W epoce gwiezdnych wojen Katowice kosmiczne mogły być jeszcze bardziej
Gdyby zrealizowały się wszystkie plany architektów sprzed pół wieku, Katowice byłyby usiane budynkami przywołującymi na myśl wyobrażenia obcych cywilizacji.
Zimna wojna, która podzieliła świat na dwa wrogie obozy, jednocześnie zmobilizowała najwybitniejsze umysły epoki w jednym dążeniu - dążeniu do rychłego podboju wszechświata. W 1957 r. Związek Radziecki umieścił na orbicie Sputnika, 4 lata później wystrzelił w kosmos Jurija Gagarina, 8 lat później - Aleksiej Leonow stał się pierwszym człowiekiem, który wyszedł w przestrzeń kosmiczną. Pozostający początkowo w tyle Amerykanie w 1968 r. wysłali załogę Apollo 8 poza orbitę okołoziemską, w 1969 r. wylądowali na Księżycu, a w roku 1976 zrobili pierwsze zdjęcia powierzchni Marsa. Te gwiezdne wojny tylko pozornie rozgrywały się wyłącznie ponad głowami zwykłych obywateli. Epoka „space age”, jak określono szaloną rywalizację o prymat w kosmosie pomiędzy USA i ZSRR, stała się dla wszystkich ludzi wyjątkowo treściwą pożywką - od artystów, projektantów odzieży, samochodów, przedmiotów codziennego użytku, po architektów powojennego modernizmu.
Budujące się na nowo w powojennym ładzie Katowice czerpały z tej inspiracji pełnymi garściami. Spodek, Ośrodek Postępu Technicznego, kino Kosmos czy sąsiednie Planetarium Śląskie oraz hala Kapelusz to dziś katowickie dziedzictwo, o którym miasto powinno opowiadać światu. Ale wymienione dzieła architektury to tylko połowa tej opowieści.
Spodki. Bardzo wiele spodków
W 1971 roku, dwa lata po wydaniu słynnego „Space Oddity” Davida Bowiego, w Katowicach stanął Spodek, symbol miasta przede wszystkim, ale także - symbol kosmicznej architektury z lat 60.-70. Żeby w pełni zrozumieć „nieziemskość” tego gmachu, warto cofnąć się o 12 lat - do konkursu na ten obiekt ogłoszonego przez katowicki SARP. W 1959 roku konkurs wygrał latający talerz zespołu kierowanego przez Jerzego Hryniewieckiego. Może dziś trudno w to uwierzyć, ale wówczas projekt Spodka, który znamy, wcale nie był wyborem oczywistym. Duża część środowiska architektonicznego zarzucała mu marnotrawstwo pieniędzy i materiałów, a nawet błędy konstrukcyjne. Nawet konkursowe jury było w tej sprawie podzielone. Ciekawe, co było alternatywą dla spodka. Na przykład hala w kształcie bliźniaczych igloo, jakby żywcem wyjęta z komiksu o marsjańskiej kolonii (projekt Jerzego Brzuchowskiego). Jerzy Gottfried też zaprojektował latający (czy raczej: lądujący) talerz, ale w nieco mniej futurystycznej formie. Trudno by zliczyć wszystkie latające dyski, jakie pierwotnie planowano posadzić w Katowicach w epoce „space age”. Przy Spodku najważniejszym miały być dwa mniejsze i w nich ulokować zamierzano pływalnie. Na realizację zabrakło pieniędzy.
Z dzisiejszej perspektywy niesamowite wrażenie robi dokumentacja, jaka zachowała się po konkursie na kompleks biurowy przy ul. Mickiewicza w Katowicach (połowa lat 70.). Połowa prac naprawdę uznanych twórców zakładała jakiś kosmiczny akcent. Spodki jako zwieńczenie ascetycznych wieżowców chcieli budować w tym miejscu Jurand Jarecki, Marian Skałkowski, Stanisław Radnicki oraz Jarosław Książek. Zanim oczywiście, już poza konkursem, zrealizowano w tym miejscu pomysł na dwie wieże Jugosłowianina Georga Gruićicia. W 1973 r. Jarecki i Skałkowski połączyli siły w przygotowaniu projektu (też niezrealizowanego) Biblioteki Śląskiej. Z kolejnym wkomponowanym w całość spodkiem. Latający dysk, już znacznie później, mógł zwieńczyć także gmach Skarbka, gdy jego właściciel, PSS Społem, chciał powiększyć go o kawiarnię.
Zagłębie, kosmiczna stolica Śląska
Teraz spróbujmy sobie wyobrazić tę inwestycję: cztery sceny - operowa, operetkowa, dramatyczna i kameralna, a do tego w sumie ponad 3 tysiące miejsc na widowni. Wszystko pod jednym dachem, w futurystycznym gmachu o kształtach krążownika z „Gwiezdnych wojen”. Gdyby nie stan wojenny, monstrualnie wielki kompleks, projektowany w połowie lat 70. w katowickim parku Kościuszki, świętowałby właśnie - być może - swoje 30-lecie. Dziś, zamiast tego, zapomniany Centralny Ośrodek Kultury świetnie nadaje się na symbol kulturalnego niedokończenia Śląska, w którym najciekawsze inwestycje to takie, które na zawsze zostały w planach. Konkurs na COK w 1975 roku wygrali prof. Jerzy Witeczek i prof. Wiktor Jackiewicz.
Niech puentą dla tej opowieści będzie jedno z największych kuriozów ery gierkowskiej: nowe Centrum Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. „Architekci przedstawili śmiałe wizje centrum nowego zespołu miejskiego, wybiegając w swoich koncepcjach daleko w przyszłość” - ekscytowała się w styczniu 1973 roku „Trybuna Robotnicza”, przybliżając rozstrzygnięcie konkursu SARP na „Nowy Śląsk”, rozpięty dokładnie pomiędzy… Sosnowcem, Będzinem i Dąbrową Górniczą. Projektantami tego centrum, przypominającym na szkicach kosmiczną kolonię, był tercet warszawskich architektów: Zdzisław Hryniak, Wojciech Kubik i Jacek Mi-chalski. PRL-owska gigantomania w czystej formie, podlana kosmicznym sosem. Pamiętajmy, że gdyby jakimś cudem zrealizowano tę niezwykłą wizję, nie byłoby dziś Katowic, jakie znamy. Stolica województwa byłaby w samym środku Zagłębia. Kosmos?
Era „space age” w architekturze To u nas, na granicy Chorzowa i Katowic, stanął w 1955 r. (a więc 2 lata przed oficjalną inauguracją ery „space age”) jeden z pierwszych w Europie budynków zdecydowanie nawiązujących do rozbudzanych dopiero marzeń o latających spodkach, odległych planetach i cywilizacjach: Planetarium Śląskie. Jego projektantem był Zbigniew Solawa.