Ani mi w głowie fetowanie setnego felietonu rowerowego, który wieńczy moją prawie dwuletnią, cotygodniową obecność na tych łamach jako żurnalisty-cyklisty. Chciałoby się ogłosić coś doniosłego dla środkowopomorskiej komunikacji lądowej, a tu raczej jak w tytule: pod rządami PO coś się zaczęło, coś ruszyło, ale od jakiegoś czasu słychać hamowanie z PiSkiem opon.
Takie mam spostrzeżenia, ilekroć wjadę na dostępne dla rowerzystów wiadukty i estakadę nad ok. 16-kilometrową obwodnicą Słupska w ciągu drogi krajowej nr 6. Mam na uwadze wiadukty na węzłach drogowych w Głobinie i Łosinie oraz estakadę na obrzeżach Kobylnicy, z których to budowli drogowych rozpościera się panorama obwodnicy. Na rowerze przejechałem ją dwukrotnie, gdy nie było to zabronione, to znaczy w czasie budowy we wrześniu 2009 roku oraz na krótko przed uroczystym otwarciem pod koniec października 2010 roku. Ta największa na północy Polski inwestycja drogowa, uznana zresztą za fragment ekspresówki S6, pozostawia jednak pewien niedosyt. Bo ponad połowę trasy zwężono do jednej jezdni, a nowy most na Słupi zbudowano z pojedynczym pokładem jezdnym zamiast podwójnym, co sam wykonawca nazwał „głupiego robotą” i co skrzętnie zapisałem podczas wspomnianego zwiadu rowerowego na budowie.
Po latach, patrząc z wysokości któregoś z wymienionych wiaduktów, nietrudno ulec refleksji, że u nas urzędowe gadanie trwa dużo dłużej niż samo budowanie dróg. Obwodnica powstała w czasie niewiele dłuższym niż dwa lata, ale od oddania jej do użytku mija prawie siedem lat i do tej pory nic nie zrobiono ani w kwestii wyeliminowania zwężeń, poszerzenia mostu nad Słupią i urządzenia miejsc obsługi podróżnych, co zapewniał inwestor - GDDKiA. A wszystko to miało być jakby uzupełnieniem kontynuacji budowy ekspresowej S6 między Szczecinem a Trójmiastem z Koszalinem, Kołobrzegiem, Słupskiem i Lęborkiem po drodze. Już widziałem potok aut z rowerami na bagażnikach, ciągnący na Wybrzeże latem i w innych porach roku, bo kto powiedział, że mamy wciąż walić tłumnie na południe na narty i inne sporty zimowe. Tymczasem budowa S6 prowadzona jest od strony Szczecina, natomiast od strony Trójmiasta została urzędowo zablokowana pomimo ogromnego zaawansowania prac przygotowawczych i projektowych. Dość wspomnieć opracowanie STEŚ (Studium Techniczno-Ekonomiczne-Środowiskowe), które wymagało dużo wysiłku, pieniędzy oraz czasu, bo trwało ponad trzy lata, czyli mniej więcej tyle, ile trwałaby np. budowa budowa odcinka S6 Słupsk - Lębork. Najgorsze, że nie wiadomo kiedy ruszy ta budowa, bo w resorcie infrastruktury - opanowanym już nie przez PO, ale PiS - komuś coś się odwidziało. Na tę okoliczność słupska posłanka PiS sprowadziła do miasta pewnego, najętego na wiceszefa resortu infrastruktury jegomościa, aby miejscowym pokazał wała, zamiast pokrzepić do realizacji szlaku S6 o znamionach wielkiej, społecznej inicjatywy mieszkańców Pomorza. A Słupsk ma nadal trwać w tej komunikacyjnej nicości, zwanej też wykluczeniem.
Postęp w komunikacji, czy to kolejnictwie, drogownictwie lub lotnictwie, przychodził do nas zawsze z zachodu Europy. Ze wschodu nie zaznaliśmy i nie zaznajemy niczego dobrego. Przy czym nie tyle Trójmiasto, co sam wojewódzki Gdańsk grabi wszystko pod siebie, sprowadzając region środkowopomorski do roli całkiem peryferyjnej enklawy. W takiej oto atmosferze mamy przyklaskiwać pomysłom np. reaktywowania jedwabnego szlaku sprzed siedemnastu stuleci. Nic to, że przecinał Polskę w środku, wszak we współczesnym wydaniu będzie odnoga wzdłuż wschodniej granicy, dalej przez Mazury do Gdańska, więc zdaniem urzędowego nicponia ze stolicy czas nie na S6, ale na jakąś via skądś tam do gdzieś tam.
Przypomnę, że jeszcze za rządów PO pomysł rewitalizacji jedwabnego szlaku tak zafascynował ówczesnego generała Inspekcji Transportu Drogowego, że zadysponował sobie kosztowną podróż służbową na wschód bliski i daleki. Po powrocie został tak wykatapultowany ze swego stołka, że do dziś nie wiadomo, czy i gdzie wylądował. Chciałoby się, aby podobne restrykcje, najlepiej finansowe, dotykały wysoko postawionych urzędników, którym się wydaje, że są władni zmieniać plany i decyzje poprzedników w myśl przeświadczenia, że teraz ja tu rządzę. Że nie muszę się liczyć ze wspomnianym STEŚ-iem, opiniami społecznymi, ekspertyzami, planami studyjnymi itd. Dziwię się, że w tej sytuacji prezydenci, burmistrzowie i wójtowie z Wybrzeża nie składają organom ścigania zawiadomień o podejrzeniu przekroczenia uprawnień skutkującymi wielomilionowymi stratami.