W moich piwnicach więziono kiedyś ludzi
- Był taki czas, że mnie ciarki przechodziły, jak schodziłem do piwnicy. Ale po tylu latach człowiek się przyzwyczaił - mówi pan Albin z Sulechowa.
Jak to jest mieszkać w dawnym areszcie? - zastanawia się Albin Sobek z Sulechowa. - Ano, miałem sporo czasu, żeby się przyzwyczaić… Tu jest mój dom i nie wyobrażam sobie, żebym mógł mieszkać gdzie indziej. Tu, naprzeciwko, budowali nawet mieszkania i proponowali nam, czy nie chcielibyśmy się przenieść. Ale żona powiedziała, że jak nie ma balkonu, to się nigdzie nie ruszamy!
Albin Sobek ma 84 lata i życie, w którym bardzo dużo przeszedł. Siedział w łagrze w Łodzi, potem razem z całą swoją rodziną został wysiedlony na lubelszczyznę.
- A potem wróciliśmy w nasze strony. Jakiś czas mieszkaliśmy w Zbąszynku, skąd codziennie dojeżdżałem do Zielonej Góry, bo udało mi się znaleźć pracę w Zastalu. Codziennie o 3.30 trzeba było wstawać i jechać, żeby zdążyć na czas. Oj, ciężko było, ciężko - wspomina pan Albin.
Ostatnim przystankiem rodzinnej wędrówki Sobków był Sulechów, w którym pan Albin znalazł pracę w wodociągach.
Tutaj rodzinie udało się też kupić dom. I to nie byle jaki - stali się bowiem właścicielami niewielkiej kamienicy z 1905 roku stojącej przy ul. Magazynowej. Kamienicy, w piwnicach której podczas wojny i zaraz po niej, więziono wielu ludzi.
- Z początku to nawet nie wiedzieliśmy, że tu jakiś areszt był. Człowiek wiedział wtedy tylko to, że gdzieś mieszkać trzeba. A że pojawiła się okazja do kupienia tego budynku, nie było się co zastanawiać. Wzięliśmy kredyt bardzo niskooprocentowany, na jakieś 2 procent. Połowę przekazało państwo. I tak budynek stał się mój - mówi pan Albin.
O areszcie usłyszał od Wincentego Żoka, znanego sulechowskiego cukiernika, który twierdził, że przez jakiś czas był tu przetrzymywany.
- Żok pisał nawet jakieś wspomnienia z tamtego czasu, miał też zdjęcia wyrytych na ścianach nazwisk aresztowanych, ale wszystko to gdzieś zaginęło. Nie bardzo wiadomo, za co go też zatrzymali. No a potem pan Wincenty zmarł i razem z nim zginęła cała ta historia - mówi Marian Różycki, który sulechowskiego cukiernika znał osobiście. O wspomnieniach nie pamiętają także córki pana Żoka, które, jak same mówią, w tamtych latach były młodymi dziewczynkami i kompletnie nie interesowały się historią.
- Żok mówił mi, że siedział w tym areszcie jakieś trzy miesiące. Mówił, że przetrzymywano tu mnóstwo ludzi, Polaków, Rosjan. Faktycznie, jak się tu w latach 60. wprowadziłem, na ścianach widać było jeszcze wyraźnie napisy wyryte przez więźniów - opowiada pan Albin i oprowadza nas po dawnych celach, w których teraz składuje między innymi drewno i ziemniaki.
Dawne cele, z uwagi na ich dużą powierzchnię, trzeba było jakoś zagospodarować.
- O, tu zrobiłem łazienkę, bo kiedyś był tu tylko wychodek przed budynkiem. Wiecie państwo, po tylu latach człowiek już nie myśli o tym, że kiedyś tu ludzi męczyli. Napisy gdzieś się pozamazywały. Trzeba żyć dalej. A to, co się tu działo kiedyś, przeszło już do historii.