W Michalinie Wisłockiej znalazła bratnią duszę prawdziwej feministki
Kim właściwie jest? Celebrytką z telewizji czy jazzową wokalistką? Matką dwójki dzieci czy wojującą feministką? Maria Sadowska wymyka się oczywistym klasyfikacjom i właśnie dzięki temu może liczyć na szerokie grono odbiorców.
To podobno Agnieszka Szulim, znana prezenterka telewizyjna, wpadła na pomysł, aby zrobić film o Michalinie Wisłockiej. Powiedziała o tym swemu ówczesnemu narzeczonemu (a obecnie mężowi) Piotrowi Starakowi-Woźniakowi, a ten zwrócił się z propozycją realizacji takiego obrazu do Marii Sadowskiej. Nadworna feministka rodzimego show-biznesu szybko odnalazła w biografii legendarnej seksuolożki idealną fabułę do zamanifestowania swych poglądów.
- Bardzo dobrze czuję się, kiedy mogę opowiedzieć historię jednostek buntujących się przeciw zastanemu systemowi i to jest moja tematyka. Zawsze interesuje mnie, jak jednostka znajduje siłę i odwagę, żeby pójść pod prąd. Myślę, że sama nie znalazłabym w sobie tyle energii, dlatego poprzez filmy wyrażam moją tęsknotę za byciem buntownikiem - deklarowała tuż przed premierą filmu „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”.
Szukając siebie
W małej Marysi trudno było dostrzec zadatki na przyszłą buntowniczkę, choć wychowała się w artystycznym domu - jej ojciec to słynny jazzman Krzysztof Sadowski, a matka - odnosząca niegdyś spore sukcesy estradowe wokalistka Liliana Urbańska.
Występy sprawiały, że rodziców często nie było w domu. Dlatego początkowo nie lubiła ich pracy. Gdy siedziała czasem u boku mamy, szyjącej sobie kostiumy, pytała: „Mamo, dlaczego nie jesteś krawcową? Byłabyś ze mną w domu!”.
- Fajne jest takie dojrzałe macierzyństwo - mówi Maria Sadowska
Pewnego dnia mała dziewczynka zainteresowała się stojącym w domu pianinem. Ponieważ dziadek, pod opieką którego akurat była, umiał na nim grać - nauczył ją wykonywania kolęd. Tak jej się to spodobało, że kiedy rodzice wrócili, zażądała, aby przenieśli ją do szkoły muzycznej. Tak też się stało - i dziewięcioletnia Marysia zaczęła swą muzyczną edukację.
Z czasem dziewczynka chciała zostać poważną pianistką, marzył jej się nawet konkurs chopinowski. Niestety - wiązało się to z nieubłaganym reżimem nieustających ćwiczeń. Początkowo Marysia potrafiła go sobie narzucić i ćwiczyła po sześć godzin dziennie, ale trwało to krótko. „Szukałam siebie” - wspomina tamten czas.
Ładny produkt
Kiedy znudziło się jej pianino, zaczęła śpiewać w dziecięcym zespole Tęcza. Dzięki temu zadebiutowała w telewizji. Program „Tęczowy Music Box” bił w latach 80. rekordy popularności. Marysia występowała na stadionach i dostawała tysiące listów od fanów, ale czuła się samotna.
W szkole nie miała koleżanek. Rówieśnicy zazdrościli jej bowiem popularności.
Właściwie codziennie wracała do domu z płaczem, ale dzięki temu zaczęła czytać dużo książek, co przyspieszyło jej intelektualne dojrzewanie.
Marysię dostrzegła podczas występów Tęczy polska piosenkarka Alex, mieszkająca na stałe w USA - i wynegocjowała jej kontrakt z koncernem Sony. Kilka miesięcy później blondwłosa nastolatka nagrywała już w amerykańskich studiach - a jej piosenki zdobywały listy przebojów w Japonii.
Amerykańska wytwórnia postanowiła bowiem zrobić z Marysi... seksowną Szwedkę, która stanie się idolką skośnookich nastolatek. Początkowo młoda Polka zgadzała się na te zabiegi i odnosiła sukcesy, z czasem jednak znudziło jej się śpiewanie muzyki dance - i wróciła do Polski.
Tutaj szybko odnalazła się w nurcie coraz popularniejszej muzyki klubowej. Jeździła po całej Polsce i śpiewała podczas tanecznych imprez dla szalejącej młodzieży. Te występy dały jej nową energię. Choć nie obyło się oczywiście bez problemów.
Feministka na szpilkach
Ponieważ ojciec piosenkarki był wtedy nie tylko ciągle aktywnym muzykiem, ale też prezesem Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego i Związku Artystów Wykonawców STOART, a nie wszyscy zgadzali się z jego posunięciami, Marii obrywało się za to, że to właśnie tata wciska ją do show-biznesu, choć wcale nie było to prawdą.
W końcu jednak przyszedł duży sukces, bo Maria zwróciła się w stronę jazzu i nagrała pamiętny album „Tribute To Komeda”. Jej wokalne umiejętności nie umknęły uwadze telewizji, dzięki czemu została trenerką w talent show „The Voice Of Poland”. Popularny program uczynił z alternatywnej piosenkarki rozpoznawalną celebrytkę. Mimo to jej życie nie zmieniło się bardzo.
W jednym z popularnych magazynów wyznała, że od lat tworzy projekty niekomercyjne, do których częściej dokłada, niż na nich zyskuje. To sprawiało, że życiu codziennym zmagała się z niezapłaconymi rachunkami, mieszkała z rodziną w jednopokojowym mieszkaniu, jeździła jedenastoletnim samochodem, a nawet czasem jadała w barze mlecznym.
Dziesięć lat temu Maria znalazła miłość swojego życia - młodszego od niej muzyka Adriana Łabanowskiego. Nie wzięli ślubu, ale za to doczekali się dwojga dzieci. Późne macierzyństwo przysłużyło się piosenkarce.
Nabrała nowej energii i rozkręciła swoją karierę filmową. Jej kolejne filmy „Dzień kobiet” i „Sztuka kochania” stanowią również ideologiczne manifesty.
Maria deklaruje się bowiem jednoznacznie jako feministka. Daleka jest jednak od negatywnego schematu wojującego babochłopa - chodzi na szpilkach, nosi modne stroje, eksponuje śmiało swoją kobiecość, a do tego jest pełnoetatową mamą i partnerką. To sprawia, że trudno ją zaszufladkować - co jest tylko z pożytkiem dla jej muzyki i filmu.