W Łodzi czuję się bardzo dobrze!
Rozmowa z prof. dr habilitowanym Krzysztofem Lesiakowskim, historykiem z Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego.
Jak prezentuje się Łódź z perspektywy historyka?
Na pewno jako miasto bardzo ciekawe, ważne w historii Polski, ale niedoceniane. Choć nie może pochwalić się taką przeszłością jak Kraków czy Warszawa to w XIX czy XX wieku odgrywało ważną, a czasem wiodącą rolę w historii naszego kraju.
To niedocenienie Łodzi wynika z jej robotniczej, fabrycznej przeszłości?
Myślę, że tak. Wiążę się to z tym, jakie tu żyły, funkcjonowały środowiska. Świat inteligencji, artystyczny, dziennikarski siłą rzeczy nie był w Łodzi liczny, nie miał takiej możliwości zaistnienia jak w tych miastach, które wymieniłem. Nie było tu kiedyś ośrodków naukowych. Tak więc wiedza o Łodzi w kraju, za granicą, pomijając tych, którzy mają łódzkie korzenie, związki z tym miastem, duża nie była. Przed laty pojechałem do Austrii. Musiałem mocno przekonywać jednego z Austriaków, że w naszym kraju jest tak duże miasto jak Łódź. On Łodzi nie znał!
Obraz Łodzi w oczach mieszkańców innych miast, państw na szczęście się zmienia...
Wydaje mi się, że tak. Zmieniło się oblicze Łodzi. Nie jest już miastem przemysłowym. Rozstajemy się z kulturą włókienniczą, fabryczną. Niestety, tracimy również klimat Łodzi filmowej. Dalej mamy Szkołę Filmową, ale inne instytucje związane z filmem znikają z mapy miasta. Tym, którzy nie znają Łodzi, a wybiorą się na spacer po niej, na pewno może się spodobać. Choć są miejsca w mieście, które powinny wyglądać inaczej. Pamiętam też swoje pierwsze kontakty z Łodzią.
I jakie były to wrażenia?
Przytłaczające, a to z powodu tego włókienniczego charakteru miasta. Widać było liczne kominy, a koło godziny 14 na ulice wychodziło mnóstwo robotników, którzy kończyli zmianę w fabryce. Jeździło się zapchanymi tramwajami. Choć jako miasto, w którym się coś działo, produkowało, to na pewno imponowało.
Nie jest Pan łodzianinem?
Nie jestem łodzianinem z urodzenia. Ale większą część swego życia spędziłem w Łodzi, niż poza nią. Pochodzę z szeroko rozumianego województwa łódzkiego. Przyjechałem tu na studia na Uniwersytecie Łódzkim i zostałem. Łódź jest miastem, w którym czuje się bardzo dobrze. Wszystkie osobiste, zawodowe sprawy układają mi się w tym mieście całkiem sympatycznie. Może nie z takim rozmachem, jak tym wielkim mieszkańcom Łodzi w XIX wieku, ale swoje dużo mniejsze plany udaje mi się realizować.
Ma Pan w Łodzi ulubione miejsca?
Drżenie serca będzie wywoływało u mnie zawsze miejsce, gdzie rozpoczynałem swój kontakt z Łodzią, a więc osiedle studenckie na Lumumbowie. Jest kilka miejsc, które darzę szacunkiem. Jestem z nimi związany choćby ze względu na sprawy zawodowe. Wiele czasu spędziłem w bibliotece uniwersyteckiej i idę do niej zawsze z dużą przyjemnością. Lubię też znajdujący się w pobliżu park imienia Jana Matejki. Tak jak wszyscy łodzianie mam wielki szacunek do ulicy Piotrkowskiej. Nie przeszkadza mi, że w Łodzi nie ma rynku, tylko taka długa ulica.
A co jest fascynującego w historii tego miasta?
Zaskakująca, szybka kariera Łodzi. Inne miasta powstawały znacznie dłużej, nie w ciągu jednego stulecia. W przypadku Łodzi był to nawet krótszy czas. Tempo rozwoju Łodzi w XIX wieku było wielkie. Ta dynamika, świadomość, że żyli tu ludzie, którzy w tak krótkim czasie potrafili stworzyć takie miasto na pewno robi wrażenie. I to mi imponuje! Byłem kiedyś na wykładzie. Podczas niego wykładowca zastanawiał się, kim są współcześni łodzianie. Czy spadkobiercami tych, którzy Łódź budowali, czy ubogimi ich krewnymi. Chciałbym, tak jak pewnie inni łodzianie, zaliczyć się do grona tych spadkobierców, ale boję się, że oni reprezentowali trochę inną klasę, jeśli chodzi o rozmach działalności.