W bydgoskim schronisku rocznie do adopcji trafia około 1600 psów i 600 kotów. Nie zawsze załatwi się to od ręki

- Nerwy mi puściły i z płaczem opuszczałam bydgoskie Schronisko dla Zwierząt - mówi nasza Czytelniczka, która chciała adoptować małego pieska.

- Myślałam, że tę sprawę załatwię od ręki, ale się rozczarowałam - mówi pani Elżbieta z Bartodziejów. - Byłam przed urlopem i zależało mi, aby wziąć małego psiaka pod swój dach już wtedy. W czasie wakacji poświęciłabym mu dużo czasu, co pozwoliłoby mu szybciej zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Jednak wizyta w placówce przy ul. Grunwaldzkiej nie była miła. Do domu wróciłam bez psa i w ogromnym stresie.

Nasza Czytelniczka w schronisku wypatrzyła sobie małego pieska, ale... - Usłyszałam, że jest tydzień po szczepieniu i nie zostanie mi wydany - mówi. - Jedna z pracownic powiedziała, że muszę poczekać, jednak to, czy trafi on do mnie, nie jest pewne, bo pies może zachorować albo może odnaleźć się jego właściciel. Podjęłam więc kolejną próbę i zapytałam o drugiego małego pieska, który był w schronisku. Okazało się, że zwierzę czeka na sterylizację, ale nastąpi to dopiero, gdy lekarz weterynarii wróci z urlopu. Usłyszałam, że może za zobowiązaniem będę mogła go zabrać do domu, ale trzeba stawić się z nim na sterylizację. Zgodziłam się. Wtedy pani dyrektor oznajmiła, że ktoś już zapisał się na tego pieska i jeśli zrezygnuje, to ja go wówczas dostanę. Nie kryję, byłam już bardzo poirytowana całą tą sytuacją.