Gdy rozum śpi, budzą się demony, a gdy idą wybory, u sąsiadów narasta odruch straszenia Toruniem. Że knuje, zawłaszcza i zabiera. Ale bydgoscy politycy dadzą odpór. A im bliżej wyborów, tym odpór dają mocniej.
Tak właśnie było na ostatniej sesji rady miasta sąsiedzkiego, gdy szefostwo Kujawsko-Pomorskiego Biura Planowania Przestrzennego i Regionalnego prezentowało założenia planu zagospodarowania przestrzennego województwa. Praktycznie powinna to być formalność, ale przecież takiej okazji do prężenia muskułów nie można przepuścić. Prezydent Rafał Bruski grzmiał więc tak: „Po co tworzyć wspólny obszar funkcjonalny z Toruniem (...) Razem nie zawsze znaczy lepiej. Jesteśmy na siłę wpychani w toksyczny związek”. Wtórował mu szef bydgoskiej rady Zbigniew Sobociński: „Tworzenie na siłę rodzin niechcianych jest szkodliwe dla przyszłego potomstwa” - cytaty za „Expressem Bydgoskim”.
Ktoś niezorientowany mógłby odnieść wrażenie, że bydgosko-toruński obszar funkcjonalny to jakiś nowy wynalazek, który podstępni torunianie chcą narzucić Bydgoszczy. Tymczasem traktowanie obu stolic województwa jako biegunów jednego obszaru funkcjonalnego - tak to w uproszczeniu nazwijmy - to rzecz dla planistów znana i zupełnie oczywista od lat. Historykom zostawmy dywagacje, czy ta koncepcja sięga lat 80., czy jest jeszcze starsza.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień